27-11-2009, 19:28
Takie małe coś, przygotowane w czasie "odprężania" od ciężkich prac nad "Osaczonym". Można ją ściągnąć w formacie .pdf z naszego skydrive'a
W Latii, małej wiosce na skraju zamieszkiwanych przez krasnoludy gór,zwanych Ścianą Wschodu, zimy zawsze były ciężkie.
Zawieje śnieżne, niska (i to bardzo) temperatury i lawiny sprawiały, że praktycznie od miesiąca Letari wioska była odcięta od świata.
Problemy mieszkańców potęgowała bliskość Przełęczy Młota, na której potyczki między krasnoludami, zaciężnymi i przysyłanymi przez Menorię żołnierzami, a nieumarłymi, demonami i cieniami z drugiego brzegu przepływającej przez nią Telmony.
Martwiaki ani Torok'rege zimna nie czują , więc zagubione niedobitki często ich odwiedzały.
Zeszłej zimy, duża grupa tych stworów spustoszyła nawet jedną z sąsiednich osad i wymordowała jej mieszkańców.
Niewiele brakowało, a ten sam los spotkałby Latię, ale wezwany na pomoc oddział lekkiej jazdy przedarł się zarówno przez zaspy jak i przez nieumarłych.
Wioska była dość duża, jak na warunki w jakich musieli żyć jej mieszkańcy.
W skalnej niecce, szerokiej na pięćset metrów przycupnęło trzydzieści kilka domostw, otoczonych palisadą z zaostrzonych pni drzew.
Oprócz nich w miejscowości znajdował się Dom Zgromadzeń, niewielka kuźnia, Dom Myśliwych, mała karczma, rzeźnia, garbarnia i tartak.
Na skraju wsi znajdował się również dwuczęściowy budynek. Symbole nad drzwiami informowały, że jeden fragment zajmował uzdrowiciel,
a drugi mag. Słowem - typowa wioska. I typowi mieszkańcy - z paroma wyjątkami. Byli nimi mieszkający w niej na stale najemnicy,
którzy dostatnie sobie żyli, służąc w osadzie za garnizon. Dwóch z nich
stało właśnie przy bramie wioski, pilnując wejścia, a trzeci stał na drewnianej bramie.
Pierwszy miał na sobie skórzaną kurtkę, grube, podszyte futrem spodnie i wyłożone futrem buty.
Na plecach miał tarczę, a u boku miecz. Drugi, miał podobne ubranie, różniące się jednak tylko wełnianą czapką.
W ręce trzymał opartą o ziemię halabardę. Najemnik na bramie, ubrany był w skórzaną zbroję. W ręce trzymał kuszę.
Ze swojego stanowiska obserwował okolicę, chociaż nie było niczego zbytnio widać.
Lodowaty wiatr dmuchał prosto w nich, nosząc ze sobą śnieg, który dostając się praktycznie wszędzie, oślepiał.
- APSIK !!! - jeden ze strażników przy bramie kichnął potężnie. Drugi słysząc jakiś
odgłos, odwrócił się w jego kierunku.
- E, mówiłeś coś ? - Jego towarzysz zanim odpowiedział, pociagnął nosem. Wyglądał na solidnie zakatarzonego.
- Nie, poprostu kichnąłem. Tylko ten wiatr wieje tak, że sam siebie nie słyszę.
- Co mówiłeś ?
- Mówiłem że... a zresztą.
Kusznik nie przysłuchiwał się ich rozmowie. Nie interesowała go z pewnego prostego powodu, który z pewnością wykrzyczałby,
by poinformować o nim swoich towarzyszy. Nie mógł jednak tego zrobić. Bo rozdarte pazurami stojącego przed nim Torok'rege gardło
nie nadawało się już do wydawania jakiegokolwiek głosu. Wyglądająca jak utkana z mroku postać zeskoczyła z bramy na dół.
Zakatarzony najemnik nawet nie zauważył co się stało. Zaatakowany od tyłu i rozszarpany w ciągu sekundy nie zdążył nawet kichnąć.
Drugi najemnik chwycił za halabardę i odwrócil się w kierunku zagrożenia. Wtedy kolejny Cień zaatakował go
od tyłu. Zakończone pazurami ramię przebiło zaciężnego niemal na wylot. Stwór uniósł go w powietrze i jakby od niechcenia nabił go na palisadę. Przez bramę przebiegło wtedy kilku kolejnych Torok'rege, wraz z towarzyszącymi im szkieletami.
*********************
Karczma była pełna ludzi. Jak zresztą zwykle o tej porze. Nie mający nic do roboty zaciężni pili, bądź palili ziele Anatheras,
wioskowy kowal jadł obiad, solidnie zakrapiany winem, a paru mieszkańców wespół z kilkoma najemnikami obłapiali dziewki
karczemne zajęte roznoszeniem piwa. Typowe odgłosy mocnej popijawy przerwał wrzask. Mimo alkoholowego zamroczenia
wiedzieli co to oznacza. Chwycili za broń i ruszyli w kierunku drzwi. W momencie, gdy pierwszy z ludzi do nich dobiegł, drzwi
wyleciały z zawiasów. Kątem uderzyły w głowę zaciężnego, pozbawiając go przytomności. Dwa Cienie wbiegły do środka,
rzucając się na zaskoczonych ludzi. Pierwszy, ubrany w zbroję skórzaną zginął, gdy pazury rozdarły mu brzuch. Kolejny,
na wpół przytomny na skutek palenia Anatherasu, nabity został na rogi stanowiącej trofeum głowy dzika, powieszonej na ścianie.
Torok'rege poruszały się niewiarygodnie szybko i bez problemu unikały ciosu. Razem rozszarpały miejscowego stolarza, który usiłował
dźgnąć jednego oszczepem, po czym cofnęły się, widząc, że pozostali otoczyli ich półokręgiem. Taka była podstawowa taktyka w walce
z Cieniami - osaczyć, unieruchomić, bądź przycisnąć do ściany (słowem - ograniczyć mobilność) po czym zabić. Pierwszy z Torok'rege
zginął, gdy głowę zmiażdzył mu kowalski młot, którym kowal posługiwała się wręcz z wyjątkową biegłością. Drugi poległ, gdy dwóch
najemników nabiło go na włócznię. Wtedy wszyscy goście tawerny, których nie unieruchomiły rany, bądź śmierć, wybiegli na zewnątrz.
Zobaczyli rzeź. Cienie i szkielety wyrzynały bezbronnych mieszkańców i podpalały domy. Ogień, który normalnie zgasłby dość szybko,
był jednak magiczny. Czarne płomienie pożerały budynki i ludzi. Nieliczni mieszkańcy, którzy zdołali się uzbroić, desperacko walczyli,
jednak bez szans na zwycięstwo.
Na środku dziedzińca przed Domem Zgromadzeń stał wioskowy mag, Zorrar Errcoral, ciskał w napastników pociski ogniowe,
powalając jednego przeciwnika po drugim. Innym jednak nie szło tak dobrze. Cienie rozszarpywały ludzi w ich własnych łóżkach.
Wkrótce sędziwy czarodziej również polegl. Jeden ze szkieletów okazał się być czarnoksiężnikiem. Przełamał tarcze maga i spopielił
go w przeciągu sekundy. Zakapturzona postać stojąca w wejściu do wioski spoglądała na to wszystko z ponurym uśmiechem,
ledwo widocznym w nocnych ciemnościach. Spojrzała na bezgłowe ciało kobiety, leżace pod ścianą pobliskiego domu.
Krew z tętnicy szyjnej obryzgała pobliską zaspę.
Ciemnoczerwona krew kontrastowała z białym śniegiem.
- Krew na śniegu...... jakże wspaniale wygląda - głos nieznajomego był syczący, przywodzący na myśl gady, śmierć i
parę innych wyjątkowo paskudnych rzeczy.
Chwilę później walka ucichła. Mroczne istoty podeszły do swojego pana.
- Chodźmy, moje dzieci. Znajdźmy kolejną wiossskę, która zapewni nam.. ssschronienie i pożywienie.
Parę minut później osada opustoszała. Służąca Barachowi horda ruszyła w kierunku kolejnej wioski. Zima jest długa, a
aż do jej końca żadna pomoc nie dotrze do położonych w tych górach wiosek.
Żadna.
W Latii, małej wiosce na skraju zamieszkiwanych przez krasnoludy gór,zwanych Ścianą Wschodu, zimy zawsze były ciężkie.
Zawieje śnieżne, niska (i to bardzo) temperatury i lawiny sprawiały, że praktycznie od miesiąca Letari wioska była odcięta od świata.
Problemy mieszkańców potęgowała bliskość Przełęczy Młota, na której potyczki między krasnoludami, zaciężnymi i przysyłanymi przez Menorię żołnierzami, a nieumarłymi, demonami i cieniami z drugiego brzegu przepływającej przez nią Telmony.
Martwiaki ani Torok'rege zimna nie czują , więc zagubione niedobitki często ich odwiedzały.
Zeszłej zimy, duża grupa tych stworów spustoszyła nawet jedną z sąsiednich osad i wymordowała jej mieszkańców.
Niewiele brakowało, a ten sam los spotkałby Latię, ale wezwany na pomoc oddział lekkiej jazdy przedarł się zarówno przez zaspy jak i przez nieumarłych.
Wioska była dość duża, jak na warunki w jakich musieli żyć jej mieszkańcy.
W skalnej niecce, szerokiej na pięćset metrów przycupnęło trzydzieści kilka domostw, otoczonych palisadą z zaostrzonych pni drzew.
Oprócz nich w miejscowości znajdował się Dom Zgromadzeń, niewielka kuźnia, Dom Myśliwych, mała karczma, rzeźnia, garbarnia i tartak.
Na skraju wsi znajdował się również dwuczęściowy budynek. Symbole nad drzwiami informowały, że jeden fragment zajmował uzdrowiciel,
a drugi mag. Słowem - typowa wioska. I typowi mieszkańcy - z paroma wyjątkami. Byli nimi mieszkający w niej na stale najemnicy,
którzy dostatnie sobie żyli, służąc w osadzie za garnizon. Dwóch z nich
stało właśnie przy bramie wioski, pilnując wejścia, a trzeci stał na drewnianej bramie.
Pierwszy miał na sobie skórzaną kurtkę, grube, podszyte futrem spodnie i wyłożone futrem buty.
Na plecach miał tarczę, a u boku miecz. Drugi, miał podobne ubranie, różniące się jednak tylko wełnianą czapką.
W ręce trzymał opartą o ziemię halabardę. Najemnik na bramie, ubrany był w skórzaną zbroję. W ręce trzymał kuszę.
Ze swojego stanowiska obserwował okolicę, chociaż nie było niczego zbytnio widać.
Lodowaty wiatr dmuchał prosto w nich, nosząc ze sobą śnieg, który dostając się praktycznie wszędzie, oślepiał.
- APSIK !!! - jeden ze strażników przy bramie kichnął potężnie. Drugi słysząc jakiś
odgłos, odwrócił się w jego kierunku.
- E, mówiłeś coś ? - Jego towarzysz zanim odpowiedział, pociagnął nosem. Wyglądał na solidnie zakatarzonego.
- Nie, poprostu kichnąłem. Tylko ten wiatr wieje tak, że sam siebie nie słyszę.
- Co mówiłeś ?
- Mówiłem że... a zresztą.
Kusznik nie przysłuchiwał się ich rozmowie. Nie interesowała go z pewnego prostego powodu, który z pewnością wykrzyczałby,
by poinformować o nim swoich towarzyszy. Nie mógł jednak tego zrobić. Bo rozdarte pazurami stojącego przed nim Torok'rege gardło
nie nadawało się już do wydawania jakiegokolwiek głosu. Wyglądająca jak utkana z mroku postać zeskoczyła z bramy na dół.
Zakatarzony najemnik nawet nie zauważył co się stało. Zaatakowany od tyłu i rozszarpany w ciągu sekundy nie zdążył nawet kichnąć.
Drugi najemnik chwycił za halabardę i odwrócil się w kierunku zagrożenia. Wtedy kolejny Cień zaatakował go
od tyłu. Zakończone pazurami ramię przebiło zaciężnego niemal na wylot. Stwór uniósł go w powietrze i jakby od niechcenia nabił go na palisadę. Przez bramę przebiegło wtedy kilku kolejnych Torok'rege, wraz z towarzyszącymi im szkieletami.
*********************
Karczma była pełna ludzi. Jak zresztą zwykle o tej porze. Nie mający nic do roboty zaciężni pili, bądź palili ziele Anatheras,
wioskowy kowal jadł obiad, solidnie zakrapiany winem, a paru mieszkańców wespół z kilkoma najemnikami obłapiali dziewki
karczemne zajęte roznoszeniem piwa. Typowe odgłosy mocnej popijawy przerwał wrzask. Mimo alkoholowego zamroczenia
wiedzieli co to oznacza. Chwycili za broń i ruszyli w kierunku drzwi. W momencie, gdy pierwszy z ludzi do nich dobiegł, drzwi
wyleciały z zawiasów. Kątem uderzyły w głowę zaciężnego, pozbawiając go przytomności. Dwa Cienie wbiegły do środka,
rzucając się na zaskoczonych ludzi. Pierwszy, ubrany w zbroję skórzaną zginął, gdy pazury rozdarły mu brzuch. Kolejny,
na wpół przytomny na skutek palenia Anatherasu, nabity został na rogi stanowiącej trofeum głowy dzika, powieszonej na ścianie.
Torok'rege poruszały się niewiarygodnie szybko i bez problemu unikały ciosu. Razem rozszarpały miejscowego stolarza, który usiłował
dźgnąć jednego oszczepem, po czym cofnęły się, widząc, że pozostali otoczyli ich półokręgiem. Taka była podstawowa taktyka w walce
z Cieniami - osaczyć, unieruchomić, bądź przycisnąć do ściany (słowem - ograniczyć mobilność) po czym zabić. Pierwszy z Torok'rege
zginął, gdy głowę zmiażdzył mu kowalski młot, którym kowal posługiwała się wręcz z wyjątkową biegłością. Drugi poległ, gdy dwóch
najemników nabiło go na włócznię. Wtedy wszyscy goście tawerny, których nie unieruchomiły rany, bądź śmierć, wybiegli na zewnątrz.
Zobaczyli rzeź. Cienie i szkielety wyrzynały bezbronnych mieszkańców i podpalały domy. Ogień, który normalnie zgasłby dość szybko,
był jednak magiczny. Czarne płomienie pożerały budynki i ludzi. Nieliczni mieszkańcy, którzy zdołali się uzbroić, desperacko walczyli,
jednak bez szans na zwycięstwo.
Na środku dziedzińca przed Domem Zgromadzeń stał wioskowy mag, Zorrar Errcoral, ciskał w napastników pociski ogniowe,
powalając jednego przeciwnika po drugim. Innym jednak nie szło tak dobrze. Cienie rozszarpywały ludzi w ich własnych łóżkach.
Wkrótce sędziwy czarodziej również polegl. Jeden ze szkieletów okazał się być czarnoksiężnikiem. Przełamał tarcze maga i spopielił
go w przeciągu sekundy. Zakapturzona postać stojąca w wejściu do wioski spoglądała na to wszystko z ponurym uśmiechem,
ledwo widocznym w nocnych ciemnościach. Spojrzała na bezgłowe ciało kobiety, leżace pod ścianą pobliskiego domu.
Krew z tętnicy szyjnej obryzgała pobliską zaspę.
Ciemnoczerwona krew kontrastowała z białym śniegiem.
- Krew na śniegu...... jakże wspaniale wygląda - głos nieznajomego był syczący, przywodzący na myśl gady, śmierć i
parę innych wyjątkowo paskudnych rzeczy.
Chwilę później walka ucichła. Mroczne istoty podeszły do swojego pana.
- Chodźmy, moje dzieci. Znajdźmy kolejną wiossskę, która zapewni nam.. ssschronienie i pożywienie.
Parę minut później osada opustoszała. Służąca Barachowi horda ruszyła w kierunku kolejnej wioski. Zima jest długa, a
aż do jej końca żadna pomoc nie dotrze do położonych w tych górach wiosek.
Żadna.