Czas: lata 20-te XXI wieku; lipiec
Miejsce: duże miasto wojewódzkie
Kobieta spoglądała przez kuchenne okno. Na placu zabaw przed blokiem brykała na huśtawce jej dziesięcioletnia córka. Powiodła wzrokiem dalej. Z trzeciego piętra bez przeszkód mogła obserwować salon willi stojącej na działce po drugiej stronie placu zabaw. Młode tuje posadzone wzdłuż ogrodzenia nie chroniły mieszkającej tam rodziny biznesmena o nazwisku Elder przed wścibskim wzrokiem sąsiadów z blokowiska. Zwłaszcza tych z wyższych pięter. Kobieta bez trudu mogła obserwować właściciela willi jak w salonie układa drewniane klocki z trzyletnim synkiem. W myślach pochwaliła mężczyznę. Taki bogaty, a znajduje czas na zabawę z dzieckiem. Wróciła wzrokiem na plac zabaw. Dostrzegła siwawego mężczyznę kręcącego się po chodniku i przyglądającego bawiącym się w piaskownicy dzieciom. Jego ruchy wyglądały na nerwowe. W końcu jakby zebrał się na odwagę i wszedł na plac zabaw. Podszedł do dziewczynki, która sama siedziała na huśtawce, nachylił się i zaczął coś do niej mówić. Zaniepokojona matka podeszła bliżej okna. Mężczyzna oparł rękę na huśtawce i jeszcze bardziej się nachylił. Kobieta pośpiesznie złapała telefon i stojąc w oknie nerwowo wystukała numer czerwonej budki telefonicznej stojącej niedaleko huśtawki. Wiele razy w ten sposób przywoływała córkę do domu, gdy ta podczas zabawy w ciepłe wieczory traciła rachubę czasu. Sygnał był wyraźny. Ale czemu ona nie odbiera? Gdy roztrzęsiona kobieta już miała wybiec z mieszkania córka odebrała.
- Ile ci razy mówiłam by nie rozmawiać z nieznajomymi! – rzuciła ostro wracając do okna.
- Ale mamo… – Starszy mężczyzna podszedł także do budki telefonicznej i stanął za dziewczynką tyłem do domu biznesmena.
- Wracaj natychmiast do domu!
- Ten pan chciał tylko… - połączenie zostało przerwane.
Domem biznesmena wstrząsnęła eksplozja. Ściana ognia z salonu rozlała się na podwórko. Fala uderzeniowa odrzuciła dziewczynkę i starszego mężczyznę. Wszystkie okna w bloku z łoskotem rozbiły się na setki kawałków. Wybuch był tak potężny, że spowodował zawalenie się części dachu w pobliskim przedszkolu. Na plac zabaw spadały płonące szczątki. Po pierwszym szoku matka rzuciła się z histerycznym krzykiem schodami w dół nie baczą na odłamki szkła tkwiące w jej twarzy i dłoniach. Gdy wybiegła na podwórko w jej stronę szedł siwy mężczyzna trzymając za rękę zdezorientowaną dziewczynkę. Gdy matka wzięła małą w objęcia dyskretnie się oddalił. Nie uciekł jednak daleko. Na skraju osiedla zatrzymała go policjantka i mimo oporu z jego strony szybko zakuła w kajdanki. Z oddali dało się słyszeć syreny karetek i wozów strażackich.
Do Wojewódzkiego Centrum Administracyjnego wezwano Grzegorza Kossowskiego, wysokiego urzędnika zajmującego się logistyką. Zastanawiał się czego chcą od niego w sobotę. Sekretarka, która do niego dzwoniła, nie była w stanie tego sprecyzować. Po drodze jego srebrną Toyotę mijały karetki na sygnale. Pod gmachem Centrum roiło się od policji. Gdy parkował pod wejście zajechały wozy dziennikarskie. Wchodzą do recepcji miał wrażenie, że znalazł się w ulu. Urzędnicy, sekretarki, policjanci krążyli jakby byli we własnym świecie, nie zwracając na innych uwagi.
- Nie ogoliłeś się – przywitał go z uśmiechem młody asystent.
- W soboty się nie golę. – Logistyk odruchowo przejechał dłonią po szczęce. – O co to całe zamieszanie?
- Był wybuch w domu Stanisława Eldera. Zawaliło się pobliskie przedszkole. Jest wielu rannych.
- Wcześniej do ciebie zadzwonili? – Grzegorz nie mógł pojąc dlaczego powiadomiono go później niż jego asystenta.
- Przerwali telewizję śniadaniową, żeby o tym poinformować. Dlatego przyjechałem zanim dostałem telefon. Nie widziałeś tego?
Urzędnik patrzył na Samuela z dezaprobatą. Pracował dla niego od trzech lat, a jarał się jakby był nowicjuszem. Z jednej strony podziwiał ten młodzieńczy entuzjazm, z drugiej zdawał mu się naiwny.
- Nie oglądam tych bzdur. Wiesz coś jeszcze?
- Na miejscu pracują strażacy i ratownicy. Na oddział medyczny cały czas dowożą rannych, głównie dzieci. Już co najmniej dwadzieścia osób. Prezes kazał ci przyjść jak tylko się pojawisz.
Prezes Piotr Broughl siedział za biurkiem zasłanym dokumentami. Właśnie odprawił z jakimś zadaniem sekretarkę.
- Jest pan nareszcie. – Przywitał logistyka gdy ten przekroczył próg. – Gdzie jest nasz Wydział Zarządzania Kryzysowego?
- Jest w trakcie przeprowadzki do nowej siedziby. Większość pracowników jest na urlopach. Część archiwum jest tutaj, część w starym budynku.
- Asystent pana wprowadził? – Grzegorz przytaknął wiec prezes kontynuował. – Zajmie się pan doraźną organizacją zarządzania kryzysowego. Daje panu pełnomocnictwa. Niech pan ściągnie wszystkich pracowników i sprawi by archiwa były dostępne.
- Oczywiście. Co powiemy pismakom?
Prezes przekrzywił głowę patrząc na wiszący na ścianie kalendarz. Przez chwilę bębnił palcami po biurku.
- Mediom wciśniemy na początek wybuch gazu. Jednak skala eksplozji wskazuje na potężny ładunek wybuchowy.
- Zamach?
- Najwyraźniej. Na teren już weszli technicy kryminalistyki. Wieczorem powinniśmy mieć pierwsze ustalenia. To dla pana. – Prezes podał logistykowi kartkę papieru. – Proszę przywrócić Wydział do funkcjonalności.
Grzesiek odebrał pełnomocnictwa, skinął głową i wyszedł. Asystentowi zlecił ściągnięcie z urlopów wszystkich pracowników. Do późna trwała organizacja centrum zarządzania kryzysowego. Powoli też spływały dane z terenu. Strażnicy wyciągnęli z gruzów dwudziestu siedmiu rannych. Grześkowi dziwne wydawało się, że przy takiej eksplozji nikt nie zginął. Nie udało mu się ustalić co się stało z Elderem i jego rodziną. Około północy prezes podziękował mu za usługi organizacyjne i odesłał do domu. Czarny labrador cieszył się z jego powrotu. Tylko on. Odkąd zerwał z młodą panią prokurator nikt więcej na niego nie czekał. Przełamując ogarniająca go niemoc wyszedł z psem na krótki spacer po osiedlu, przy okazji wciągając do płuc porcję wieczornego smogu. Pocieszał się tylko tym, że jutro w końcu się wyśpi.
Wbrew podświadomym obawom nic nie zakłóciło jego niedzielnego wypoczynku. Śledził telewizyjne newsy. Policja przyznała, że eksplozja w sąsiedztwie przedszkola to efekt celowego działania. Medialne spekulacje kręciły się wokół tego, czy był to atak terrorystyczny, czy zamach na konkretną osobę. Pięć osób które odniosły najmniejsze obrażenia wypisano do domu. O Elderze ani słowa.
W poniedziałek Kossowski jak zwykle przyjechał do pracy na ósmą. Nie zdążył dokończyć porannej kawy gdy prezes Broughl i komendant policji Szarek zabrali go do laboratoriów medycznych ukrytych pięć pięter pod ziemią. Wiedział o ich istnieniu, ale był tu pierwszy raz. Białe korytarze, niebieskie świetlówki i personel medyczny przywodził mu na myśl pierwszą część filmu Resident Evil.
- Tędy panowie. – Naczelny lekarz zaprowadził ich do pomieszczenia, z którego przez wielką szybę mogli obserwować sale operacyjną. Na stole obstawionym tonami medycznego sprzętu leżał ludzki kształt jako żywo wyciągnięty z dwunastego sezonu The Walking Dead. Dwóch medyków ściągało zwęgloną skórę z lewego barku. Na prawym ramieniu i prawej łydce zdjęcie zniszczonej skóry odsłoniło mięśnie i ścięgna. Liczne igły wbite w tkanki rurkami łączyły je z aparaturą.
- To Elder? – zapytał prezes.
- Tak. To, że nie zginął na miejscu możecie nazwać cudem – odparł siwy lekarz.
- Jakie ma szanse?
- Organy wewnętrzne nie zostały uszkodzone, ale oparzenia sięgają 95% powierzchni ciała. Z wyjątkiem dwóch niegroźnych złamań nie ma żadnych obrażeń wewnętrznych. Powinien przeżyć. Już rozpoczęliśmy regeneracje uszkodzonych mięśni i rekonstrukcje skóry tam, gdzie z powodu oparzeń musiała być usunięta. Nie muszę wspominać, że korzystamy z technologii nie dostępnych w publicznej służbie zdrowia – uśmiech lekarza w tym miejscu był co najmniej dwuznaczny
- Ile potrwa odzyskanie świadomości? – Komendanta Szarka interesowało jak szybko poszkodowany mógłby zeznawać.
- Pomimo technologii jaką dysponujemy pan Elder jest w stanie ciężkim – zaznaczył doktor. – Na tym etapie odzyskanie świadomości jest niemożliwe. Będziemy go utrzymywać w stanie śpiączki, przynajmniej dopóki nie zakończy się rekonstrukcja skóry. Musimy przeprowadzić też zabieg na prawym oku gdyż zostało poważnie uszkodzone.
- A co z jego żoną i synem? – Grześka nurtował los rodziny biznesmena.
- Zginęli podczas eksplozji – odparł prezes.
Szarek jak i Broughl nie byli zadowoleni. Przed długie tygodnie niczego nie będzie można się dowiedzieć od samego biznesmena.
- Co wiemy o Elderze? – Prezes zwrócił się do komendanta czekając na przyjazd windy.
- Biznesmen, lat czterdzieści pięć. Żona Elżbieta, lat trzydzieści dwa, syn Daniel, lat trzy. Oboje zginęli na miejscu. Elder studiował w Anglii i USA. Po powrocie pracował jako biotechnolog w przemyśle farmaceutycznym. Współpracował też z państwowymi i akademickimi ośrodkami badawczymi. Opatentował tytanowe szkielety dłoni, które po pokryciu mięśniami i syntetyczną skórą stają się integralna częścią ciała. Jego firma produkuje tytanowe szkielety, sprzęt medyczny , specjalistyczne środki farmakologiczne i udostępnia licencje produkcyjne. Zeszły rok zamknęli zyskiem 160 milionów euro.
- Wrogowie?
- Z tego co wiemy żadnych osobistych, ale niejedna firma przemysłu biotechnologicznego zabiłaby za możliwość korzystania z jego wynalazków.
- Myśli pan, że to konkurencja chciała go sprzątnąć? – wtrącił się Grzesiek gdy wsiadali do windy.
- Dużo by na tym zyskała. Ale przemysł farmaceutyczny posuwa się do szpiegostwa przemysłowego, podstępu i szantażu, a nie wysadzania swoich konkurentów w powietrze przy okazji niszcząc pół miasta – odparł oficer.
- Szukajcie dalej – polecił prezes.
- Gdy tylko laboratorium kryminalistyczne coś znajdzie natychmiast was poinformuje – obiecał komendant Szarek.
Zapowiada się mnóstwo roboty, a maiłem jechać na urlop – pomyślał Kossowski.
Miejsce: duże miasto wojewódzkie
Kobieta spoglądała przez kuchenne okno. Na placu zabaw przed blokiem brykała na huśtawce jej dziesięcioletnia córka. Powiodła wzrokiem dalej. Z trzeciego piętra bez przeszkód mogła obserwować salon willi stojącej na działce po drugiej stronie placu zabaw. Młode tuje posadzone wzdłuż ogrodzenia nie chroniły mieszkającej tam rodziny biznesmena o nazwisku Elder przed wścibskim wzrokiem sąsiadów z blokowiska. Zwłaszcza tych z wyższych pięter. Kobieta bez trudu mogła obserwować właściciela willi jak w salonie układa drewniane klocki z trzyletnim synkiem. W myślach pochwaliła mężczyznę. Taki bogaty, a znajduje czas na zabawę z dzieckiem. Wróciła wzrokiem na plac zabaw. Dostrzegła siwawego mężczyznę kręcącego się po chodniku i przyglądającego bawiącym się w piaskownicy dzieciom. Jego ruchy wyglądały na nerwowe. W końcu jakby zebrał się na odwagę i wszedł na plac zabaw. Podszedł do dziewczynki, która sama siedziała na huśtawce, nachylił się i zaczął coś do niej mówić. Zaniepokojona matka podeszła bliżej okna. Mężczyzna oparł rękę na huśtawce i jeszcze bardziej się nachylił. Kobieta pośpiesznie złapała telefon i stojąc w oknie nerwowo wystukała numer czerwonej budki telefonicznej stojącej niedaleko huśtawki. Wiele razy w ten sposób przywoływała córkę do domu, gdy ta podczas zabawy w ciepłe wieczory traciła rachubę czasu. Sygnał był wyraźny. Ale czemu ona nie odbiera? Gdy roztrzęsiona kobieta już miała wybiec z mieszkania córka odebrała.
- Ile ci razy mówiłam by nie rozmawiać z nieznajomymi! – rzuciła ostro wracając do okna.
- Ale mamo… – Starszy mężczyzna podszedł także do budki telefonicznej i stanął za dziewczynką tyłem do domu biznesmena.
- Wracaj natychmiast do domu!
- Ten pan chciał tylko… - połączenie zostało przerwane.
Domem biznesmena wstrząsnęła eksplozja. Ściana ognia z salonu rozlała się na podwórko. Fala uderzeniowa odrzuciła dziewczynkę i starszego mężczyznę. Wszystkie okna w bloku z łoskotem rozbiły się na setki kawałków. Wybuch był tak potężny, że spowodował zawalenie się części dachu w pobliskim przedszkolu. Na plac zabaw spadały płonące szczątki. Po pierwszym szoku matka rzuciła się z histerycznym krzykiem schodami w dół nie baczą na odłamki szkła tkwiące w jej twarzy i dłoniach. Gdy wybiegła na podwórko w jej stronę szedł siwy mężczyzna trzymając za rękę zdezorientowaną dziewczynkę. Gdy matka wzięła małą w objęcia dyskretnie się oddalił. Nie uciekł jednak daleko. Na skraju osiedla zatrzymała go policjantka i mimo oporu z jego strony szybko zakuła w kajdanki. Z oddali dało się słyszeć syreny karetek i wozów strażackich.
Do Wojewódzkiego Centrum Administracyjnego wezwano Grzegorza Kossowskiego, wysokiego urzędnika zajmującego się logistyką. Zastanawiał się czego chcą od niego w sobotę. Sekretarka, która do niego dzwoniła, nie była w stanie tego sprecyzować. Po drodze jego srebrną Toyotę mijały karetki na sygnale. Pod gmachem Centrum roiło się od policji. Gdy parkował pod wejście zajechały wozy dziennikarskie. Wchodzą do recepcji miał wrażenie, że znalazł się w ulu. Urzędnicy, sekretarki, policjanci krążyli jakby byli we własnym świecie, nie zwracając na innych uwagi.
- Nie ogoliłeś się – przywitał go z uśmiechem młody asystent.
- W soboty się nie golę. – Logistyk odruchowo przejechał dłonią po szczęce. – O co to całe zamieszanie?
- Był wybuch w domu Stanisława Eldera. Zawaliło się pobliskie przedszkole. Jest wielu rannych.
- Wcześniej do ciebie zadzwonili? – Grzegorz nie mógł pojąc dlaczego powiadomiono go później niż jego asystenta.
- Przerwali telewizję śniadaniową, żeby o tym poinformować. Dlatego przyjechałem zanim dostałem telefon. Nie widziałeś tego?
Urzędnik patrzył na Samuela z dezaprobatą. Pracował dla niego od trzech lat, a jarał się jakby był nowicjuszem. Z jednej strony podziwiał ten młodzieńczy entuzjazm, z drugiej zdawał mu się naiwny.
- Nie oglądam tych bzdur. Wiesz coś jeszcze?
- Na miejscu pracują strażacy i ratownicy. Na oddział medyczny cały czas dowożą rannych, głównie dzieci. Już co najmniej dwadzieścia osób. Prezes kazał ci przyjść jak tylko się pojawisz.
Prezes Piotr Broughl siedział za biurkiem zasłanym dokumentami. Właśnie odprawił z jakimś zadaniem sekretarkę.
- Jest pan nareszcie. – Przywitał logistyka gdy ten przekroczył próg. – Gdzie jest nasz Wydział Zarządzania Kryzysowego?
- Jest w trakcie przeprowadzki do nowej siedziby. Większość pracowników jest na urlopach. Część archiwum jest tutaj, część w starym budynku.
- Asystent pana wprowadził? – Grzegorz przytaknął wiec prezes kontynuował. – Zajmie się pan doraźną organizacją zarządzania kryzysowego. Daje panu pełnomocnictwa. Niech pan ściągnie wszystkich pracowników i sprawi by archiwa były dostępne.
- Oczywiście. Co powiemy pismakom?
Prezes przekrzywił głowę patrząc na wiszący na ścianie kalendarz. Przez chwilę bębnił palcami po biurku.
- Mediom wciśniemy na początek wybuch gazu. Jednak skala eksplozji wskazuje na potężny ładunek wybuchowy.
- Zamach?
- Najwyraźniej. Na teren już weszli technicy kryminalistyki. Wieczorem powinniśmy mieć pierwsze ustalenia. To dla pana. – Prezes podał logistykowi kartkę papieru. – Proszę przywrócić Wydział do funkcjonalności.
Grzesiek odebrał pełnomocnictwa, skinął głową i wyszedł. Asystentowi zlecił ściągnięcie z urlopów wszystkich pracowników. Do późna trwała organizacja centrum zarządzania kryzysowego. Powoli też spływały dane z terenu. Strażnicy wyciągnęli z gruzów dwudziestu siedmiu rannych. Grześkowi dziwne wydawało się, że przy takiej eksplozji nikt nie zginął. Nie udało mu się ustalić co się stało z Elderem i jego rodziną. Około północy prezes podziękował mu za usługi organizacyjne i odesłał do domu. Czarny labrador cieszył się z jego powrotu. Tylko on. Odkąd zerwał z młodą panią prokurator nikt więcej na niego nie czekał. Przełamując ogarniająca go niemoc wyszedł z psem na krótki spacer po osiedlu, przy okazji wciągając do płuc porcję wieczornego smogu. Pocieszał się tylko tym, że jutro w końcu się wyśpi.
Wbrew podświadomym obawom nic nie zakłóciło jego niedzielnego wypoczynku. Śledził telewizyjne newsy. Policja przyznała, że eksplozja w sąsiedztwie przedszkola to efekt celowego działania. Medialne spekulacje kręciły się wokół tego, czy był to atak terrorystyczny, czy zamach na konkretną osobę. Pięć osób które odniosły najmniejsze obrażenia wypisano do domu. O Elderze ani słowa.
W poniedziałek Kossowski jak zwykle przyjechał do pracy na ósmą. Nie zdążył dokończyć porannej kawy gdy prezes Broughl i komendant policji Szarek zabrali go do laboratoriów medycznych ukrytych pięć pięter pod ziemią. Wiedział o ich istnieniu, ale był tu pierwszy raz. Białe korytarze, niebieskie świetlówki i personel medyczny przywodził mu na myśl pierwszą część filmu Resident Evil.
- Tędy panowie. – Naczelny lekarz zaprowadził ich do pomieszczenia, z którego przez wielką szybę mogli obserwować sale operacyjną. Na stole obstawionym tonami medycznego sprzętu leżał ludzki kształt jako żywo wyciągnięty z dwunastego sezonu The Walking Dead. Dwóch medyków ściągało zwęgloną skórę z lewego barku. Na prawym ramieniu i prawej łydce zdjęcie zniszczonej skóry odsłoniło mięśnie i ścięgna. Liczne igły wbite w tkanki rurkami łączyły je z aparaturą.
- To Elder? – zapytał prezes.
- Tak. To, że nie zginął na miejscu możecie nazwać cudem – odparł siwy lekarz.
- Jakie ma szanse?
- Organy wewnętrzne nie zostały uszkodzone, ale oparzenia sięgają 95% powierzchni ciała. Z wyjątkiem dwóch niegroźnych złamań nie ma żadnych obrażeń wewnętrznych. Powinien przeżyć. Już rozpoczęliśmy regeneracje uszkodzonych mięśni i rekonstrukcje skóry tam, gdzie z powodu oparzeń musiała być usunięta. Nie muszę wspominać, że korzystamy z technologii nie dostępnych w publicznej służbie zdrowia – uśmiech lekarza w tym miejscu był co najmniej dwuznaczny
- Ile potrwa odzyskanie świadomości? – Komendanta Szarka interesowało jak szybko poszkodowany mógłby zeznawać.
- Pomimo technologii jaką dysponujemy pan Elder jest w stanie ciężkim – zaznaczył doktor. – Na tym etapie odzyskanie świadomości jest niemożliwe. Będziemy go utrzymywać w stanie śpiączki, przynajmniej dopóki nie zakończy się rekonstrukcja skóry. Musimy przeprowadzić też zabieg na prawym oku gdyż zostało poważnie uszkodzone.
- A co z jego żoną i synem? – Grześka nurtował los rodziny biznesmena.
- Zginęli podczas eksplozji – odparł prezes.
Szarek jak i Broughl nie byli zadowoleni. Przed długie tygodnie niczego nie będzie można się dowiedzieć od samego biznesmena.
- Co wiemy o Elderze? – Prezes zwrócił się do komendanta czekając na przyjazd windy.
- Biznesmen, lat czterdzieści pięć. Żona Elżbieta, lat trzydzieści dwa, syn Daniel, lat trzy. Oboje zginęli na miejscu. Elder studiował w Anglii i USA. Po powrocie pracował jako biotechnolog w przemyśle farmaceutycznym. Współpracował też z państwowymi i akademickimi ośrodkami badawczymi. Opatentował tytanowe szkielety dłoni, które po pokryciu mięśniami i syntetyczną skórą stają się integralna częścią ciała. Jego firma produkuje tytanowe szkielety, sprzęt medyczny , specjalistyczne środki farmakologiczne i udostępnia licencje produkcyjne. Zeszły rok zamknęli zyskiem 160 milionów euro.
- Wrogowie?
- Z tego co wiemy żadnych osobistych, ale niejedna firma przemysłu biotechnologicznego zabiłaby za możliwość korzystania z jego wynalazków.
- Myśli pan, że to konkurencja chciała go sprzątnąć? – wtrącił się Grzesiek gdy wsiadali do windy.
- Dużo by na tym zyskała. Ale przemysł farmaceutyczny posuwa się do szpiegostwa przemysłowego, podstępu i szantażu, a nie wysadzania swoich konkurentów w powietrze przy okazji niszcząc pół miasta – odparł oficer.
- Szukajcie dalej – polecił prezes.
- Gdy tylko laboratorium kryminalistyczne coś znajdzie natychmiast was poinformuje – obiecał komendant Szarek.
Zapowiada się mnóstwo roboty, a maiłem jechać na urlop – pomyślał Kossowski.