Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Godzina zero
#1
Godzina zero


XIX-wieczne lustro wisiało w ciemnym salonie. Było potłuczone w jednym miejscu. Kobieta przeglądająca się w nim westchnęła. Szukała siwych włosów. Wiedziała, ze jej babka osiwiała po 40-tce, jej ciotka i matka tez. Gdy miała piętnaście lat dopatrywała się już pierwszych oznak starości. Mama tłumaczyła jej, że to za wcześnie, że jest jeszcze młoda, pełna życia, że siwe włosy pojawią jej się, gdy większą część życia będzie miała już za sobą. Wiedziała to wszystko. I mimo to szukała. I jak się okazało, tym razem się nie pomyliła. Jeden siwy włos. Szybkim ruchem zakryła go resztą włosów.
Spojrzała przez okno. Mieszkańcy pospiesznie przedzierali się przez zniszczone ulice miasta. Zbliżał się wieczór. Wszyscy chcieli zdążyć do domu przed zmrokiem. Teraz nikt nie czuł się bezpiecznie.
Ponownie westchnęła. Zobaczyła chłopca usiłującego sprzedać niepotrzebne rzeczy. Zegarki, łańcuszki i Bóg jeden wie, co jeszcze. Chłopiec miał kolor włosów Pawła. Smoliście czarne. Rozpamiętywała. Południe, bicie dzwonów, tłum ludzi przed katedrą. I krzyk.
- Fangen! Łapać!
Wzburzeni mieszkańcy nie przepuszczają uciekiniera. Boja się. Każdego z nich jutro może spotkać to samo. Uczucie strachu bierze gorę nad miłosierdziem i współczuciem. Nikt nie pomaga uciekającemu mężczyźnie, sponad ludzkich głów widać jedynie smoliście czarna czuprynę.
Strzał. Jeden, później drugi. A potem cisza.
Ludzie rozstąpili się w jednej sekundzie, ukazując targającego się w konwulsjach człowieka.
- Zginiecie! Pan Bóg wam to wynagrodzi – krzyczał ostatkiem sił – Zginiieeciiieeeee!
- Strzelać! Schießen! – oficer zbliżył się do rannego, kopnął go w twarz – Twój ukochany pan Bóg pozwala ci odejść i w piekle zgnić! Ha ha! Słyszysz? W piekle!
Ale Pawłowi nie dane było tego usłyszeć. Ani tego, ani nic więcej.
Zasłoniła okno. Zasłony były koloru bordowego i nieodparcie kojarzyły się widokiem krwi. Co z tego, kiedy teraz już żadnych innych nie można było dostać. Teraz bardzo niewiele rzeczy można było dostać. Nie mówiąc już o ubraniach czy jedzeniu, bo o lepszych rzeczach, to wiadomo, nie można było nawet pomarzysz. Takie bujanie w obłokach zazwyczaj źle się kończyło, tak wiec było kategorycznie zabraniane. Mimo to ludzie marzyli. Marzyli, ze nadejdzie taki czas, kiedy nie będą musieli wybierać się na jawę, by na ich twarzach zagościło, choć zwykła parodia uśmiechu. Marzyli również, ze dorzyją takich czasów.
Małgorzata również marzyła. A wczoraj, to nawet wierzyła w te marzenia. Ale wojna ma swoje zasady. W jeden dzień potrafi całkowicie odmienić czyjś los.
A wiec stało się tak, że Małgorzata w wieku dwudziestu pięciu lat już nie wierzyła w słowa matki.

***

Ze snu wyrwało go pukanie do drzwi. Wysoki brunet niechętnie otworzył oczy. Było przed siódmą. Wygramolił się z łóżka i otworzył. W drzwiach stał młody chłopak o twarzy cherubina.
- Wcześnie dziś jesteś – stwierdził zimno Robert
- Czułem się w obowiązku… Czuję, że… Powinniśmy do niej pójść.
- Wiem to. Ale nie teraz. Jest jeszcze za wcześnie.
- Za wcześnie, na co?
- Na rozmowę. Na cokolwiek. Ludzie nie szybko dochodzą do siebie po stracie bliskiej osoby.
- Tym bardziej powinniśmy tam iść.
- Chcesz iść, idź. Nikt cię nie zatrzymuje. Na co czekasz? Na pozwolenie? To cię rozczaruje. Nie doczekasz się.
- Wciąż tylko się chowasz pod warstwą lodu. Udajesz, że nic cię nie wzrusza, a na koniec masz pretensje do całego świata, że nie traktuje cię jak należy. W oczach ludzi jesteś Panem obserwującym wszystko z góry, gdzie nic cię nie dosięga. Siedzącym w swoim lodowym zamku pozorów, myśląc, ze nikt nie jest w stanie ci zagrozić.
- Posłuchaj…
- Ale mylisz się. Nikomu nie jest straszna twoja fosa. A mury widzą jako drewniane.
- Wojtek…
- Co?
- Mamy wojnę.
- A ty swój zamek zbudowałeś jeszcze przed wojną.
Miał rację. Ale nie w sprawie mojej warstwy lodu ani zamku. Moja fosa jest wyschnięta, a mur drewniany. Ja sam stoję na wieży, bez zbroi, oręża, obojętny na wszystko. Spoglądam na świat z góry. Całkiem niewzruszony. Moi rodacy giną, są torturowani i więzieni. A ja wciąż nie ruszam się z mojej wieży. Wczoraj przyglądałem się z niej na śmierć Pawła. Na Małgorzatę. Na jej mokre od łez oczy. Nie pomogłem innym jej odciągnąć, gdy rzucała się na niemieckich żołdaków. Otacza mnie nicość, a sam tkwię w bezczynności.
- Nic na to nie powiesz?
Wyrwało go z zadumy.
- A co niby mam powiedzieć?
- Że ci przykro, że żałujesz… Że postarasz się pomoc, zadośćuczynisz, staniesz do walki. Złapiesz włócznię w dłoń i wesprzesz nią walące się fasady murów. Murów, które wspólnie budowaliśmy przez lata. Ja, ty, Małgorzata i Paweł. I obiecywaliśmy ich nigdy nie zniszczyć. Nie dopuścić by ktoś lub cos zdołało się przez nie przedostać. Pomyśl o tym.
- Tak zrobię.
- Aha. Wierze w ciebie, przyjacielu.
- I ja w ciebie. Masz ochotę na musli?
- Musli? Ha! Zawsze i wszędzie! Ale najpierw gadaj, ukradłeś?
- Nie.
- Dostałeś za donoszenie?
- Nie.
- Wyczarowałeś?
- Nie.
- Poddaję się.
- Kupiłem.
Wojtka całkiem zamurowało. Zamarł z niezwykle debilną miną na twarzy. Rzadki to był widok. Doprawdy, bardzo rzadki.
- Ss… Skąd?
- Grupy konspiracyjne. Jakiś czas temu otworzyli działalność w domu jednego z członków. Były przyjaciel mojego ojca należy do jednej z takich grup i niedawno, zupełnie zwyczajnie, zapytał czy nie miał bym ochoty na musli z mlekiem. Hmm, mają tam całkiem niezły asortyment.
- Jak to?
- Prosili o nic nie pytać. Zresztą czy to takie ważne. Jest i już.
- Zaczynasz myśleć jak ja.

***

Był ranek. Światło przedzierało się z za zasłoniętych okien. Do pokoju wpadały nikłe promienie słońca, oznaki nowego dnia. I wymownie budziły domowników kamienicy przy ul. Długiej. Jedno mieszkanie zalewała już fala jasności. Małgorzata nie spała od dawna. Zastanawiała się czy w ogóle zamknęła w nocy oczy. Chciała o wszystkim zapomnieć. Zacząć od nowa. Postanowiła sobie, że dzisiejszy dzień będzie teraz pierwszym dniem jej życia, że to, co się stało to było tylko złudzenie. Śmiertelnie dobra iluzja. No właśnie, śmiertelnie…
Nowy dzień zaczęła od przechadzki po mieście. Spoglądała na ciągnące się wzdłuż ulicy, spalone i popadnięte w ruinę budynki. Uśmiechała się do tych, którzy już stracili nadzieję. Ostrożnie przyglądała się uzbrojonym żołnierzom, a w jej oczach nie było już nienawiści. Wypełniała je tylko rezygnacja i smutek.
Miasto umierało. Od dawna nie słychać już było radosnego gwaru przechodniów. Stragany zniknęły, sklepy i bary pozamykano. …
Ulice wyglądały jak podziurawiony ser. W wielu miejscach brakowało kostek brukowych. Te z kolei, powyrzucane zostały gdzie popadnie. Tak, więc chodząc po mieście należało nieustannie patrzeć pod nogi, bo jedno spojrzenie w bok i leżysz jak długi na warszawskiej ulicy. A takiego, co tak leży, od razu biorą na spytki Niemcy. Takie sytuacje nigdy nie są przyjemne. Czasem nawet tragiczne w skutkach. Ale to jest wojna. A woja ma swoje zasady. Jedną z nich jest ten nieprzyjemny dym unoszący się o każdej porze, każdego dnia w każdym miejscu. Dym popiołu, prochu, niemieckich fajek a gdzieniegdzie dym z nadpalonego ciała. Powietrze przesiąknięte jest strachem i nienawiścią. Jedyny wyczuwalny zapach, to zapach krwi. Zamglone dymem oczy prowadzą ludzi w głąb labiryntu, z którego się nie wychodzi, w którym każde słowo niesie się echem po wszystkich korytarzach. W takim labiryncie na próżno szukać schronienia. Każdy najmniejszy błąd może cię zgubić, wprowadzić na złą ścieżkę. Każdy szelest liści paraliżuje, a gdy powieje mocniej, zaczyna się żałować, że nie korzystało się z życia póki był na to czas. Bo kiedy pojawia się niepewność o dalszą przyszłość zaczynamy myśleć inaczej. Dostrzegamy szybko mijający czas. Rozumiemy nareszcie, czym jest miłość i prawdziwe szczęście. W jednej chwili pojmujemy, że życie to niezwykły dar. Tylko czasami te spostrzeżenia już nic nie dają. Nic prócz nieznośnej świadomości, że nasze istnienie nie było nic warte, bo nie do końca wykorzystane. Tak, ulice Warszawy w roku 1944 przypominały żywy cmentarz, w biblii zwany piekłem.

***

W tym czasie dwóch przyjaciół siedziało przy oknie. I mimo, że za oknem szalała śmierć. Mimo, że nieustannie siała zniszczenie i przypominała ludziom o sobie, dwóch przyjaciół śmiało się do siebie. A ich śmiech wypełniał pokój nadzieją. Stare zużyte meble, rozpadające się ksiązki na półkach i brudny od strachu dywan dawno już nie słyszały podobnych odgłosów.
Mieszkanie Roberta było dwupokojowe. W sąsiedniej izbie stała zniszczona prycza, a obok niej nieduży, ciemny kufer. Spod przymkniętego wieka wystawały kawałki ubrań i szmat. Ściany, także ciemne, miały na sobie liczne ślady rąk i uderzeń. Wszystko to sprawiało, że sypialnia wydawała się jeszcze bardziej pusta i mroczna, niż była w rzeczywistości.
Dwóch młodzieńców siedziało w salonie przy stole, z zamiłowaniem jedząc utęsknione musli. A cieszyli się z tego powodu, jak dzieci. Tak, wojna rządzi się swoimi prawami. Potrafi, na przykład, sprawić, że zaczynamy niewyobrażalnie cieszyć się z rzeczy błahych i banalnych.

***

Następny dzień przyniósł ze sobą deszcz i chłód. Mieli połowę września, najwyższy czas na jesień. Ludzie panikowali. Dni robiły się coraz krótsze i mniej bezpieczne. Wśród mieszkańców rodziła się żądza wyzwolenia i zemsty. Była studentka uniwersytetu warszawskiego upewniła się, że jest sama. Gdyby ktoś ją nakrył, doniósłby na nią, rozbroił lub po prostu zastrzelił. Jednym słowem, miałaby zwyczajnie przerąbane. Ale ona potrafiła zachować ostrożność. Nie robiła tego pierwszy raz. Była profesjonalistką.
Aleksandra rzuciła studia, zaraz po tym jak zastrzelono jej matkę. Powód pozostaje nieznany. Ale czy to ważne? Chciała wstąpić do grupy szturmowej. Szukały zemsty i pomsty. Tam szybko pięła się w górę. Jej odwaga i determinacja były już szeroko znane w kręgach konspiracyjnych.
Zamknęła oczy. Skupiła się. Sprawnym ruchem odblokowała granat i rzuciła w kierunku faszystów. W chwilę później znajdowała się już kilka ulic dalej. Jej płowe włosy falowały na wietrze. Ciemna bluzka i obcisłe czarne spodnie podkreślały jej jasną, nieskazitelną cerę. Zielone oczy skrywały bystrość i spryt. Buzię miała całkiem ładną, toteż w młodości miała wielu adoratorów. Z czasem warstwa kurzu zakryła jej twarz i zaczęła odpychać swoim zimnem i cynizmem. Towarzyszył jej młody chłopak z ciemnymi, kędzierzawymi włosami. Miał na sobie nowy garnitur koloru khaki. Nosił go z dumą i ani myślał go ściągać.
- Kolejny sukces! – cieszył się – Tym razem poszło gładko i sprawnie.
- Bo tym razem granat był właściwie wyważony – stwierdziła.
- No taak, nigdy nie wiadomo, co trzymasz w ręku, dopóki tego nie użyjesz.
Przez chwilę szli w milczeniu.
- Aleksandro.
- Słucham cię.
- Nigdy nie mówiłaś, dlaczego rzuciłaś studia.
- Nie lubię się zwierzać.
- Doceniam to.
- Ale przecież mogłaś kontynuować naukę – nie rezygnował - Wojna niedługo się skończy, a wtedy mogłabyś uzyskać całkiem przyzwoite stanowisko w odbudowanym mieście, założyć rodzinę i resztę życia zmarnować na bycie szczęśliwą.
- Tak się nie da, Tomek – gdy to mówiła, jej oczy były martwe – Są rzeczy, które już się nie zmienią.
- Ale…
- Jesteś niepoprawnym optymistą, wiesz?
- Zastanawia mnie tylko, co robisz w grupie szturmowej? Szukasz śmierci czy przygody?
- Nie kpij sobie. To, co wy, daję ludziom nadzieję.
Zamyślił się.
- Sobie nie pozostawiając żadnej…
Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Więcej się już nie odezwał. Pożegnali się na skrzyżowaniu ulic Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej. I bez słowa odeszli. Każde w swoją stronę.


C.D.N.
Jonathan Carroll — Poza ciszą

Zapytałam dziecko niosące świeczkę: - Skąd pochodzi to światło?
Chłopczyk natychmiast ją zdmuchnął. - Powiedz mi, dokąd teraz odeszło - odparł.
- Wtedy ja powiem ci, skąd pochodzi.
Odpowiedz
#2
Ciekawy pomysł, bardzo dobrze zrealizowany.
Czekam na dalsze części Smile
Borek- istota człekopodobna, ze skłonnościami do nałogów. Nie myśląca, nie czująca, konsumująca. Pragmatyk, darwinista społeczny. Politycznie: monarchista. Z zawodu: przynieś, podaj, pozamiataj w odlewni stali, oraz grafoman do wynajęcia, tłumacz mang.
Odpowiedz
#3
Bardzo miło się to czytaSmile pozdrawiam
Odpowiedz
#4
Zacznę od tego, co mi "zgrzyta", a jest tych rzeczy całkiem sporo Smile

Cytat:XIX-wieczne

Lepiej napisać po prostu: "Dziewiętnastowieczne"

Cytat:jej babka osiwiała po 40-tce, jej ciotka i matka tez

Po czterdziestce jest także setka, więc nic dziwnego, że osiwiała Smile. Spróbuj sprecyzować wiek "zaraz po...", "przed..." lub "w wieku...".
Poza tym, najwyraźniej nie lubisz liczebników, a to źle, bo napisałeś opowiadanie, a nie równanie matematyczne.

Cytat:tłumaczyła jej, że to za wcześnie, że jest jeszcze młoda, pełna życia, że siwe włosy pojawią jej się
Drugie "jej" najzupełniej zbędne. Nie dosyć, że jest powtórzeniem, to po prostu psuje harmonię zdania.

Cytat:I mimo to szukała. I jak się okazało, tym razem się nie pomyliła. Jeden siwy włos. Szybkim ruchem zakryła go resztą włosów.
Nie leżą mi te zdania zaczynające się od "I". Spróbuj może napisać to w inny sposób.
Ponadto nie pasuje tutaj wyraz "pomyliła" (sądzę, że lepiej zabrzmi: "znalazła" lub "zobaczyła/ujrzała/dostrzegła to, czego się obawiała") i masz powtórzenie (podkreślone).

Cytat:Chłopiec miał kolor włosów Pawła. Smoliście czarne.
"Chłopiec kolorem włosów przypominał jej Pawła." I "Smolisto" nie "Smoliście".

W następnym fragmencie mieszasz czasy. Dotąd narracja była prowadzona w czasie przeszłym. Od zdania:
"Wzburzeni mieszkańcy nie przepuszczają uciekiniera" zmieniasz czas na teraźniejszy, co zważywszy na fakt iż jest to retrospekcja, nie byłoby błędem, gdybyś po chwili nie powrócił do czasu przeszłego: "Ludzie rozstąpili się…"

Cytat:Ani tego, ani nic więcej.

Jeżeli musisz już użyć tego nieszczęsnego sformułowania, to może tak: "Ani tego, ani niczego więcej", choć moim zdaniem psuje ono nieco klimat… Takie "ani ani", jakby zasłyszane w piaskownicy Smile.

Cytat:Zasłoniła okno. Zasłony były
Jakoś zbyt wiele tych "Zasłon". Może "Kotary były…" albo podobnie?

Cytat:Takie bujanie w obłokach zazwyczaj źle się kończyło, tak wiec było kategorycznie zabraniane. Mimo to ludzie marzyli. Marzyli, ze nadejdzie taki czas, kiedy nie będą musieli wybierać się na jawę, by na ich twarzach zagościło, choć zwykła parodia uśmiechu. Marzyli również, ze dorzyją takich czasów.
W tym fragmencie pobiłeś rekord.
Pierwsze zdanie jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe i zawiera błąd: "zabronione", nie "zabraniane".
Dalej ludzie 3 razy "Marzą", i o ile pierwsze dwa ujdą (zauważyłem, że lubisz w ten sposób akcentować niektóre rzeczy), o tyle trzecie "Marzenia" mógłbyś określić inaczej…
Co to znaczy: "wybierać się na jawę"?
"Zagościła" nie "zagościło".
No i potężny ORT: "dożyją" nie "dorzyją".

Cytat:A wczoraj, to nawet wierzyła w te marzenia. Ale wojna ma swoje zasady. W jeden dzień potrafi całkowicie odmienić czyjś los.
A wiec stało się tak, że Małgorzata w wieku dwudziestu pięciu lat już nie wierzyła w słowa matki
Ten fragment napisał bym tak:
"Wczoraj nawet wierzyła w te marzenia. Ale wojna ma swoje prawa. W ciągu jednego dnia potrafi całkowicie odmienić ludzki los.
Stało się tak, że Małgorzata w wieku dwudziestu pięciu lat przestała ufać słowom matki".

Przepraszam, ale muszę na chwilkę przerwać. Komentarz dokończę około 18-stej. Teraz obowiązki wzywają Smile. I nie martw się, nie tylko złe rzeczy mam do powiedzenia na temat tego utworu Smile // Kot
[Obrazek: eyes480c.jpg]

Mruczę, więc jestem!



Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości