Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Łowcy duchów cz.1,2,3,4
#1
Łowcy duchów
Plebania
1.01.2010
Godz.: 4:45
Miejsce: Nieznane

- Maruś?- usłyszałem kobiecy głos tuż nad uchem.
Jęknąłem głucho, przez ostatnie pół godziny tak miło się leżało z twarzą w śniegu. Chciałem ją zignorować, ale zaczęła mnie szturchać. Poczułem się brutalnie molestowany, więc z trudem przewróciłem się na plecy z zamiarem solidnego opierdolenia laski. Przetarłem oczy ze śniegu i przyjrzałem się bliżej napastnikowi.
- Madzia?- zamrugałem z niedowierzaniem rozpoznając Magdę Brzozowską, moją koleżankę jeszcze ze szkoły.
Wyglądała mocno podejrzanie, to znaczy czysto, schludnie i bez śladu zmęczenia na twarzy. Chyba bawiła się wyjątkowo grzecznie, w przeciwieństwie do mnie i do reszty wsi..
- Maruś, co ty tu robisz?- uśmiechnęła się ciepło i wyciągnęła dłoń ku mnie- Chodź. Zaprowadzę cię do domu, albo do jakiejś sympatycznej meliny.
Zamrugałem bezwiednie oczyma. Że niby co?
- Madzia, ale...
- Wstawaj!- powiedziała głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- Wyziębisz się tutaj i będę miała kolejnego idiotę na sumieniu.
Obraziła mnie. Pokazałem jej faka i odwróciłem się na prawy bok.
- Wstawaj parszywcu nie myty!- kopnęła mnie solidnie w dupę.
Alkohol ma te cudowną właściwość że znieczula na wszelki ból, więc i na kopa w dupę, olałem ją.
Milczała przez chwilę.
- Marek...- powiedziała znacznie łagodniej- Weź chociaż usiądź na ławeczce, ja tu mam sprawę do załatwienia, posiedzisz sobie spokojnie, przez góra kwadransik, a potem pójdziemy, co?
Milczałem.
- Mam flaszkę przy sobie...
Poderwałem się na nogi, otrzepałem się ze śniegu i ukłoniłem się jej nisko.
- Ile to jest kwadransik?- zapytałem- Bo coś mi z głowy wyleciało?
Spojrzała na mnie, jak na skończonego kretyna i wskazała na ławkę, która stała nieopodal. Przeczuwając że odmowa będzie oznaczała brak alkoholu posłusznie usiadłem na ławeczce. Magda zaczęła krążyć po placyku. Szukała czegoś. Spojrzałem na zegarek: dochodziła piąta. Co ona tu chciała załatwiać? Może ćpa? E, nie... Za dobrze wygląda. Czeka tu na kogoś? Może na chłopaka? Ale teraz!? Zaczęło kręcić mi się w głowie, więc przerwałem proces myślowy, skupiłem się na obserwacji Magdy. Stała na skraju placu i ze skupieniem patrzyła w niebo. Czekałem. Cisza... Nagle coś zaszumiało, a potem dupneło i tuż przede mną pojawił się łysawy, półprzeźroczysty dziadunio.
- Bry.- powiedziałem i próbowałem podnieść się z ławeczki, na znak szacunku dla starszych, co okazało się ponad moje siły. Mimo wszystko byłem z siebie dumny, w stanie głębokiego upojenia alkoholowego nie zapomniałem o „savoir vivre”.
Dziad błysnął białkami oczu i wyciągnął łapy ku mnie.
Pedofil. Ich cech pracuje nawet w nowy rok. W niemal błyskawicznym tempie przewaliłem się przez oparcie ławki i zaryłem mordą o glebę.
- MAGDA!- ryknąłem- Weź go ode mnie!
Zboczeniec przeniknął przez ławkę, przy okazji zaczął syczeć i przeraźliwie bulgotać. Kopnąłem go w jaja i przeturlałem się w lewą stronę.
- MAGDA!
Stary dziad zgiął się w pół, po czym padł na ziemię i zaczął przeraźliwie jęczeć. Pomimo mojej nienawiść do niego zrozumiałem jego ból.
Udało mi się wstać i po raz trzeci zawołałem koleżankę.
Brzozowska spojrzała w moją stronę, jej wzrok padł na pedofila. Ruszyła pędem ku nam. Po drodze zrzuciła kurtkę, a w jej dłoni błysnął miecz, jednym susem przeskoczyła ławeczkę i stanęła nad zboczeńcem.
- Jan Berenstein?- zapytała i nie czekając na odpowiedź kontynuowała- Urodzony w 1902, a zmarły w 1969 roku. Pochodzenia żydowskiego, religia: judaizm, syn Dawida i Estery, z zawodu nauczyciel, morderca piątki swoich uczniów, uprzednio zgwałconych, nawiedzający okolicę w wigilię nowego roku od 1972. Mylę się?
- Odjebaj się dziewczynko...- powiedział łagodnie Berenstein- Bo ci kosteczki połamie.
Magda splunęła i przystawiła mu miecz do krtani.
- Spróbuj Żydzie, uprzyjemnisz mi poranek.
Pedofil zaśmiał się gardłowo, po czym błyskawicznie podciął jej nogi. Brzozowska padła na glebę, a Berenstein skoczył jej do gardła. Poczułem nagle że moim obowiązkiem jest obrona koleżanki, mimo że wcześniej nawet nie specjalnie ją lubiłem. Ruszyłem ku nim chwiejnym krokiem. W tym czasie Magda pizgnęła mu z kolanka w żołądek i poderwała się z ziemi. Próbowała go ciachnąć szabelką w podgardle, ale gnojek błyskawicznie odskoczył.
- Jak na stuletniego ducha... Wcale nieźle.- Magda uśmiechnęła się kwaśno.
- Staram się.
Skoczyła ku niemu próbując zadać cios w pachwinę, ale duch uchylił się przed ciosem i błyskawicznie oddał z lewej ręki. Magda nie zdążyła się zrobić uniku i zarobiła solidnie w szczękę. Lekko oszołomiona chwyciła buta w żołądek i upadła głucho na ziemię.
Ja pierdolę... Wyszeptałem i o mało co nie potknąłem się o pustą butelkę po „Spermie szatana”. Podniosłem ją i zrobiłem tulipana, ciosem o ławkę. Tak uzbrojony okrążyłem zboczeńca z lewej. W międzyczasie Magda próbowała zadać mu soczystego kopa w jądra, ale Berenstein tym razem zdołał chwycić ją za nogę i wykręcił ją pod dziwnym kątem. Coś chrupnęło, a Brzozowska zawyła z bólu.
- Na co ci to było?- Żyd oblizał się lubieżnie.
W tym momencie pierdolnąłem go w czaszkę z mojego tulipanka. Głowa pękła mu na dwie części i trysnęło coś niebieskiego, śluz jakiś. Berenstein padł na kolana, a Magda uciachała mu resztki głowy szablą. Ciało zaczęło drgać jak w konwulsjach, chwilę potem znowu dupnęło i stary pedofil zniknął.
- Chryste...- wyszeptałem i padłem na śnieg. Cały byłem ujebany tym śluzem z ducha- Nic ci nie jest?- zapytałem po chwili.
- Chyba mi nogę złamał- jęknęła Magda- Jeszcze ta ektoplazma tak śmierdzi.
- Co?
- To, to niebieskie.
Powąchałem. No faktycznie żadna przyjemność.
Przez chwilę milczeliśmy, śnieg znowu zaczął padać.
- Co to było?- zapytałem.
- Słyszałeś... Widzieć z resztą też widziałeś. Duch.
Chyba mam omany, to mi się wszystko śni, Magda, pedofil, walka i tak dalej. Chwyciłem śnieg i przystawiłem go sobie do czoła, zimny. Nie śpię, znaczy się.
- Wiesz, te egzorcyzmy to sobie zawsze inaczej wyobrażałem?
- Domyślam się.
- A co się z nim stało?
- Jego ciało astralne zostało rozproszone, mam z nim spokój na kilkanaście lat. Może wróci skurwiel do piekła. Zobaczymy.
Znowu milczenie. Udało mi się podnieść z ziemi, pomogłem koleżance wstać. Usiedliśmy razem na ławce.
- W kurtce miałam ćwiartkę.
- Co?
- Ćwiartkę miałam- warknęła ze złością- tam leży.- wskazała na swoją kurtkę leżącą pod drzewkiem, nieopodal.
Poczułem w sobie nadludzką moc i ruszyłem po flachę. Parę razy ujechała mi noga, ale zdołałem dostać się do kurtki. Niestety odkryłem że flaszka była rozbita, wszystko się wylało. Ukradkiem otarłem łzę i wróciłem do Magdy.
- Chyba mamy trochę do pogadania.- powiedziałem oddając jej kurtkę.
- Potem. Musisz mi pomóc dostać się do domu.
- Gdzie?
Podała adres.

Podróż z poturbowaną Magdą zajęła mi przeszło godzinę, w trakcie wędrówki nie wypieprzyliśmy się ani razu, co uznałem za niewątpliwą oznakę mojego heroizmu. Magda mieszkała w małym domku, jednopiętrowym na obrzeżach miasteczka. Z zewnątrz chałupa nie wyglądała zbyt imponująco, odpadał tynk, ogród był zarośnięty jakimiś chaszczami.

Wewnątrz lepiej nie było, taka typowa melina, pomogłem Magdzie wejść do tzw. pokoju sypialnego.
- Dzwonić po Skowronka?- zapytałem.
- Tego znachora?- Brzozowska skrzywiła się i położyła się w swoim barłogu - Nie, sama sobie poradzę. Weź skocz do kuchni, w lodówce powinno być coś do picia.
Znalazłem butelkę jakiegoś likieru, na wódkę nie miałem ochoty, więc wziąłem jeszcze browara na drogę. Wróciłem do jej sypialni, Magda szeptała coś pod nosem patrząc na nogę.
- To ty wiedźmą jesteś, Magda?- zagadnąłem stawiając likier na stoliku.
- Nie jest złamana- Brzozowska zignorowała moje pytanie- skręcona tylko.
- To dobrze.
Nalałem likierku do szklanek i podałem jej jedną. Wypiła jednym haustem.
- Magda, musimy pogadać.
- Później, Marek, później. Jak się wyśpię. Na razie przynieś mi trochę lodu, bo boli mnie niemiłosiernie.
Przyniosłem, Magda dała mi do zrozumienia żebym łaskawie spierdzielał do saloniku na kanapę.
- Tylko mi tam nie narzygaj- poleciła- miseczkę sobie z kibla weź.
Zrobiłem tak jak mówiła, pościeliłem sobie na kanapie, rozebrałem się do gatek i zasnąłem snem najebanego.

Obudziłem się koło 15, Magda siedziała obok w fotelu w samym szlafroczku i popijała kawę.
- Cześć Maruś.- Uśmiechnęła się.
- Magda? Boże taki miałem straszny sen...
- O czym?
- Kurwa, napadł na mnie jakiś stary, żydowski pedofil.
- To nie był sen.
Zamyśliłem się głęboko, na krótko bo zaraz szarpnęły mną torsje i rzygnąłem obficie do miseczki, którą przygotowałem sobie zawczasu. Magda skrzywiła się na ten widok.
- Ale mnie jebie w głowie...- wyjęczałem.
- Wody?
- Daj.
Nalała mi mineralki, wypiłem. Zreflektowałem się: straszny ze mnie samolub.
- Jak się czujesz?
- Znośnie. Wzięłam prochy przeciwbólowe. Powinnam ci chyba podziękować?
- Wypadałoby.
- Dziękuje.
- Proszę. Ale i tak musimy pogadać.
- Musimy.- zgodziła się ze mną.
- Ale nie teraz- ziewnąłem okrutnie- głowa mnie boli i w ogóle.
Pogadaliśmy jeszcze o duperelach i o 17 kulturalnie pożegnałem się i wróciłem do domu.


2.01.2010 rok.
Godz.: 8:25
Miejsce: Mój dom

Obudziłem się nad wyraz wcześnie. Był piękny sobotni poranek, śnieżek prószył i w ogóle było miło. Aż się nie chciało wstawać, ale ojciec chyba balował lepiej ode mnie bo do tej pory nie wrócił, więc chcąc nie chcąc musiałem narąbać drewna i dołożyć do pieca. Nie zamierzałem spotykać się więcej z Magdą, byłem pewny że wczorajszy duch to tylko halun, i nie zamierzałem nad tym więcej rozmyślać.
Nudziło mi się, ale ponieważ człowiekowi inteligentnemu nigdy się nie nudzi, postanowiłem wyruszyć na spacer po naszej wiosce (niekiedy nazywanej szumnie „miasteczkiem”).
Śniegu było po kolana, jak widać globalne ocieplenie świetnie działa w zastraszającym tempie. Na ulicach nikogo nie spotkałem, dopiero pod naszym lokalnym monopolowym zobaczyłem pana Miecia. Naszego wioskowego filozofa i mędrca, pan Miecio nazywany był „dżinem” bo pojawiał się zawsze jak ktoś flaszkę otwierał.
- Czołem panie Mietku- przywitał go grzecznie- wszystkiego najlepszego w nowym roku.
Nasz mędrzec przetarł zaropiałe oczy i uśmiechnął się na mój widok. Lubił mnie.
- Czy to nie młody Wasilewski?- zawołał.
- Tak, to ja.- usiadłem koło niego na murku.
- Powiedz swojemu ojcu że wpadnę do niego po bimber, co mi go obiecał.
- Powiem. Panie Mieciu musimy pogadać.
- Pogadać zawsze można, ale tak na sucho?
Zakląłem pod nosem i skoczyłem do sklepu po jakiegoś winiacza nie za drogiego.
- Dzięki chłopcze!- pan Mietek wypił trochę- Czego potrzebujesz?
- Panie Mietku, pan dużo wie, dużo widział i pewnie dużo słyszał.
- No?
- Czy widział pan kiedyś ducha?- walnąłem prosto z mostu.
Pan Mietek łyknął z butelki, pociamkał i zamyślił się głęboko.
- Raz widziałem.
- Kiedy?
- Zaraz po wojnie, jak takiego Ubeka z Józwą Konikiem i Piotrusiem Wasilewskim powiesiliśmy. Później zaczął nas nawiedzać.
- Straszył?
- A gdzie tam!- Mietek splunął- Dużo gorzej! Wypił niemal wszystko co mógł wypić. Aż do księdza poszliśmy.
- I co?
- Dupa tam. Wziął jakieś śmierdzidło, zaczął papleć coś tam po łacinie i gówno to dało. Potem przylazł stary Brzozowski, świeć Panie nad jego duszą, i powiedział że za pół litra to on to załatwi.
- Załatwił?
- A jak- Mietek uśmiechnął się do swoich wspomnień- zostawiliśmy go sam na sam z ubekiem. Coś tam pierdyknęło, jebnęło i pojawił się Brzozowski uwalony jakimś niebieskim czymś. Powiedział że teraz będzie spokój. No i był spokój.
Zamyśliłem się. Moja rodzina miała już kontakty z zaświatami, a Brzozowscy muszą zajmować się łowami od pokoleń.
Ktoś uderzył mnie w tył głowy.
- Wstawaj!- usłyszałem głos Magdy- Musisz mi pomóc.
Odwróciłem się, była ubrana w żołnierski płaszcz, z szablą u boku, chodziła jednak o kulach.
- Znowu ty? Co znowu?
- Ksiądz mnie wezwał. Coś na cmentarzu grasuje, a sama sobie nie poradzę z tą nogą.
- Nie znam się na duchach.
- Ale to żadna filozofia.
Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, zgodziłem się jej pomóc, za darmo (początkowo miałem zażądać flaszki, ale nie chciałem by mnie wzięła ze menela), nawet broń dostałem: kordzik. Pożegnałem się z panem Mietkiem i ruszyliśmy do kościoła.
- Jak można zabić ducha?- zapytałem po drodze do kościoła.
- Nie zabić, tylko rozproszyć.
- Nie rozumiem.
- Dusza przyjmuje formę materialną, tak zwane ciało astralne. Można je rozproszyć, zniszczyć.
- I co wtedy?
- Albo dusza wróci spokojnie w zaświaty, albo znowu się pojawi, po pewnym czasie. Wszystko zależy od siły ducha.
- I ty to potrafisz? Rozproszyć ciało astralne, znaczy się?
- Nasz zakon potrafi. Zakon Łowców Duchów- powiedziała widząc nie zrozumienie na mojej twarzy.
Na dalsze pytania nie miałem czasu, bo ukazała się plebania. Stanęliśmy pod drzwiami, zadzwoniłem.
Drzwi otworzył nam wiekowy proboszcz, pamiętający czasy drugiej wojny światowej.
- Szczęść Boże- powiedział i spojrzał na mnie spłoszonym wzrokiem. Księżulo w przeciwieństwie do pana Mietka nie lubił mnie i mojej rodziny.
- Szczęść Boże.- odparliśmy chórem.
- Magda? Miałaś być sama, to delikatna sprawa.- ksiądz miał lekkie opory żeby nas wpuścić.
- Mam skręconą nogę, sama sobie nie poradzę. Możemy wejść? Zimno trochę.

Usiedliśmy razem w księżowskiej kuchni, proboszcz nic nam nie zaproponował do jedzenia, czy picia, tylko drzwi zamknął na klucz i zasłonił okna. Nasza wizyta wyraźnie nie była mu na rękę.
- O co chodzi z tym duchem?- zapytała Magda.
Ksiądz zaczął się pocić bo wycierał twarz chusteczką, raz po raz. Po chwili zaczął mówić:
- W czasie drugiej wojny światowej, dziadek obecnego tu Wasilewskiego- wskazał głową na mnie- zamordował niemieckiego żołnierza.
Uśmiechnąłem się. Dziadek często o tym opowiadał.
- Zwykła rzecz.- Magda wzruszyła ramionami- Nie ma czym się ekscytować.
- Niemiec ten powrócił tu... jako upiór!- kontynuował ksiądz.
- Po tylu latach?
- A gdzie tam! Zaraz drugiego dnia. Dostał osinowy kołek w serce. A teraz znowu wieś naszą nawiedza, a zwłaszcza mnie.
- Dlaczego?
- Bo jestem jedynym świadkiem tamtych zdarzeń!- zawył ksiądz.- A wszystko to przez tego starego psychola Wasilewskiego!
- Się ksiądz ze słowami liczy!- warknąłem.
- Kto normalny obcina łeb żołnierzowi, no choćby i wrogiemu, i w obronie wsi, i nadziewa na sosnę, uprzednio wyłupiając oczy!- proboszcz histeryzował w najlepsze.
- A kto dupą trząsł w kościele, jak się atak zaczął?- broniłem honoru swojej rodziny.- Mój dziadek walczył w pierwszej linii.
- Chyba sobie żartujesz, dziecko...- ksiądz walnął pięścią w stół, ale dalszą wypowiedź przerwała mu Magda.
- No mniejsza z tym. Co z Niemcem?
Proboszcz zaczął głęboko oddychać i nalał sobie jakiejś naleweczki, wypił trochę.
- Pojawia się bydlak każdej nocy.
- I co robi?
- Biega po plebani, drze się coś po niemiecku, wymachuje bronią!
Magda chwilę milczała, patrzyła w sufit.
- Potrzebuje plebani na całą noc.
- Tylko tyle?
- Tyle. No i tak z 500 złoty zaliczki, i drugie tyle po robocie.
- ŻE CO!?
- Tysiąc złotych. Nie dosłyszał ksiądz?- Magda demonstracyjnie oglądała swoje paznokcie.
Ksiądz zbladł jak kreda i zaczął krążyć po kuchni.
- Wzięłabym mniej, ale to dość stary duch to raz, dwa że to były żołnierz i na pewno zna się na walce, trzy ksiądz powinien sam zajmować się egzorcyzmami.
- Dziecko, twój świętej pamięci ojciec, nigdy nawet złotówki ode mnie nie wziął za udzielenie małej pomocy. A ty chcesz od razu tysiąc!?
- Nie to nie, spadamy Maruś.- powiedziała do mnie i zaczęła zbliżać się do drzwi.
Ksiądz stał na środku pomieszczenia z głupawą miną.
- Czekaj!- powiedział w końcu- Zapłacę.


- Bądź o 21 pod plebanią.- powiedziała Magda gdy wyszliśmy od księdza.
- A co ja z tego będę miał?
- Moją dozgonną wdzięczność.
Skrzywiłem się.
- Nie rób takiej głupiej mordy- syknęła- obiecałeś pomóc bezinteresownie.
- Nie wiedziałem o co dokładnie chodzi.
- Potraktuj to jako sprawę rodzinną. Znasz niemiecki?
- Nie.
- To nie dobrze, bo ja też nie, ale myślę że jakoś się dogadamy.
- Potrzebujesz czegoś konkretnego do rozproszenia tamtego Niemca?
- Wszystko mam przy sobie. Do wieczora.



Godzina: 21:00
Miejsce: Plebania

- Prawie się spóźniłeś- powiedziała Magda na mój widok- Ja ledwo chodzę...
- Nie spóźniłem się.- powiedziałem zirytowany.
- Dobra tam- Brzozowska machnęła ręką- zostaniesz niejako awansowany w hierarchii klanu łowców.
- Nie wstępowałem do żadnego klanu.
- Nie?- Magda uniosła brwi- Naprawdę?
- Tak, naprawdę.- byłem co raz bardziej na nią zły.
- W takim razie awansowałeś w hierarchii pomocników łowców, z noszącego nóż do obierania jabłek, na noszącego szablę. Gratuluje i takie sratytaty.
Podała mi szablę.
- A ty...?
- Ja mam co innego.- naładowała pistolet.
- To działa na duchy?
- Na tego konkretnego zadziała- Magda ucięła wszelkie dyskusję i ruszyła w kierunku plebani.
- Ucz się dyskrecji- powiedziała przy drzwiach i wywaliła je z zawiasów jednym kopnięciem (tej zdrowej nogi).
Weszliśmy do środka, Magda poszła na piętro a mi kazała sprawdzić parter. Zacząłem od kuchni i... BINGO! Duch niemieckiego żołnierza stał przy otwartej lodówce i opróżniał ją z wędliny, na stole stał już karton mleka i pęto kiełbasy. Przybrałem pozycję bojową i ryknąłem na całe gardło:
- HENDE HOCH!- miałem nadzieję że usłyszy mnie Magda.
Niemiec odwrócił się w moją stronę, miał tępy wyraz twarzy, twarz miał uwaloną mlekiem.
- Was?
- Jakie kurwa „was”? Poddaj się!
W jego oczach dostrzegłem błysk zrozumienia:
- Waschilewski...- wyszeptał i dobył swojego karabinu, który trzymał na plecach.
Przełknąłem głośno ślinę, możesz pierwej trzeba było zawiadomić Magdę, zastrzeliłaby go po cichu... Tymczasem szkop odbezpieczył karabin i wystrzelił serię w moją stronę. W ostatniej chwili padłem na ziemię i przeczołgałem się na główny korytarz.
- MAGDA!- krzyknąłem rozpaczliwie.
Brzozowska przykuśtykała ze schodów, spostrzegła Niemca i wystrzeliła ku niemu kilka razy. Szkop przewrócił stół i schował się za nim. Przez chwilę trwała wymiana ognia, przez którą nie mogłem dostać się do mojej koleżanki. W pewnym momencie Niemiec przestał strzelać, siedział przez chwilę cicho, poczym czymś w nas rzucił. Koło mnie pojawił się piękny, niemiecki granat, takich teraz nie robią. Po chwili zreflektowałem się...
W życiu tak szybko nie zapierdalałem jak wtedy. Nie dość szybko, granat rozjebał wszystko w promieniu kilku metrów. Piętro zaczęło walić się nam na głowy, stary dom widać. Dostałem czymś po łbie. Ostatnie co pamiętam to, to że padłem na kolana, poczułem krew płynącą ze skroni po czym straciłem przytomność.


- Nie spisałaś się, Brzozowska.- usłyszałem kobiecy głos. Strasznie bolała mnie głowa, drugi w raz w przeciągu dwóch dni. Leżałem chyba na dworze, śmierdziało spalenizną.
- Rozwaliłaś zabytkową plebanie, poważnie uszkodziłaś lokalnego pijaczka, sama mało nie zginęłaś.- drugi głos, na odmianę męski. Obydwa z dziwnym, chyba wschodnim akcentem.
- Jesteście tu tylko po to by mnie opierdolić? Jeśli tak to zrozumiałam.- odezwała się Magda.
Facet i dziewczyna zaśmiali się.
- Madzia- powiedziała kobieta łagodnym głosem- czy ty naprawdę sądzisz że zakon wysyła samych Żelaznych Bliźniaków tylko po to by kontrolowali prowincjonalnych łowców?
Otworzyłem oczy, leżałem na jakimś kocu przed plebanią. Kilka metrów ode mnie stała Magda i „Żelazne Bliźniaki”, jak sami się określili. Magda była cała umorusana we krwi, miała rozcięty łuk brwiowy i podbite oko. Tamci dwoje stali do mnie tyłem.
- Obudził się.- powiedziała Magda.
Bliźniaki odwrócili się w moją stronę, dziewczyna była kształtną, dość niską blondynką z dużymi piersiami. Mimowolnie uśmiechnął się do niej. Jej brat był identycznego wzrostu, strasznie barczysty i łysy, przez twarz przechodziła mu paskudna szrama. Obydwoje nie mieli jednej ręki, ona prawej, on lewej.
- On jakiś przygłupi?- zapytała dziewczyna- Tak się szczerzy?
- Jest w szoku.- Magda broniła mojego honoru.
- Co mi jest?
- Straszny samolub- mruknął tamten- od razu wszystko sprowadza do siebie.
- Przestańcie!- warknęła Magda- Ma chyba wstrząs mózgu.
Blondynka pochyliła się nade mną, sprawdziła mi czoło.
- Chyba nie będzie tak źle- powiedziała i przyjrzała mi się z bliska- Miło mi, Anastazja von Schimmelmann.
Uścisnąłem jej dłoń. Cholerna Niemka, ale ładna.
- Tamten paskudny typ, to mój brat Rudolf.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem, ale na dalsze konwersacje byłem zbyt wykończony, więc znowu zemdlałem.

KONIEC
CZĘŚĆI 1.
Borek- istota człekopodobna, ze skłonnościami do nałogów. Nie myśląca, nie czująca, konsumująca. Pragmatyk, darwinista społeczny. Politycznie: monarchista. Z zawodu: przynieś, podaj, pozamiataj w odlewni stali, oraz grafoman do wynajęcia, tłumacz mang.
Odpowiedz
#2
No więc tak, podoba mi się ten pijacki humorBig Grin może dlatego, że sam nie piję, za to na imprezach często spotykam się z tego typu sytuacjamiBig Grin Pomysł dość oklepany. Normalny Człowiek, tudzież Pijak, spotyka Pogromcę Wszelkiego Zła i Okrucieństwa, przypadkiem pomaga mu w pokonaniu Przedstawiciela Wszelkiego Zła i Okrucieństwa i zostaje wciągnięty w wir zdarzeń. Ae za to nie potępiam, ponieważ dzisiaj bardzo trudno wymyślić coś oryginalnegoSmile sporo błędów, interpunkcja kuleje, co do dialogów i wtrąceń w nich mam wątpliwości, ale nie jestem biegłym w tych sprawach więc poczekam, aż inni sie na ten temat wypowiedzą. Rozumiem też, że te wulgaryzmy umieściłeś w celu nadania klimatu, ale momentami były nadurzywane. A teraz to, co rzuciło mi się w oczy:

"nie znoszącym sprzeciwu- Wyziębisz" - kropka po "sprzeciwu: i spacja przed myślnikiem.

"Spojrzała na mnie skończonego kretyna i wskazała na ławkę" - "skończonego kretyna" jest wtrąceniem, więc powinno być oddzielone przeciknkiem.

"- Bry.- powiedziałem i próbowałem podnieść się z ławeczki, na znak szacunku dla starszych, co okazało się ponad moje siły. Mimo wszystko byłem z siebie dumny, w stanie głębokiego upojenia alkoholowego nie zapomniałem o „savoir vivre”." - bardzo spodobał mi się ten fragmentBig Grin

"poczym padł na ziemię" - po czym.

"W tym czasie Magda jebnęła mu z kolanka w żołądek i poderwała się z ziemi." - może jednak zastąp "jebnęła" czymś innym, np. pizgnęła?

"Skoczyła ku niemu próbując zadać cios w pachwinę, ale duch sparował cios ręką i błyskawicznie oddał z lewej ręki." - chwilę wcześniej pisałeś o szabelce, wiec raczej nie sparowałby jej ręką...

"- Ćwiartkę miałam- warknęła ze złością- tam leży.- wskazała na swoją kurtkę leżącą pod drzewkiem, nieopodal.
Poczułem w sobie nadludzką moc i ruszyłem po flachę. Parę razy ujechała mi noga, ale zdołałem dostać się do kurtki. Niestety odkryłem że flaszka była rozbita, wszystko się wylało. Ukradkiem otarłem łzę i wróciłem do Magdy." - następna perełkaBig GrinBig Grin

"Na razie przynieś mi trochę lodu, bo boli mnie." - zły szyk wyrazów, "bo mnie boli" albo "bo boli mnie niemiłosiernie" brzmiałoby lepiej.

"człowiekowi inteligentnemu człowiekowi" - powtórzyło Ci sięSmile

"no choćby i wrogiemu i w obronie wsi," - przed drugim "i" przecinek.

" oddychać i nalał sobie jakiejś naleweczki i wypił trochę." - to samoSmile

" Ucz się dyskrecji- powiedziała przy drzwiach i wywaliła je z zawiasów jednym kopnięciem (tej zdrowej nogi)." - zdrową kopnęła, ale na chorej musiała się oprzeć, więc nie byłoby to rozsądne w jej sytuacji.

"Szkop przewrócił stół i schował się za nim." - nie wiem czemu wszyscy upodobali sobie chowanie się za stołem przed kulami. Jeśli blat nie był gruby co najmniej na 10cm, to nie stanowiłby żadnej ochrony.

"poczułem krew płynącą ze skroni poczym straciłem przytomność." - przed "po czym"(oddzielnie) przecinek.
Nie robię wyjątków. Czarny, niebieski, pomarańczowy, czy nawet zielony jak zajdzie potrzeba.
Odpowiedz
#3
No przyznaje że w ortografii nie jestem zbyt biegły, pracuję nad tym Smile
Dziękuje za uwagi.
Borek- istota człekopodobna, ze skłonnościami do nałogów. Nie myśląca, nie czująca, konsumująca. Pragmatyk, darwinista społeczny. Politycznie: monarchista. Z zawodu: przynieś, podaj, pozamiataj w odlewni stali, oraz grafoman do wynajęcia, tłumacz mang.
Odpowiedz
#4
Byłoby dobrze, jakbys poprwaił te błędy, które Ci napisałem w miare szybko, żeby inni nie musieli tego powielać. No i lepiej by im się czytałoBig Grin
Nie robię wyjątków. Czarny, niebieski, pomarańczowy, czy nawet zielony jak zajdzie potrzeba.
Odpowiedz
#5
Poprawiłem Smile Druga i trzecia część jest już gotowa, ale musi przejść gruntowną korektę.
Czekam na dalsze uwagi, lub wskazówki Smile
Borek- istota człekopodobna, ze skłonnościami do nałogów. Nie myśląca, nie czująca, konsumująca. Pragmatyk, darwinista społeczny. Politycznie: monarchista. Z zawodu: przynieś, podaj, pozamiataj w odlewni stali, oraz grafoman do wynajęcia, tłumacz mang.
Odpowiedz
#6
I jeszcze jedno, prawie same dialogi. Dodaj więcej opisów, będzie to lepiej wyglądało, czytelnik będzie miał lepsze pojęcie o świecie w jakim akcja się toczy i będzie się lepiej czytało.
Nie robię wyjątków. Czarny, niebieski, pomarańczowy, czy nawet zielony jak zajdzie potrzeba.
Odpowiedz
#7
"Pomimo mojej nienawiść do niego" - literóweczka

"pizgnęła mu z kolanka w żołądek", "chwyciła buta w żołądek" - może by to "pizgnęła", "chwyciła" zamienić na coś innego? Tak mi jakoś to do narracji nie pasuje.

"Skoczyła ku niemu próbując zadać cios w pachwinę, ale duch uchylił się przed ciosem" - cios w pachwinę zadaje się raczej od dołu, więc może nie uchylił a odskoczył czy coś?

"- Musimy.- zgodziła się ze mną." - sama robię dużo dialogowych błędów, ale wydaje mi się, że po "Musimy" nie powinno być kropki.

"- Tak, naprawdę.- byłem co raz bardziej na nią zły." - tutaj też ta kropka mi jakoś nie pasuje.

"- Czołem panie Mietku- przywitał go grzecznie- wszystkiego najlepszego w nowym roku." - tu chyba powinno być "przywitałem".

"Przełknąłem głośno ślinę, możesz pierwej trzeba było zawiadomić Magdę, zastrzeliłaby kogo po cichu..." - może, go?

"Żelaznych Bliźniaków" - ciekawa nazwa.
Tyle wyłapałam Wink Moim zdaniem za mało opisów a za dużo dialogów. Szkoda, bo czytelnik lubi sobie wyobrażać opisane miejsca. Ale to da się naprawić.

Pomysł bardzo ciekawy. Idiota, wioskowy pijaczek, który zostaje "awansowany" do walki z duchami Wink Łatwo się czytało i miło. Bardzo ładnie Wink
Cytat:Kiedy wypuszczam z papierosa dym
chcę poczuć to znów.
Bo nie wiem gdzie teraz jesteś Ty,
a chciałbym chyba byś była tu.
Odpowiedz
#8
Łowcy duchów
Cz.2 Żelazne bliźniaki.
04.01.2010
Godz.: 17:25
Miejsce: dom Magdy

- I jak panie doktorze? Będzie żył?
- Będzie, nie będzie, się zobaczy.
- Co się zobaczy?
- Zobaczy się czy się da co z nim zrobić.
- A się zrobi jak co?
- Jak się zobaczy.
Kurwa... Po prostu nie mogłem uwierzyć w ten debilny dialog między doktorem Skowronkiem a Magdą. Cały czas miałem zamknięte oczy, lekarz szył mi głowę, a ja leżałem na dość mięciutkim łóżku. Skowronek oczywiście nie był tak humanitarny by jakieś znieczulenie dać, odkaził ranę alkoholem i szył.
- Ja bym go tam zostawił, byłoby na kogo winę zwalić, za tę plebanię.- To był Rudolf. Głupi SS-man.
- Ja też.- Potwierdziła Anastazja.
- I ja.- Dokończyła Magda.- Ale to tak nie honorowo, niech się wyleczy i spada.
Moi przyjaciele, mimowolnie wzruszyłem się. Dobrze wiedzieć że mam w nich takie bezwarunkowe wsparcie. Psychologowie podkreślają że to bardzo ważne...
Doktor skończył swoją robotę, zostawił mi jakieś prochy przeciwbólowe i zmył się. Otworzyłem oczy, Anastazja stała przy oknie, tyłem do mnie, Rudolf rozwalił się wygodnie w fotelu i czytał najnowszy numer „Wyborczej”, a Magda siedziała przy moim łóżku.
- Czołem Marek.- Powitała mnie.
- Wy skurwysyny!- Wyjęczałem.- Chcieliście mnie zostawić, na mrozie, konającego, jak psa!
- Ej no co ty...- Anastazja uniosła brwi.- To nie było na poważnie.
- Teraz to spierdalajcie- Wstałem z łóżka, wziąłem lekarstwa od Skowronka i ruszyłem do wyjścia.
Trójka łowców zamilkła patrząc na mnie.
- Marek, my tylko żartowaliśmy.- powiedziała nieśmiało Magda.- No daj spokój.
- Jebcie się na ryje!- trzasnąłem drzwiami.
Ruszyłem do domu.


- No popatrzcie jakie to urażone ambicje, tkwią w prostym ludzie.- Rudolf von Schimmelmann przeciągnął się w fotelu.
- No potraktowaliśmy go nie ładnie... Może trzeba go przeprosić- mruknęła Magda.
- A dupa tam, przejdzie mu. Ma silną aurę.- Żelazna Bliźniaczka wzruszyła ramionami.
- Poważnie? Nic nie zauważyłem- Rudolf spojrzał na dodatek sportowy- O! Lech awansował na trzecie miejsce w tabeli.- Zdziwił się nieszczerze.
- Masz braciszku zupełnie przytępiony zmysł, przez te dupy chyba co się wokół ciebie kręcą.
- Żadne dupy!- Warknął von Schimmelmann.- Uczennice. Masz za brata wielkiego mistrza w sztuce wszelakiej i w ogóle go nie doceniasz.
- Chyba mistrz-jebaka.- Anastazja zaśmiała się.
- Do rzeczy, chcecie tu czegoś konkretnego?- Magda przerwała te uroczą wymianę zdań.
- Strasznie z ciebie nie uprzejmy gospodarz, Magdo.- Rudolf skrzywił się- Może coś do jedzenia pierwej?- użył szlacheckiej budowy zdania.

Chwilę później wszyscy siedzieli w kuchni zakąszając się kiełbaską toruńską i popijając „Żołądkową Gorzką”.
- Widzisz Madziu.- Zaczęła Anastazja- Cholernie narozrabialiśmy w Gulskogen, to taki zamek w Norwegii.- Dodała widząc niezrozumienie na twarzy Brzozowskiej.
Rudolf skwapliwie przytaknął.
- Czyli? Co zrobiliście?
- Właściwie to wszystko wina Rudolfa...
- CO!?- Ryknął jej brat.
- A może moja!?- Anastazja walnęła pięścią w stół.
- Tak? A może ja narobiłem burdelu w zbrojowni i rozdziewiczyłem sztucznym kutasem Świętą Dziewicę!?
- Nie było żadnego rozdziewiczenia!- Zapeszyła się Nastia.- To było zwykłe spotkanie towarzyskie. Włam do zakonnego skarbca był jak najbardziej!
- Przez przypadek tam wszedłem!
Anastazja wybuchnęła śmiechem.
- Proszę cię Rudi, a do winnicy też przypadkiem trafiłeś? I to wino to pewnie sok był?
- Należało mi się po dniu pracy.
- Dupa tam, a schlanie się w trupa i samotny atak na pobliską wioskę też ci się pewnie należał. Kurwa, no jak psu buda.
- Pijany byłem- Rudolf wzruszył ramionami- Ale sztuczny kutas i jęcząca w orgazmie Święta Dziewica była na trzeźwo!
- Gówno prawda!- Anastazja walnęła pięścią w stół- To są parszywe plotki rozsyłane przez świątobliwą Ellenor!
Kłócili się tak przez kilka minut.
- Dobra, skończcie. Narozrabialiście i to ostro, więc chcecie przezimować na jakiejś spokojnej placówce. Tak?
- No jakby.
- Nie możemy pokazywać się w żadnym większym mieście dopóki infamii z nas nie zdejmą.
- Wy się lepiej cieszcie że ze starego, pruskiego rodu pochodzicie, i że mistrza znacie. Bo by krucho z wami by było.
Żelazne Bliźniaki zarechotały wesoło i wypiły duszkiem swoją porcję wódki.



5.01.2010
Godz.: 7:15
Miejsce: Przystanek PKS

Zostawiłem ojcu kartkę o następującej treści:
„ Wyruszam w podróż życia. Nie wiem kiedy wrócę, proszę mnie nie szukać, jakem z rodu Wasilewskich. Z poważaniem Marek Wasilewski- twój syn”.
Obecnie stałem na przystanku PKS oczekując na autobus do Gdańska. Zamierzałem się zadekować na porcie i popłynąć do Norwegii, gdzie chciałem pracować jako murarz-betoniarz. Przez Magdę i Żelaznych Bliźniaków straciłem wiarę w ludzi, chociaż... Rozmarzyłem się na myślach o piersiach Anastazji. Szkoda że to taka cyniczna świnia, i Niemka w dodatku. Westchnąłem ciężko. Dobra trudno tam, Norwegia to piękny kraj. Fiordy, Lodowy Pałac i w ogóle.
Nadjechał stary, odrapany autobus. Wsiadłem do niego, i natychmiast ujawniły się moje anarchistyczne skłonności, mianowicie nie kupiłem biletu. Siedziałem sobie pośrodku, tego niewątpliwego wspaniałego osiągnięcia polskiej technologii lokomocyjnej, i zaglądałem do „Faktu”, który czytała starowinka siedząca koło mnie. „Kosmiczni krętacze”- głosił tytuł tego arcydzieła sztuki dziennikarskiej, był to artykuł o pewnym rolniku, który został wycyckany przez kosmitów w sprawie totolotka. Sprawa była nadzwyczaj podejrzana bo kosmici podali następujące liczby: 1,2,3,4,5,6. A biedny chłopina już wziął kredyt i przepuścił na jakieś alkohole, tymczasem padły inne liczby. Przyjrzałem się bliżej zdjęciu rolnika i odkryłem że to mój znajomy pan Mietek. „Fakt” kłamał- pan Mietek nie był rolnikiem, tylko naszym wioskowym filozofem i mędrcem.



5.01.2010
Godz.:14:45
Miejsce: Dom Magdy

Duch zmaterializował się nagle, pośrodku salonu. Magda i Żelazne Bliźniaki błyskawicznie poderwali się z miejsca, gotowi do natychmiastowego boju. Przed nimi ukazał się duch starego rycerza zakonu krzyżackiego- Zygfryda von Erhenhartz, w płytowej zbroi, i z dwuręcznym mieczem na plecach.
- Spokojnie- Mruknęła Magda- to tylko Zyzio.
- Nie żaden Zyzio- Rycerz obruszył się- tylko komtur Zakonu Najświętszej Marii Panny Zawsze Dziewicy Domu Niemieckiego...
- Skończ- mruknął Rudolf.- Ja mam dłuższy tytuł.
Zygfryd spojrzał ze zdziwieniem na Żelaznego Bliźniaka, a potem na jego siostrę.
- Schimmelmanowie?- zdziwił się- No każdego się spodziewałem tylko nie was. Pół zakonu was szuka!
- A to czemu?- zapytała ostrożnie Anastazja.
- No spalona wioska, opróżniona winnica, ograbiona zbrojownia, rozdziewiczona...- zaczął wyliczać Zygfryd.
Żelazne bliźniaki zaczerwieniły się.
- Toż to nawet Niebiańska Biurokracja wie o wydarzeniach w Norwegii?- wyjąkał Rudolf.
Duch rycerza zamyślił się.
- Oficjalnie nie...- powiedział w końcu.
- Dobra tam- przerwała Magda- Czego chcesz Zyzio? Bo to chyba nie jest wizyta towarzyska? Chyba że też podpadłeś, to ok. Zadekujemy cię w spiżarce...
- Nie o to chodzi.
- To o co?
- O Wasilewskiego!- Rycerz walnął pięścią, okutą żelazną rękawicą w stół- Nie wypełniliście rozkazów!
Zapanowała konsternacja.
- Jakich rozkazów?- Zapytała blada jak ściana Magda.
- Niebiańska Biurokracja wysłała list polecony do tej placówki, początkiem grudnia ubiegłego roku. Zawierał on dokładne wskazówki co zrobić z Markiem Wasilewskim.
- Jaki list?
- Brzozowska co się wam dzieje?- Zdziwił się Zygfryd- Prostych słów nie rozumiecie?
Ktoś zapukał do drzwi, Magda odetchnęła z ulgą, mogła uwolnić się od towarzystwa emisariusza Niebiańskiej Biurokracji.
Wróciła po chwili, cała czerwona ze złości, w ręku trzymała kopertę:
- TEN LIST!?- rzuciła go na stół.
Zygfryd spojrzał nań.
- Tak, to ten.
Magdzie zaczęły drżeć ręce:
- To wy do mnie wysyłacie rozkazy przez... POCZTĘ POLSKĄ!?
Rycerz przełknął głośno ektoplazmę:
- Eee...- Mruknął- Ciągle zapominam że tu nie Reichsland.
Żelazne Bliźniaki wybuchły śmiechem, Magda walnęła sobie setkę wódki i zagryzła krakowską.
- Co było w tym liście?
- Instrukcje dotyczące Wasilewskiego.
- Zyzio, ty mnie nie przywódź do ostateczności. Jakie instrukcje? Co mieliśmy z nim zrobić?
- Anielica l stopnia, Gwiazdka Niebieska, Obrończyni biednych i uciemiężonych...
- Ellenor?- przerwała Anastazja uśmiechając się złośliwie.
Zygfryd skinął głową:
- Widzi w nim niespotykane możliwości. Potężną energię magiczna. Aż dziw że niemal legendarna Anastazja von Schimmelmann nie dostrzegła tego w nim.- spojrzał znacząco na Żelazną Bliźniaczkę.
Anastazja spojrzała w sufit, zamyśliła się.
- Za krótko z nim obcowałam- Powiedziała w końcu- zaraz dostał w łeb, potem go ratowali, aż w końcu poszedł w pizdu. Ale silną aurę wyczułam- dodała na swoje usprawiedliwienie- nawet bratu o tym wspomniałam, prawda Rudi?
Rudolf wzruszył ramionami i pogrążył się w lekturze „Wyborczej”.
- Mieliście go przeszkolić i wysłać do głównej siedziby zakonu.
- Żaden problem- Brzozowska wzruszyła ramionami- jak go znam to pewnie stracił wiarę w ludzkość i leży pijany pod monopolowym.
- Pójdziemy go przeprosić ładnie i będzie wszystko cacy.- zapewniła solennie Nastia.
Rycerz zdjął hełm i podrapał się po łysej głowie.
- To nie takie proste...
- To znaczy?
- Sama Ellenor ma dość waszych niekompetencji, osobiście wyruszyła po Wasilewskiego.
- Do Trzechoczówka?- zdumiała się Magda.
- A gdzie tam! Wasilewski wyjechał rano do Gdańska, a dalej morzem do Norwegii.
Zapadła cisza, tylko Rudolf nadal wertował plugawy paszkwil Michnika.
- To gdzie on teraz jest?- wyjąkała Anastazja.
- W pół drogi do Gdańska- rycerz z powrotem nałożył hełm na głowę- Ellenor go tam przechwyci.
- I co potem?
- No...- Zygfryd zamyślił się.
- Jakie „no”, Zyziu!? Jakie „no”!?
- Wróci tutaj i pewnie będzie bardzo nie zadowolona.
- W takim razie do widzenia.- Rudolf złożył gazetę i wstał z krzesła- Nie mam zamiaru znowu użerać się z Gwiazdką Niebios.
- Jednakże...- zaczął nieśmiało rycerz.
- No?
- Możecie wyjść Ellenor naprzeciw.
- To znaczy?
- Jeśli wykażecie się dobrą wolą to myślę że Anielica może okazać wam łaskę.
- Konkrety.- warknęła Magda- Co mamy zrobić?
- Jak by, któryś z was udał się do Gdańska po Wasilewskiego...
Cała trójka pokiwała głową.
- No dobra, kto jedzie?- zapytała Magda- Ja nie mogę, bo jak będzie zlecenie jakie? Nie znacie lokalnych zwyczajów... Po za tym na kuracji jestem.
- Ja też odpadam- mruknął Rudolf- On mnie nie lubi.
Wszyscy spojrzeli na Anastazję. Ta łyknęła trochę wódki, pomlaskała i powiedziała:
- Jadę! Na pohybel Ellenor!
- Na ratunek Wasilewskiemu- poprawiła ją Magda.
- Do Wasilewskiego!










5.01.2010
Godz.: 22:15
Miejsce: Gdańsk

No oczywiście statek do Norwegii odpływa dopiero o świcie, została mi cała noc do wykorzystania. Mogłem zwiedzić Dumę Pomorza lub spędzić czas na integracji z młodzieżą gdańską. Formalnie wybór był, ale w praktyce żadnego, ruszyłem do klubu o wdzięcznej i oryginalnej nazwie „Posejdon”. Wstęp: darmo. No to grzech byłoby nie wykorzystać. Uśmiechnąłem się miło do bramkarza, który cofnął się odruchowo biorąc mnie za potencjalnego pedała.
Dyskoteka była cudowna, wyłączyłem proces myślowy, wypiłem parę bąbelków i wyhaczyłem niezłą foczkę. Taka niziutka, ładna, nie farbowana blondynka (takich to już nie ma, cholera jasna), w błękitnej, kusej sukience i z taką sympatią wymalowaną na twarzy. Mruknęła do mnie znacząco i wskazała głową na toaletę. No to w ramach rozpoczynania nowego, norweskiego życia zaliczę jeszcze szybki numerek w kiblu. Świetnie!
Weszliśmy razem do kibla, było brudno, obleśnie i ogólnie gwałciło to mój zmysł estetyczny. Jednak to nie było ważne, liczyła się tylko ta laska. Próbowałem ją delikatnie pocałować (wbrew pozorom jestem czuły i szarmancki) ale poczułem dziwny przedmiot w okolicach krocza. Spojrzałem w dół i zobaczyłem wyszukane narzędzie mordu, nóż z kilkoma ostrzami. Mimowolnie przełknąłem ślinkę, że też zawsze trafię na jakichś zboczeńców, czy gwałcicieli.
- Dobra Maruś, koniec zabawy.- wyszeptała mi słodko do ucha.
- ?
- Koniec Norwegii, nigdzie nie jedziesz!
Chciałem jej powiedzieć że już bilet kupiłem na statek i wypływam zaraz z rana, ale ostrze nie bezpiecznie zbliżyło się do moich jąder, więc tylko pokiwałem głową.
- Wychodzimy tylnimi drzwiami, na parking. Tak?
Pokiwałem głową.
- Jeden fałszywy ruch i już możesz zatrudniać się u jakiegoś szejka jako eunuch. Rozumiesz?
- Rozumiem.
Powoli ruszyłem w kierunku drzwi, cały czas czułem na sobie oddech tej terrorystki. Wyszliśmy na parking.
Szedłem, szedłem, doszedłem na drugi koniec, czekając na polecenie „stój”, ale nic. Nic się nie stało. Ostrożnie spojrzałem w tył. Pustka. Odwróciłem się, już śmielej. Rozejrzałem się po parkingu, w poszukiwaniu mojej porywaczki. Jest. Stała na tyłach parkingu z rękoma wykręconymi w tył, z trzema dresiarzami wokół niej. Mimo wszystko poczułem współczucie dla mojej oprawczyni, ale jako że samobójcą nie byłem czekałem spokojnie na rozwój wydarzeń. A było na co popatrzeć. Dziewczyna najpierw przywaliła w żołądek temu co ją za ręce trzymał, potem w ryja chwycił ten co stal przed nią. Trzeci byczek pierdolnięty został jakąś falą energii, czy czymś, bo rozpłaszczył się na ścianie. Dla pewności dwaj pierwsi dostali jeszcze parę kopów.

- Tu jesteś!- usłyszałem głos tuż nad swoim uchem, aż podskoczyłem z wrażenia. Odwróciłem się. Anastazja.
- Możesz stąd odejść?- warknąłem- Rano wyjeżdżam...
- Nigdzie nie wyjeżdżasz- Anastazja wzruszyła ramionami- już ona, Gwiazdka Nieba o to zadba.
- Kto?
- Widzę że poznałeś już Ellenor.- Nastia zignorowała moje pytanie- Niezła babka, taka z charakterem.
- Ellenor?
- No tamta!- Anastazja pokazała dziewczynę, która właśnie masakrowała butem twarz jednemu z karczków.
- Kto to jest?
- Nasza, że tak powiem szefowa, lubi cię.- Żelazna Bliźniaczka pokiwała głową.
- Chciała mnie wykastrować!
- No... Powiedzmy że w specyficzny sposób okazuje uczucia.
Milczeliśmy patrząc na masakrowanych bandytów.
- Nie powinniśmy interweniować? Ona ich zabije- zaniepokoiłem się.
Nastia wzruszyła ramionami.
- To ona jest wysłanniczką niebios. Wie lepiej co z nimi zrobić.
Wysłanniczką niebios?
Nie zdążyłem jednak zapytać o tę kwestię, bo Ellenor w końcu przestała ich tłuc i podeszła do nas. Na jej ubiorze widoczne były plamki krwi dresów, w ręku dzierżyła nóż „kastracyjny”, na którego widok zadrżałem.
- Kogoż moje oczy widzą. Nastia!- uśmiechnęła się nie szczerze do Żelaznej Bliźniaczki.
- Ellie!- Anastazja odwdzięczyła się podobnym uśmiechem.- Kopę lat.
Uścisnęły się i musnęły ustami policzki.
- A! Nasz świeży nabytek- uśmiechnęła się, szczerze już, patrząc na mnie- Witam, jestem Anioł l stopnia, Gwiazdka Nieba, Obrończyni biednych i uciemiężonych, Miłosierna, Wszechmocna i Wszechpotężna Ellenor- podała mi dłoń wyraźnie oczekując pocałunku.
Jako że i mnie dobre maniery nie są obce ucałowałem jej dłoń i przedstawiłem się:
- Marek Wasilewski.
Mimo że jestem dumny ze swojego nazwiska poczułem się trochę głupio. Przy „Wszechmocnej” i „Wszechpotężnej” wyglądało to co najmniej głupio.
- Nasza znajomość zaczęła się dość chłodno...- powiedziała Ellenor.
- Prawdziwa z ciebie dyplomatka- przerwałem jej, oczekiwałem na efekt, gotów natychmiast wycofać się z formy „ty”.
- Ale jestem pewna że zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi. Nie sądzisz Nastia- zwróciła się do Anastazji, która stała koło nas. Nie zareagowała na moją oczywistą bezczelność.
- Na pewno- skwapliwie pokiwała głowa Żelazna Bliźniaczka.
- Mam nadzieje że się nie gniewasz za ten mały szantażyk?- uśmiechnęła się przymilnie.
- Nie no, skąd.- skłamałem.
Chyba to wyczuła bo spojrzała jakoś tak na mnie dziwnie.
- Naprawdę cię przepraszam.- powiedziała znacznie poważniej.- Nie doszło by do tego, gdyby moi ludzie ściśle wykonywali instrukcje w stosunku do ciebie.
- To nie była nasza wina..- zaczęła nieśmiało Anastazja.
- Milcz!- warknęła Ellenor- Później się z wami policzę. Teraz musimy wracać do wsi. Czym przyjechałaś?- spojrzała pytająco na Anastazje.
- Zaraz, zaraz.- postanowiłem nie dać sobą pomiatać- Ja tu mam bilet do Norwegii, na rano, praca na mnie czeka i w ogóle.
- Żadna tam praca w Norwegii- splunęła Ellenor ze złością- W Niebiańskiej Biurokracji potrzebujemy takich jak ty. Nie możemy sobie pozwolić na utratę kolejnych zdolnych jednostek.
Zdolnych jednostek? Zafrasowałem się, ale chwilowo zainteresowała mnie inna sprawa.
- Jaka Niebiańska Biurokracja?
Nastia westchnęła ciężko:
- On się jeszcze nie orientuje, Ellie.
- Ciekawe przez kogo?- Anielica spiorunowała ją wzrokiem- Niebiańska Biurokracja- zwróciła się do mnie- to administracja kierowana przez Boga, w celu lepszego zarządzania sprawami ziemskimi.
Zamrugałem oczami.
- Zajmujemy się powszechnymi sprawami, na które Bóg nie ma czasu: sortownie dusz, zarządzanie Niebem na niższych szczeblach, kontrolowanie łowców duchów, i takie tam drobne duperele.
- A co ja mam do tego?- zapytałem speszony.
- Energia magiczna wylewa ci się uszami, masz nieprawdopodobny potencjał.
- Ja!?
- Oczywiście trzeba ten potencjał wydobyć na światło dzienne, ale pomogę ci w tym.- Klepnęła mnie w ramię.
- Myślę że nasza trójka...- zaczęła Anastazja.
- Wasza trójka gówno i wie dokładnie tyle zrobi- Ellenor spiorunowała ją wzrokiem- Osobiście wzmocnię waszą placówkę i nawet nie próbujcie z Rudolfem uciekać- dodała widząc minę Żelaznej Bliźniaczki.- Bo wsypie was za wasze wybryki w Norwegii.
Anastazja von Schimmelmann przełknęła głośno ślinę, chyba rozumiała lepiej ode mnie że szykują się nowe zmiany w naszej małej, spokojnej wsi.
- Czym przyjechałaś?- zapytała ponownie Ellenor.
Anastazja wskazała na zdezelowany autobus PKS-u, który stał na przystanku nieopodal.
- Żartujesz?- Anielica uniosła brwi.
- Jestem... Kaleką- warknęła Żelazna Bliźniaczka patrząc ze złością na kikut, który powinien być prawym ramieniem- Nie mogę prowadzić.
Obie zmierzyły się wzrokiem, atmosfera przesiąknięta była nienawiścią i narastającymi przez lata animozjami. Pierwsza skapitulowała Ellenor, odwróciła wzrok.
- To co robimy?- zapytałem nieśmiało- Autobus mamy dopiero nad ranem.


- O kurwaaa!- wydarł się na całe gardło Zbyszek Siekierkowski, syn wójta Trzechoczówka, i pociągnął z butelki piwa.
- Dawaj, Łysy, dawaj, kurwa!- ryknął drugi dres- Do dechy, kurwa, gazuj.
Łysy zarechotał kretyńsko i mocniej wcisnął pedał gazu, BMW jednak nie przyśpieszyło.
- Co jest kurwa!?- zafrasował się Zbychu, na jego wygolonym łbie pojawiła się żyła, znaczy myślał.
Łysy jeszcze raz spróbował przyśpieszyć, nic to nie dało. Co gorsza auto w ogóle się nie poruszało.
- Ja pierdole!- Zbychu otworzył drzwi i wysiadł. Ku jego ogromnemu zaskoczeniu spadł jakieś pięć metrów w dół i wyrżnął mordą w asfalt.
- No nareszcie!- usłyszał głos gdzieś nad sobą. Z trudem odwrócił się na plecy i zobaczył całkiem ładną blond dziewczynę, w błękitnej sukience. Druga, równie blond laska, w dziwnym wojskowym płaszczu i bez prawej ręki stała koło niej, za nimi stał jakiś zapijaczony, młody menel. Dziwnie znajomy swoją drogą.
- Co...?- wyjęczał Zbychu, nadal bolały go usta.
- Gówno!- warknęła ta bez ręki- Potrzebujemy auta.
Łysy i Siwy chyba zorientowali się w sytuacji bo zaczęli drżeć się w niebogłosy i walić w dach auta.
- Myślałam że tu większy ruch- zadumała się ta w sukience- w końcu na tych poniemieckich ziemiach powinno być większe zagęszczenie ludności.
Ellenor przypomniała sobie ostatnią wizytę na Ziemi, kontrolowała transport Niemców ze Śląska i Pomorza Szczecińskiego i Gdańskiego do Rzeszy. Chodziło głównie o to by ludność polska nie powybijała germańców. Oczywiście straty w ludziach musiały być, byle nie za dużo...
- Ellenor?- usłyszała głos Wasilewskiego.
- Potrzebujemy transportu- wyjaśniła Zbychowi rzeczowym tonem- przejmujemy waszą furę.
Anielica jednym gestem sprowadziła furę na ziemię. Dresy wypadły z krzykiem na drogę i rzuciły się do ucieczki, Zbychu nadal nie mógł zrozumieć co się właściwie stało, jęczał cos niezrozumiale pod nosem.
- Idź już.- powiedziała łagodnie Ellenor- Bo jeszcze jakaś krzywda ci się stanie.
Zbychu zrozumiał że to nie żarty i rzucił się do ucieczki.
6.01.2010
Godz.: 9:15
Miejsce: Dom Magdy.

Puk, puk- ktoś załomotał w drzwi:
- Idę!- ryknął Rudolf von Schimmelmann, który akurat przechodził koło drzwi.
Otworzył je i zobaczył dwie moherowe babcie. Jedna w zielonej beretce, druga w morelowej.
- Ło Jezu!- powiedziała jedna z nich- Zboczeniec jakiś.
Rudolf spojrzał na swój strój, miał na sobie tylko dziurawe bokserki i poplamiony podkoszulek. Mimowolnie spalił buraka.
- Wstałem, dopiero co.- powiedział na swoje usprawiedliwienie.
- To pewnie ten zboczeniec z młodą Brzozowską plebanię księdza naszego spalił.
- Ze starego Brzozowskiego to też był kawał łotra- dodała druga.- Drugiej takiej moczymordy we wsi by nie znalazł.
- Nie to, nie my!- skłamał bezczelnie Rudolf- To był wybuch gazu.
- Nie ściemniaj Antychryście!- ryknęły Mohery- Spalimy ten twój szatański przybytek! Ku chwale Boga!
- Ej, zaraz...
Niestety nie dokończył bo jedna ze starowinek zamachnęła się laską. Rudolf cudem uniknął morderczego ciosu i zamknął drzwi na klucz.
- MAGDA!- ryknął rozpaczliwie- Szturmują nasz posterunek!
Rudolf narzucił na siebie swój wyjściowy płaszcz, dobył szabli i pozamykał wszystkie okna na parterze.
- Co jest...?- zapytała Magda wstając z łóżka.
- Oblężenie.- warknął Rudolf- Wstawaj, musimy bronić naszej placówki.
- Że co?- Brzozowska przetarła oczy- Jakie oblężenie?
- Ksiądz upomniał się o plebanię.
- O kurwa...!- jęknęła Magda- Ilu ich jest?
- Widziałem dwie moherówki. Agresywne.
- Nie wytrzymamy jeśli będzie ich więcej, zapas żywności są na wyczerpaniu, jedyna nadzieja to Anastazja. Myślisz że już znalazła Wasilewskiego?
Rudolf nie zdążył odpowiedzieć bo koło ucha przeleciał mu kamień. Schimmelmann ostrożnie podszedł do okna.
- Ja pierdolę.- wyszeptał.
- Co?- Magda podeszła do okna.
Na dworze stało może 50 moherowych babć, kilkudziesięciu ministrantów oraz Dzieci Maryi. Płonęły pochodnie, powiewały transparenty, lokalna społeczność katolicka wznosiła bojowe okrzyki.
- Może by tak po policje...?- zaproponował Żelazny Bliźniak.
- Policja już jest.- Magda gestem wskazała na radiowóz stojący za moherową armią. Policjant (jedyny w Trzechoczówku) stał oparty o maskę auta i palił papierosa obserwując z nie krywaną ciekawością przebieg zdarzeń.
Ponownie poleciały kamienie. Część trafiła w okna.
- To co robimy?- zapytał Rudolf cofając się w głąb pokoju.
- Spróbuje skontaktować się telepatycznie z Nastią. Jeśli wszystko pójdzie dobrze to przyjedzie tu z Wszechmocną i Wszechpotężną Gwiazdką Nieba.
Rudolf pokiwał głową ze zrozumieniem, sekundę później uchylił się przed nadlatującą cegłą.
- Większy kaliber.- powiedział patrząc na cegłę.


- Yeah!
Jechaliśmy ponad 150 km/h, powiewał wiatr, a ja zrobiłem sobie jeszcze zimny łokieć. O tak, były powody do mruczenia.
Ellenor spojrzała na mnie tak, jak patrzą psychiatrzy na widok ciężkiego przypadku i powiedziała:
- Będziesz musiał się wiele nauczyć...
- O tak.- Anastazja pokiwała głową- Wahadełko, łapki i...
- Nie stresuj go- łagodnie skarciła ją Ellenor- ma przejebane i bez tego.
- Jakie „wahadełko”!?
- Zobaczysz. W którą teraz?- zapytała bo zbliżyliśmy się do skrzyżowania.
- W lewo. A będę tak umiał podnosić samochody?
- Będziesz.
- Zajebiście!- mało nie podskoczyłem z tej podniety.
- Hej, ktoś dzwoni- ucieszyła się Nastia- Ciekawe kto?
- Jak dzwoni? Masz telefon?
Nie odpowiedziała, po chwili na desce rozdzielczej pojawił się trójwymiarowy model Magdy zmniejszony o jakieś dziesięć razy.
- O kurde!- zdziwiłem się- Magda!
- Czołem Brzozowska- powiedziała wypranym z emocji głosem Ellenor- Co tam słychać na warcie?
- Witaj Obrończyni Biednych i Uciemiężonych...- Magda wyraźnie speszyła się.
- Daruj sobie- przerwała jej ostro Ellenor- O co chodzi?
- Mamy problem. Trwa oblężenie naszego posterunku...
- Co?- zdziwiła się Anastazja- Jakie oblężenie?
- Zwolennicy księdza proboszcza nie są zadowoleni z powodu plebani...
- O w dupę- jęknęła Nastia, a ja poczułem strużkę potu spływającą mi po plecach.
- Jaką plebanię?- zdziwiła się Anielica.
- Nieważne.- mruknąłem- Magda będziemy za jakąś godzinę.


6.01.2010
Godz.: 10:30
Miejsce: Dom Magdy

Trwało oblężenie. Ministranci obrzucili dom petardami, a ulica została zablokowana płonącymi oponami. Pół wsi się zebrało by poobserwować swoiste palenie czarownic, rodem ze średniowiecza. Przewodnicząca Koła Różańcowego Radia Maryja wznosiła bojowe okrzyki podjudzając tłum do samosądu.
- No proszę- Ellenor uśmiechnęła się patrząc na protestujących.- Duch katolicki w narodzie polskim nie upadł.
„Dla moich Polaków nie ma rzeczy niemożliwych” przypomniała sobie cytat z Napoleona, po upływie niemal dwustu lat nie stracił na aktualności.
- Posterunek nam spalą- jęknęła Anastazja wychodzących z wozu.
Pokiwałem głową z zadumą.
- Ksiądz we wsi ma ogromny autorytet.
Ellenor zmrużyła oczy wpatrując się w tłum.
- Czy to nie policja?- zapytała wskazując policjant, który właśnie popijał wódkę zagryzając ogórkiem.
- Siekierkowski- powiedziałem- starszy syn wójta, robotę dostał po znajomości. Poznaliśmy jego brata- dodałem po chwili.
- Tak?- zdziwiła się Nastia- Który to?
- Wzięliśmy od niego furę.
Ellenor przerwała nam machnięciem ręką i ruszyliśmy w stronę protestujących.
- Patrzcie to Wasilewski!- ryknął któryś z moherów, a ja poczułem dumę że jestem tak rozpoznawany we wsi.
- Największa moczymorda we wsi! Tak jak jego ojciec i dziadek!- krzyknął inny moher.
Tu się poczułem trochę urażony! „Moczymorda”!?

Tymczasem Anielica podeszła do naczelnego mohera, który stał na szczycie kilku pudełek i komenderował całą akcją.
- Złaź- rzuciła.
- W życiu! Naprzód siostrzyczki! Na nią!
Ellenor westchnęła z politowaniem, trzeba będzie uważać, tutaj nie może nikogo zabić.
Kilka babinek rzuciła się na nią, Gwiazdka Nieba powaliła dwie ruchem ręki a trzecią sprowadziła do parteru. Spojrzała na wodza moherów, a z jej wystrzeliły niewidzialne ręce i zwaliły babcie z piedestału, Ellenor wkroczyła na podniesienie. Kilku babciom włączył się tryb fanatyzmu bo zaatakowały Wasilewskiego i Anastazje. O ile Wasilewski był faktycznie zwykłym moczymordą i błyskawicznie padł powalony przez moherową armię, to Anastazja dobyła szabli i odparła atak moherowych babć.
- Spokój! Ludzie, spokój!- ryknęła Ellenor, tłum spojrzał na nią- Sprawa plebani będzie załatwiona.
- Niby jak!?- krzyknął ktoś z tłumu.
- Niebiańska Biurokracja pokryje wszelkie koszta odbudowy plebani, a dodatkowo w zamian za straty moralne ufunduje nową dzwonnicę.
- To są kłamstwa!- ryknął naczelny moher.- Nie słuchajcie podszeptów tego szatana!
Ellenor spiorunowała ją wzrokiem, poczym uniosła ją kilka metrów do góry i potrząsnęła silnie.
- Uspokój się- warknęła i odstawiła mohera na ziemię.- Jeśli nowej plebani nie zobaczycie za miesiąc, wtedy pozwolę wam zlinczować mieszkańców tego do domu- wskazała na dom Brzozowskiej.
Mieszkańcy wsi zobaczyli że to nie żarty, część się przeżegnała, niektórzy jeszcze pokrzyczeli, ale już znacznie ciszej i rozeszli się.
Tylko policjant został.
- Co się tak gapisz!?- warknęła Ellenor- Po straż pożarną dzwoń bo jak się te opony wypalą to kwaśne deszcze będą.
- To auto...- Siekierkowski wskazał podbródkiem na BMW.
- Ładne nie? Powiedz bratu że ma dobry gust.
- To jest kradzież...!- wydukał gliniarz- Będę musiał cię aresztować.
- Nie udzielenie pomocy poszkodowanemu i szkodzenie środowisku naturalnemu to jeszcze większa zbrodnia- odcięła się Ellenor.
Policjant coś tam jeszcze gdakał, ale Anielica l stopnia machnęła ręką i starszy Siekierkowski odleciał kilka metrów w tył.
- Drażnisz mnie- mruknęła- jeszcze jedno słowo o zbawieniu i życiu wiecznym możesz zapomnieć.
- Co ty pierdolisz...!?- Siekierkowski pozbierał się z ziemi i dobył broni.- Poddaj się suko!
Twarz Ellenor spowił mrok, obrzuciła policjanta miażdżącym spojrzeniem i wyciągnęła ku niemu rękę.
- Liczę do trzech i strzelam!- ryknął rozpaczliwie Siekierkowski- Raz!
Anielica przekręciła dłoń w lewą stronę. Kości chrupnęły przeraźliwie, a gliniarz zawył ze wściekłości i bólu. Ręka Ellenor skręciła w prawą stronę, Siekierkowski padł na kolana, pistolet uderzył o ziemię.
- Ellie...- szepnęła Anastazja.- Wystarczy.
Syn wójta zaczął łkać, na jego czole pojawiła się gruba żyła i perliste krople potu.
- Dość!- powtórzyła Żelazna Bliźniaczka znacznie ostrzej.
Ellenor wyciągnęła drugą dłoń, znowu rozległ się dźwięk pękających kości, a w kąciku ust policjanta pojawiła się krew.
- Ellenor!
Fala energii magicznej trafiła w Gwiazdkę Nieba. Anielica padła na kolana. Zamrugała oczami ze zdziwieniem. Siekierkowski osunął się na ziemię, oddychał ciężko.
- Won!- warknęła Nastia- Nie pokazuj się nam na oczy.
Policjant, cały czas łkając, podniósł się z ziemi i chwiejnym krokiem ruszył do radiowozu.
- Ty...!- ryknęła Anielica podnosząc się ziemi- Co to kurwa miało znaczyć!?
Ręka Anastazji spoczęła na rękojeści szabli, mierzyły się wzrokiem gotów do natychmiastowej walki.
- To było nie potrzebne- powiedziała w końcu Żelazna Bliźniaczka.- Naszym celem nie jest sadystyczne mordowanie ludzi.
- To ja o tym decyduje- warknęła Anielica.- I żadna...
- No kogoż ja widzę! Gwiazdka Nieba!
To był Rudolf von Schimmelmann, przerwał kłótnie w odpowiedniej chwili.
- Rudolf...- Ellenor obdarzyła go spojrzeniem, nie było one pełne nienawiści, niechęci, czy złośliwości. Raczej pełne smutku i tęsknoty.- Witaj!
- Cześć braciszku.- Przywitała się Nastia.

Postanowiłem nie mieszać się, w gruncie rzeczy nie lubiłem tego SS-mana, ale pomachałem Magdzie, która przyszła razem z nim, choć bez entuzjazmu. Nadal nosiłem urazę do nich. Brzozowska skłoniła się Anielicy, bez entuzjazmu.
Milczeliśmy przez chwilę, atmosfera była napięta.
- To co?- Rudolf przerwał milczenie- Jakieś problemy?- Spojrzał na siostrę i Ellenor.
Obie zaprzeczyły, a Anielica spojrzała na dom Magdy.
- Mieszkasz w tej norze?- zwróciła się do Brzozowskiej.
Magda wzruszyła ramionami.
- Dla mnie jest całkiem ok.
Anielica chciała wyraźnie coś powiedzieć, ale widocznie ugryzła się w język.
- Może coś zjemy?- zaproponowałem nieśmiało.
Okazało się to być pierwszą logiczną i składną propozycją od dłuższego czasu.


06.01.2010
Godz.: 17:25
Miejsce: Dom wójta Siekierkowskiego

Tomasz Siekierkowski miał powody do dumy, jego rodzina od ponad stu lat była najbardziej szanowana we wsi, a zwieńczeniem tego były jego rządy, które trwały już bez mała od 5 lat. Miał żonę, którą kochał i dwóch wspaniałych synów, z których był dumny. I dlatego niepomiernie go wkurwiał fakt że jego duma: Rychu i Zbychu siedzieli w kuchni i lali krokodyle łzy z powodu jakiejś blond suki.
Rychu miał złamane obie ręce w nadgarstkach, a Zbychu rozharataną gębę i skradzione auto.
- Dobra jeszcze raz- wójt walnął setę wódki na lepsze myślenie.- Po kolei, Rysiu: osłaniałeś manifestacje religijną pod domem Brzozowskiej i spróbowałeś aresztować wyjątkowo groźną wariatkę, która... SIŁĄ UMYSŁU połamała ci ręce!?
Policjant wciągnął smarka do nosa:
- Ona by mnie zabiła, ale tamta druga ją powstrzymała.
- Tyle razy ci mówiłem Rychu... Nie pij na służbie. A ty Zbysiu? Co to znaczy że auto lewitowało 5 metrów nad ziemią?
- Nie wiem- Zbychu rozpłakał się na całego- Jak wysiadłem to spadłem w dół. Kazała mi spieprzać bo mi krzywdę zrobi.
- Powiedziała żebym pochwalił auto...- dodał ponuro Rychu.
Wójt przetarł oczy, to było wprost nie do uwierzenia. Nie miał doczynienia z magią od czasu śmierci starego Brzozowskiego 10 lat temu, a teraz nagle... A wszystko kręci się cały czas wokół tych samych nazwisk: Brzozowski, Wasilewski, Konik. Od pokoleń wszystko się dzieje przez nich. Siekierkowski nie mógł tego przepuścić płazem, znieważono synów samego wójta. To podkopywało jego autorytet. Sprawę tej blondyn trzeba było szybko rozwiązać.
- Spokojnie syneczkowie- powiedział z ojcowską dobrocią w głosie- tatuś wszystko załatwi, tylko przestańcie ryczeć jak jebane cioty!



KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ.
17.01.2010 r.
Borek- istota człekopodobna, ze skłonnościami do nałogów. Nie myśląca, nie czująca, konsumująca. Pragmatyk, darwinista społeczny. Politycznie: monarchista. Z zawodu: przynieś, podaj, pozamiataj w odlewni stali, oraz grafoman do wynajęcia, tłumacz mang.
Odpowiedz
#9
Jak narazie doczytałem do bijatyki na parkingu. Ciężko jest, oj ciężko... Nie utrzymałeś początkowego klimatu. Wszystko poleciało na łeb, na szyję. Zabrakło pijackiego humoru, scenariusz iście filmowy, momentami tak przewidywalny, że ciężko czytać, bo już na kilka linijek wcześniej wiadomo co będzie dalej. Nie ma w tej części nic zaskakującego, zachęcającego czytelnika do pochłaniania tekstu z zaciekawieniem.A co do opisów, to jak ich nie było, tak nie ma. Nie chciało mi się wyszukiwać błędów, więc wyłapałem tylko te, które rzucały się w oczy:

" Tak? A może ja narobiłem burdelu w zbrojowni i rozdziewiczyłem sztucznym kutasem Świętą Dziewicę!?" - takie to dość infantylne... Rozdziewiczenie świętej dziewicy(?)

"Rozmarzyłem się na myślach o piersiach Anastazji." - albo "uśmiechnąłem się na myśl o piersiach", albo "rozmarzyłem się, wyobrażając sobie piersi Anastazji. Chociaż jak dla mnie, to mogłoby tego zdania wogóle nie być. Wyrwane z kontekstu.

"Brzozowska co się wam dzieje?" z wami?

Mam nadzieję, że postarasz sie urozmaicić dalsze części. Jak będę miał czas, to przeczytam i ocenię resztę tekstu.
Nie robię wyjątków. Czarny, niebieski, pomarańczowy, czy nawet zielony jak zajdzie potrzeba.
Odpowiedz
#10
Łowcy duchów cz. 3
Julia

15.01.2010
Godz.:14:45
Miejsce: Gimnazjum w Trzechoczówku

Czekali na nią przy przystanku PKS, na drodze do Trzechoczówka. Jeden uderzył ją twarz, a drugi chwycił za kark i pociągnął na pobocze. Jak zwykle, ci sami.
- Trzymajcie ją!- Zawołał wesoło Tomek Lewandowski do swojego kumpla.- Zabawimy się trochę z naszą klasową idiotką.
Julia Sokołowska syknęła z bólu czując jak tępy pomagier największej karykatury ludzkości jaką znała wykręcił jej ręce. Upadła na kolana.
- Co, Julia?- Lewandowski zbliżył się do niej.- Znowu będziesz milczeć?
Julia odwróciła wzrok, strasznie śmierdziało mu z paszczy, a rozmowa z nim nie sprawiała jej przyjemności.
- Kurwa, patrz na mnie jak do ciebie mówię!- Tomek uderzył ją z otwartej ręki w policzek, a jego kumpel zarżał oślo kretyńskim śmiechem i kopnął ją w środek pleców.
Julia poczuła napływające do oczu łzy, bolało ją, czuła się upokorzona. Marzyła tylko o jednym, by dali jej spokój, by poszli sobie wreszcie.
- Czerwona szmata!- Tym razem uderzył ją z pięści, prosto w szczękę. Julia poczuła strużkę krwi płynącą z kącika ust.
Powoli podniosła wzrok, spojrzała prosto w oczy Lewandowskiemu. Jak takie coś mogło chodzić po świecie? Głupie, niedorozwinięte, chowane na sterydach, żałosne, takie podłe.
- Zabije cię- powiedziała cicho Julia.
- Co?- Tomek spojrzał na nią ze zdziwieniem.- Co tam bredzisz?
- Zamorduje cię.- Powtórzyła patrząc z nienawiścią na niego.
Lewandowski zaśmiał się, choć już mniej pewnie siebie, a jego kumpel uderzył ją w tył głowy. Sokołowska opuściła wzrok, oddychała ciężko.
- Słyszałeś ją?- Tomek zwrócił się do kumpla.- Stawia się.
Kolejny cios w potylicę. Po policzku popłynęła łza, nie z bólu, lecz ze wstydu i upokorzenia.
Koło nich pałętał się mały kotek, biały, z czarną łatą na oku. Tomek chwycił go za kark, podniósł. Z kieszeni wyjął scyzoryk.
- A jak byśmy kotku oczy wydłubali nadal byś była taka twarda?
Julia uniosła głowę. Nie! Niech robią z nią co chcą, ale kot musi żyć. Lewandowski zbliżył ostrze do oczu zwierzęcia, kot miauknął rozpaczliwie. Uśmiechał się cały czas sadystycznie.
Niby jak można zabić inne stworzenie? I to jeszcze dla zabawy? Okaleczyć niewinnego kota by dokuczyć słabszemu.

Zabij go! Usłyszała szepty w głowie. Wykończ ich!
Niby jak?
ZABIJ!!!

Zaczęło kręcić się jej w głowie, poczuła torsje, ale udało się jej zwymiotować.
- Błagaj!- krzyknął Lewandowski- Bo mu oczy wydłubie!

Mordercy... Skurwysyny... Nie zasługują na życie.... Zabić...
Pozbyć się tego czegoś...

Ręce dresiarza pękły w łokciach. Krew trysnęła, bandzior zawył przeraźliwie. Julia wstała z kolana i odwróciła się do niego. Tym razem został przecięty w poprzek. Krew sikała na wszystkie strony. Julia uśmiechnęła się mściwie i spojrzała na Lewandowskiego, który stał z rozdziawioną japą, nadal trzymając kotka i scyzoryk. Dziewczyna czuła się niesamowicie silna, miała moc w sobie.
- Wiesz Tomciu... Ja obietnic dotrzymuje.- mruknęła Julia oblizując krew z warg.
- Odejdź... Po prostu spierdalaj głupia suko!- Wyjąkał Lewandowski.
- Kto się teraz boi? Byłeś na tyle odważny by napaść na słabszą dziewczynę z kumplem, będziesz miał jej pod dostatkiem i teraz.- Julia powoli zbliżała się do niego.
- Nie...
Najpierw pękła ręka trzymająca kota, potem kolejno lewa i prawa noga, oraz druga ręka. Lewandowski wył z bólu i rozpaczy. Julia podeszła do smętnego korpusu, który jeszcze nie dawno był jej oprawcą.
- Sssspierdalaj!- załkał Tomek- Proszę!
- Wiesz że staniesz dzisiaj przed Bogiem?- Julia stanęła nad nim- I co mu powiesz? Jaką zdasz relację ze swego życia?
Lewandowski znowu krzyknął i rzygnął obficie krwią. Julia zaśmiała się, Tomek zaczął płakać. Julia cały czas śmiała się histerycznie, głowa Tomka eksplodowała rozbryzgując mózg po okolicy. Sokołowska nadal zanosiła się wariackim śmiechem, przeszła kilka metrów od ciała i padła na kolana. Zaczęła drżeć, bolał ją brzuch, ale po chwili zwymiotowała. Moc ją opuściła, znowu była słaba, bezbronna. Mimo to poczuła się trochę lepiej. Starła krew z policzka, była w niej cała upaćkana.
Julia rozejrzała się po pobojowisku: krew znajdowała się wszędzie w promieniu kilku metrów, gdzieniegdzie widniały smętne resztki ciał.
- Boże...- wyjąkała- Boże przebacz mi.
Padła na kolana i rozpłakała się.


15.01.2010
Godz.: 17:00
Miejsce: Dom Magdy

Rozpocząłem nowy etap w życiu. Od tygodnia mieszkałem z Anielica l stopnia, Żelaznymi Bliźniakami i Magdą Brzozowską. Początkowo atmosfera w naszym wiejskim domku była napięta: Ellenor chciała rządzić twardą ręką jako dowódca posterunku co nie podobało się Nastii i Magdzie. Żelazna Bliźniaczka z tego co zauważyłem nie lubiła jej po prostu z zasady, oraz za dawne animozje z przeszłości, a Magda, która wcześniej rządziła tym posterunkiem i miała święty spokój nie lubiła nowego rygoru Anielicy. Jednak wszystkie uspokoiły się po kilku dniach, i traktowały się prawie sympatycznie. Rudolf miał to wszystko w dupie, te całe konflikty między dziewczynami, więc znikał na całe dnie, a wracał nocami. Ellenor, co dziwne, nie czepiała się, traktowała go z przymrużeniem oka. Ja początkowo robiłem za „przynieś, podaj, pozamiataj”. Gotowałem, sprzątałem, usługiwałem Ellenor. Mówiąc krótko i oględnie byłem jej przydupasem, lub jak ona to określała „ordynansem”.

O Anielicy l stopnia można było dużo złego powiedzieć, ale nie to że jest nie honorowa. Obiecała sfinansować odbudowę plebani i proszę! Dwa dni nie minęły a pojawili się Ormiańcy, albo Czeczeni, nie pamiętam dokładnie i zabrali się do roboty. Wprawdzie były tam jakieś uwagi że to nielegalnie sprowadzeni są, i że zabierają pracę uczciwym Polakom. Jednak jedyny policjant we wsi miał połamane ręce w nadgarstkach, więc problemów z tej racji nie było.
Sprawa moherowej armii była również zamknięta, wójt się specjalnie nie czepiał, ksiądz był obłaskawiony, a całą sprawę opisał „Fakt” dzięki czemu nikt w to nie uwierzył.

Pewnego dnia (15 stycznia) znowu zostałem wezwany do pokoju Ellenor. Anielica nie uznawała tak prymitywnych sposobów przywołania jak zwyczajne zawołanie, wysyłała tylko impuls, który boleśnie kopał prądem. Poirytowany rzuciłem pyrę do miski, bo akurat obierałem, wytarłem ręce w jakąś szmatę i ruszyłem na górę do sypialni Gwiazdki Nieba.
Ellenor siedziała przy biurku i coś notowała w zeszycie.
- Tak?- powiedziałem wchodząc- Wzywałaś mnie?
- Nie zapukałeś.- Anielica nawet nie podniosła wzroku- 30 pompek. Dawaj.
Zakląłem w duchu i padłem na ziemię. Zacząłem pompować, to była stała zagrywka Ellenor, za złamanie „zasad domowych” groziły pompki. „Zasady Domowe” zostały spisane przez Anielicę, bo jakże inaczej, i wisiały dumnie na ścianie głównego korytarza.
- Skończyłem- powiedziałem wstając.- O co chodzi?
Ellenor zatrzasnęła zeszyt, wstała od biurka. Wyglądała wyjątkowo ładnie, włosy rozpuściła, a wiejskie powietrze wyraźnie jej służyło, samcze instynkty wzięły nade mną górę i mimowolnie uśmiechnąłem się do niej.
- Idziemy na dwór. Zaczniemy twoje szkolenie.

- Wybacz Ellenor.- Powiedziałem gdy wyszyliśmy na dwór, nadal byliśmy na „ty”.- Ale, w którym momencie wyraziłem zgodę na współpracę z tobą? Z wami?- Poprawiłem szybko.

- A coś ci się nie podoba?- Anielica uniosła brwi.- Żyjesz na garnuszku zakonu, uczciwie pracujesz, obcujesz z istotami boskimi, o czym wielu może tylko pomarzyć, wpatrujesz się w piersi Anastazji, jak sroka w gnat. A po za tym chcesz marnować swój talent?
- A jaki ja mam niby talent?- obruszyłem się.- Pojawiasz się ty z tą bandą popierdoleńców- Wskazałem nasz posterunek.- i każecie mi gotować, sprzątać, i cały czas powtarzasz mi o jakimś ukrytym potencjale!- splunąłem ze złością.
Ellenor wzruszyła ramionami.
- To są ustalenia Niebiańskiej Biurokracji i Rady Archaniołów, nie ma mowy o pomyłce.
- Archanioły się nie mylą?- Zainteresowałem się.
- No...- Anielica zawahała się.- Był taki jeden... Lucyfer się nazywał. Ale ot tego czasu uważniej sprawdzają kandydatów.
Skrzywiła się lekko. Znaczy jej nie przyjęli, a musiała próbować.
- Po za tym marnowanie talentu to grzech, Biblia o tym mówi.- Kontynuowała.
- A jak się nie zgodzę?- Zaryzykowałem ostrożnie.
Spojrzała na mnie ostro, przełknąłem głośno ślinkę. Bądź co bądź Ellenor była „Wszechpotężna” i „Wszechmocna”, a to był fakt nie bez znaczenia.
- Swoją odmową urazisz mnie, Niebiańską Biurokrację, Radę Archaniołów, a poprzez to samego Boga. A ty wiesz co to oznacza?
Spojrzałem pytająco.
- Wieczne potępienie!- Zakończyła ze zgrozą.- A wieczność jest długa, zwłaszcza pod koniec.- Dodała filozoficznie.
Wobec takiej groźby musiałem zrezygnować z próby odmowy Gwiazdce Nieba. Miała rację, wieczność jest bardzo długa.
Ellenor wyraźnie ucieszyła się z powodu mojej zgody. Na jej twarzy dostrzegłem zarys uśmiechu.


I to był spichlerz Rzeszy? To coś? Rozmyślała Anastazja von Schimmelmann spacerując po wsi. Wszędzie rozpadające się chałupy, menele, „przyszłość narodu polskiego”- młodzież, bezproduktywni ludzie, pieprzące trzy po trzy starowinki. „Śmiać się chce i rzygać zarazem”, Nastia podsumowała wieś cytatem z jakiegoś łódzkiego pisarza. O jak by się tu przydała pruska władza, Żelazna Bliźniaczka rozmarzyła się, niemiecki ład i porządek. O tak, te słowiańskie ludy mają pewne wartości bojowe, ale rządzić same to one się nie powinny.
Anastazja minęła sklep monopolowy, gdzie przesiadywał jakiś miejscowy żulik. Na jej widok uśmiechnął się obleśnie. Żelazna Bliźniaczka przyjrzała mu się uważniej i odkryła że to nie taki tam zwykły żulik, tylko pan Mietek- mędrzec i filozof. Pomachała mu ostrożnie. W tym momencie ze sklepu wyszedł Rudolf von Schmmimelmann, jej brat. Zataczał się lekko, pijany widać, a w ręku trzymał dwa jabole.
- Herr Mietek to jeszcze dwa obalimy, i do domu spadam bo mnie siostra opierdoli...- zawołał wesoło Żelazny Bliźniak.
W tym momencie zobaczył Anastazję, zbladł i próbował ukryć winiacze za plecami.
- Cześć Nastia!- zawołał.- Właśnie potrzebowałem porady filozofa...
Anastazja zmierzyła go wzrokiem.
- W domu się policzymy.- wycedziła i ruszyła dalej.

Kontakty z niższą rasą szkodzą, Hitler miał rację że rasy słowiańskie niszczą ludy germańskie. Anastazja splunęła ze złością. Nagle poczuła wibrację w kieszeni kurtki.
Wahadełko!







- To właśnie jest Wahadełko.
Ellenor pokazała mi mały, okrągły, posrebrzany przedmiot na łańcuszku. Wyglądał jak zwykły, pospolity wisiorek.
- Ładny.- powiedziałem oglądając go ze wszystkich stron.
- Lepiej żeby był ładny bo będzie twoim najlepszym przyjacielem przez najbliższe kilka miesięcy.
- Yhy...- mruknąłem bez entuzjazmu.- A do czego służy?
- Do namierzania: łowców, źródeł energii, duchów, demonów.
- Nie rozumiem.
- Każda istota paranormalna wytwarza... pole magiczne. Za pomocą wahadełka jesteśmy w stanie namierzyć każdego łowcę, czy ducha w promieniu stu kilometrów.
Pokiwałem z uznaniem głową.
- Jak to działa?- zapytałem.
- Musisz skupić energię magiczną na wahadełku.
- Ellie...- spojrzałem na nią niepewnie.
- To oczywiście trochę potrwa- Anielica wzruszyła ramionami.- Nim nauczysz się skupiać energię magiczna minie parę tygodni.
- Aha...- mruknąłem bez przekonania.
- Teraz patrz.
Ellenor przysunęła wahadełko bliżej twarzy. Patrzyła na nie w skupieniu. Wokół nas pojawiły się błękitne światełka.
- Każde światełko symbolizuje źródło magiczne.- wyjaśniła. Im ono większe tym większe tym większa moc magiczna.
- To gdzie ja jestem?
- Jesteś za blisko wahadełka by mogło cię zlokalizować. Patrz- wskazała na dwa światełka średniej wielkości, które znajdowały się tuż koło siebie.- To Żelazne Bliźniaki, są jakieś pół kilometra od nas.
Pokiwałem głową.
- Ta najmniejsze światełka to miejsca, z których można czerpać energię magiczną. Najbliższe takie miejsce to...
Ellenor zamyśliła się.
- W Śmierdziańce!?
- W naszej rzece?- Uśmiechnąłem się.
- W „rzece”?- Anielica skrzywiła się.- To nawet bajorem wstyd nazwać.
- Ej! Nie obrażaj naszej rodzimej przyrody!- Obruszyłem się.
Ellenor nie odpowiedziała, spoważniała nagle patrząc na światełka.
- Co się stało?- zapytałem.
Światełka znikły, Anielica wyjęła drugie, znacznie mniejsze wahadełko z kieszeni kurtki.
- Na dziś trening skończony, poćwicz sobie na tym i poobieraj ziemniaki na obiad.
Gwiazdka Nieba ruszyła na ulicę.
- A ty gdzie!?- Zapytałem.
- Musze porozmawiać z Anastazją.- Rzuciła.- Spróbuj skupić energię magiczną na wahadełku.







15.01.2010
Godz.: 21:15
Miejsce: Dom dziecka w Trzechoczówku.

- Nareszcie!- Julia usłyszała wściekły głos jednej z tak zwanych koleżanek w niedoli, gdy wychodziła z łazienki.
Faktycznie, siedziała w wannie prawie dwie godziny usiłując zmyć krew Lewandowskiego i jego kumpla, ubrania zawinęła w koc, z zamiarem wrzucenia go do pieca.
Bolała ją głową, ale to z płaczu, Lewandowski może nie zasługiwał na życie, ale nie jej o tym było decydować kiedy je zakończy.
Ubrania zgodnie z planem wylądowały w piecu.

Julia weszła do wspólnej sypialni i rzuciła się na łóżko, patrzyła smutno w sufit. Ciała ukryła w lesie, jak chwyci przymrozek w nocy to do wiosny ich nie znajdą. Zresztą kto będzie przypuszczał że dwóch młodych byczków zostało rozczłonkowanych przez anemiczną sierotę?
Usłyszała ciche drapanie w szybę. Ki diabeł? Podniosła głowę i spojrzała na okno. Kocur! Ten sam, którego uratowała przed Lewandowskim. Julia otworzyła okno i wpuściła sierśćciucha do środka. Kotek wskoczył na jej łóżku i spojrzał na nią wyczekująco.
- I co żeś idioto narobił?- Julia westchnęła i uwaliła się koło niego.- Coś mnie opętało przez ciebie.
- Nie martw się.- Powiedział kot.- To się zdarza, przy takiej ilości energii magicznej.
- Łatwo ci... KURWA!
Julia zerwała się z łóżka, znowu kręciło się jej w głowie. Tego było za wiele: podwójne morderstwo, gadający kot.
- Ciebie nie ma.- Powiedziała.- Ty po prostu nie istniejesz, teraz policzę do 10 i ty znikniesz.
Policzyła. Niestety kot nadal siedział na jej łóżku.
- Możesz się przestać wygłupiać?- kot przekręcił łepek.- Przeszłaś pierwszy test...
- Jaki test!?- Julia przysiadła na łóżku.- Ja zwariowałam.- szepnęła do siebie.
- Nie zwariowałaś idiotko!- Żachnął się kot.- Zostałaś wybrana!
Na pyszczku kota pojawiło się coś na kształt uśmiechu.
Julia nie zdążyła zapytać do czego została wybrana bo do sypialni weszła opiekunka jej grupy.
- Co to kurwa jest!?- wydarła mordę.
Chwyciła kota z kark i wywaliła przez okno.
- Regulamin jasno mówi że nie wolno wam tu trzymać żadnych zwierząt.- Babsztyl uderzył ją nadgarstkiem w głowę.- Jutro odpracujesz to w kuchni.
- Ale...
- Zamknij się! Do spania!- Opiekunka wyszła z pokoju.
Julia wtuliła twarz w poduszkę. Pierdolona kurwa! Niczego się nie dowiedziała, kot znikł. A może to był tylko sen? Lewandowski i ten kot... Nie!- pomyślała.- Ja po prostu zwariowałam!
Przed oczami pojawił się ten kot.
- Szmata!- powiedział masując łapką tyłek.- Policzę się z nią, w swoim czasie! Julia!- Teraz ją zauważył.- Spotkajmy się jutro w parku, pod pomnikiem gen. Taczaka, koło południa.
Zniknął.
To zaczynało się robić dziwne...

15.01.2010
Godz.: 21:30
Miejsce: Dom Magdy

Pyra, pyra, pyra.
Ja wiem że raczej mówi się ziemniak, bulwa, kartofel, ale my mieszkamy w Pyrlandii i będę dbał o nasze wielkopolańskie tradycje, do cholery!
Obrałem 5 kilo pyr, kolacja miała być gotowa za pół godziny a ja wciąż miałem tylko surowe ziemniaki i nie udało mi się skupić energii magicznej na wahadełku.
Kurwa...
- Pomóc ci?- do kuchni weszła Magda.
- No ja już kurwa nie wiem, czy jestem godny pomocy zakonu.- warknąłem.
Magda zaśmiała się.
- Nie to nie.
- Czekaj!- Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi.- Weź mi pomóż frytki zrobić.
- Znowu? Wczoraj było to samo.- Brzozowska skrzywiła się lekko.
- Jak się nie podoba to sami sobie gotujcie.- mruknąłem.
Magda wzruszyła ramionami i zaczęła kroić pyry (pyry, pyry- nie ziemniaki! Pyry!)
- Weź poćwicz namierzanie.- Powiedziała.
Westchnąłem. Próbowałem kilka razy, ale mi nie wychodziło.
- No już, już.- powiedziała Magda widząc że się ociągam.- Ellenor mówi że jesteś priorytetowy.
Poczułem się mile połechtany.
- Serio?
- Yhy.- mruknęła Magda bez entuzjazmu.- Ćwicz bo Anielica zaraz sobie innego pupilka znajdzie.
Drzwi otworzyły się z hukiem. Do mieszkania wtoczył się pijany jak bela Rudolf von Schimmelmann. Oparł się o ścianę i spojrzał na nas nie przytomnym wzrokiem.
- Nie ma... Nastii nie ma?- Wybełkotał.
- Nie ma.- Magda nawet nie spojrzała na niego.
- To dobrze...- Rudolf ruszył do swojej sypialni.
Była na piętrze, a moja złośliwa natura liczyła na to by brutalnie się wypierdolił. Nic takiego się jednak nie stało.
- A temu co się dzieje?- zapytałem Magdy.
Brzozowska wzruszyła ramionami.
- Ma jakieś problemy związane z Ellenor.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem, sprawy sercowe zawsze wymagały porady pana Mietka i alkoholu. Rudolf doskonale to rozumiał.


Anastazja von Schimmelmann siedziała na ławeczce w lokalnym parku. Głowę miała zwieszoną, a pod ławką leżały dwie puste już buteleczki likierku. W oddali na huśtawkach siedziała banda dresów popijając jabole, głośno przeklinali i co jakiś czas wybuchali głośnym, kretyńskim śmiechem.
- Tu jesteś!
Żelazna Bliźniaczka uniosła głowę i spostrzegła Ellenor.
- Cześć Ellie.- powiedziała.
Anielica usiadła koło niej.
- Cały dzień cię szukam.- warknęła.- Gdzie się szlajasz?
Anastazja ukryła twarz w dłoniach, milczała.
- Co się stało?
- To przez Rudolfa, kurwa jego mać!
Po chwili zreflektowała się. Z jej oczu popłynęły łzy. Anielica objęła ją ramieniem, była w szoku. Pierwszy raz widziała by Żelazna Bliźniaczka płakała.
- Przepraszam.- powiedziała po chwili.- Ja tylko...
- Spokojnie.- Ellenor przytuliła ją.- Nie ma za co przepraszać.
- Odkąd tu przybyliśmy nie ma dnia by on trzeźwy do domu wrócił. Ciągle się awanturuje, chce polować na wampiry, na Węgrzech.- znowu się rozpłakała.
Ellenor nie odpowiedziała, przytuliła ją mocniej.
- Ellie...
- Co?
- Pozwól mu wyjechać, to co było między wami się nie wróci. Niech jedzie na tę Węgry. On się tu wykończy.
- Pomyśle nad tym.- obiecała łagodnie Anielica.- Naprawdę.
Anastazja milczała, nie było sensu nadal prosić Ellenor, raz powiedziała i wystarczy.
- Chciałam z tobą porozmawiać- Powiedziała po chwili Anielica.- Wahadełko coś wykryło...
Żelazna Bliźniaczka pokiwała głową.
- Nowe źródło, dotąd nie notowane. Blisko nas.
- Bardzo silne, porównywalne z... moim.
Anastazja spojrzała na Anielicę.
- Myślisz?- zapytała z niedowierzaniem.
- Chyba że to dwa źródła, ale znajdujące się blisko siebie.
Zwróciły uwagę lokalnego dresiarstwa, pięciu młodych karczków ruszyło w ich stronę. Popili sobie i planowali się zabawić na wieczór.
Ellenor uśmiechnęła się szyderczo.
- Rozluźnimy się trochę. Chodź.
- Nie mam nastroju.
- Będzie fajnie. No chodź!
Anielica wyciągnęła ku niej rękę. Żelazna Bliźniaczka uśmiechnęła się nieśmiało i wstała, rękę położyła na rękojeści szabli.
- Czołem dziewczynki!- odezwał się przywódca stada.
- No cześć.- Ellenor błysnęła zębami.



- Ej Magda!- Krzyknąłem.- Chyba mi się udało!
Wokół nas pojawiły się dwie błękitne kropki.
- No brawo.- Powiedziała Magda, która smażyła właśnie frytki.- Niesamowity zasięg 10 kilometrów.
- Ja się dopiero uczę.- powiedziałem urażony.
- Pewnie...- Spojrzała w moją stronę.- Ellenor i Anastazja wracają.


15.01.2010
Godz.: 22:45
Miejsce: Dom wójta.

Tomasz Siekierkowski drzemał sobie spokojnie przed telewizorem. Na stoliku leżało kilka puszek piwa. Błogi spokój przerwało walenie w drzwi.
- Co jest kurwa?- zdziwił się wójt.
Wstał z trudem i poszedł otworzyć drzwi. Za drzwiami stał jakiś młody policjant i Zbychu. Jego młodszy syn miał strasznie pokiereszowaną twarz, ledwo stał na nogach.
- Jezusie Nazareński!- Wyjęczał wójt.- Coś to znowu gnojku narobił? Ja bardzo pana przepraszam- Zwrócił się do policjanta.- Obiecuje że mu się dostanie.
- Panie, co pan?- obruszył się policjant.- Pan Zbigniew jest tu poszkodowany.
Zbychu wyjęczał coś co miało oznaczać potwierdzenie słów policjanta.
- To może...- zszokowany Siekierkowski zaprosił ich gestem do środka.

Kiedy opatrzono Zbycha i położono go spać wójt rozsiadł się z policjantem w salonie.
- Jestem młodszy aspirant Józef Wilczyński.- przedstawił się gliniarz.
Wójt spojrzał na niego podejrzliwie.
- No ale co pan tu robi? Nasza wieś ma policjanta.
- Taa... To prawda, ale posterunkowy Siekierkowski jest chwilowo niedysponowany.
- Dobra tam. Co się stało ze Zbychem?
- A bo ja wiem? Przechadzałem się po parku, a tu patrzę dwie takie blondyny nawalają pana syna i jego kolegów.
- I nie interweniowałeś?
- Panie, co pan!? Ja żyć chce jeszcze!
Wójt poczuł strużkę potu na plecach.
- Tak wyglądały?
Pokazał Wilczyńskiemu zdjęcia Ellenor i Anastazji.
- Tak, to one.
Tego było już za wiele... Wójt zemdlał.
KONIEC CZĘŚCI 3.
23.01.2010
Borek- istota człekopodobna, ze skłonnościami do nałogów. Nie myśląca, nie czująca, konsumująca. Pragmatyk, darwinista społeczny. Politycznie: monarchista. Z zawodu: przynieś, podaj, pozamiataj w odlewni stali, oraz grafoman do wynajęcia, tłumacz mang.
Odpowiedz
#11
Łowcy duchów
Cz.4 Poszukiwania

16.01.2010
Godz.: 8:15
Miejsce: Dom Magdy.

Ellenor siedziała w saloniku, czytała najnowsze wydanie „Faktu” i popijała coś co można nazwać kawą. Co jakiś czas zerkała na telewizor, właśnie leciały wiadomości poranne. Ja zostałem zaprzężony do sprzątania, właśnie odkurzałem nasz pokój gościnny. Ellenor oczywiście nie mogła zostawić go w stanie niezmienionym, od razu po jej wprowadzeniu nad telewizorem pojawił się ogromny łeb dzika, i kilka obrazów przedstawiających sceny biblijne. Było miło.
- Jak wahadełko?- Zapytała Anielica otwierając na dodatku sportowym.
- Udało mi się zrobić namiar do 10 kilometrów.- Powiedziałem z dumą, miałem nadzieję że mnie pochwali, ale się przeliczyłem.
- Słabo.- Skomentowała ozięble.- Musisz się bardziej starać.
Chciałem jej coś powiedzieć nie miłego, ale powstrzymałem się. Gwiazdki Nieba, nie można bez karnie obrażać!
- Mam nowy grafik ćwiczeń dla ciebie.
- Po co?- Spojrzałem na nią zaskoczony.- Myślałem że nie zaczniemy nic nowego, dopóki nie opanuje wahadełka?
- Bo nie zaczniesz.- Ellenor ziewnęła.- To są ćwiczenia ogólnie rozwijające energię magiczną.
- Cudownie...- Powiedziałem bez entuzjazmu.
- Na pewno ci się spodoba.- Anielica uśmiechnęła się sadystycznie.
Bałem się jej, jak tak robiła. Wyglądała po prostu nieludzko. Jeśli tak wyglądał Anioł l stopnia, to kwestia czy na pewno chcę się dostać do Nieba pozostawała otwarta.
W telewizji pojawił się materiał o podwójnym morderstwie na obrzeżach Trzechoczówka, dwóch piętnastolatków zostało poćwiartowanych, kiedy wracali ze szkoły. Ciała zostały ukryte w zaspie śniegu. Obejrzałem materiał z umiarkowanym zainteresowaniem, jak żył mój dziadunio i tata Magdy to się dopiero działo...

Przypomniałem sobie płonące chaty plugawego rodu Kujawskich, walki uliczne z anarchistami i ekologami. Uśmiechnąłem się marzycielsko.
- Jesteś strasznie nie czułym na krzywdę ludzką skurwysynem.- Podsumowała mnie Ellenor.
Zdębiałem.
- To ty umiesz czytać w myślach?- Zapytałem przerażony.
Pokiwała twierdząco głową.
To diametralnie zmieniało postać rzeczy, od prawie dwóch tygodni byłem w stanie permanentnej inwigilacji.
- Innych też szpiegujesz?- Zapytałem ostrożnie.
- Nie. Oni umieją się przed tym bronić.- Wyjaśniła widząc moje spojrzenie.
Nie dobrze... Od tej chwili postanowiłem nie myśleć w obecności Anielicy.
- Weź przestań.- Powiedziała łagodnie.- Ty nie jesteś na tyle ciekawy aby inwigilować się non stop.
To znaczy uważała mnie za przygłupa!
- Czemu zaraz za przygłupa?- Zapytała zdziwiona.- Za prostego człowieka...
To było stanowcze przegięcie pały, wyszedłem z pokoju obrażony na nią.

Ellenor zaczęła śmiać się śmiechem szczerym i radosnym, jakiego nie miała okazji doświadczyć od wieków. Kontakty z takimi ludźmi jak Wasilewski poprawiały samopoczucie. Nie umiała czytać w myślach, okłamała go, ale jak prosto było przewidzieć jego proces myślowy.
Rozległ się huk, i w saloniku pojawił się Zygfryd von Erzenhart, duch rycerza krzyżackiego.
- A to ty Zyziu...- Anielica nadal chichotała.
- Pani.- Rycerz skłonił się nisko, był odrobinę zakłopotany zachowaniem szefowej.
- O co chodzi?- Ellenor nagle spoważniała i wyprostowała się w fotelu.
- Niebiańska Biurokracja przesyła instrukcję w stosunku do nowego źródła...
- Wasilewskiego?- Ellenor uniosła brwi.- Wdraża się. Myślę że do marca przyślę go do was na bardziej zaawansowane szkolenie.
- Nie chodzi o tego idiotę.- Zygfryd skrzywił się.- Tylko o nią.
Podał jej małe zdjęcie. Przedstawiało młodą dziewczynkę, na oko miała gdzieś tak z piętnaście lat. Była dość wychudzona, z mocno podkrążonymi oczami i dziwnymi czerwonymi włosami.
- Ładna nie jest.- Anielica wzruszyła ramionami.- I co z nią mamy zrobić.
- To sierota, z tutejszego domu dziecka. Uaktywniły się u niej niesamowicie silne moce. Wczoraj koło południa zamordowała w gniewie dwóch kolegów z klasy.
Ellenor jeszcze raz spojrzała na fotografię.
- Jak się nazywa?
- Nie wiadomo.- Zyzio wzruszył ramionami.- Sami to musicie ustalić.
Anielica westchnęła ciężko. Znowu to samo, ciągle te cięcia w budżecie, załatwianie najprostszej sprawy trwa miesiącami, meldunki się spóźniają...
- Pani?- Z zamyślenia wyrwał ją duch rycerza.- Czy mam zreferować instrukcje dotyczące dziewczyny?- Zapytał służalczo.
- Mów.- Ellenor machnęła na niego ręką.
Zygfryd... Zginął pod Grunwaldem, chyba. Za wybitne zasługi dla chrześcijaństwa został przyjęty do Nieba. Nudziło mu się tam. Ellenor wytężyła pamięć. Trochę tam rozrabiał, gonił z mieczem i polował na mniejsze anielątka, więc wysłano go do Zakonu Łowców Duchów. Tam był typowym dupolizem, takie „przynieś, podaj, pozamiataj”. Ale miał fajną cechę, był bezwzględnie lojalny i praktycznie pozbawiony umiejętności samodzielnego myślenia. Pruska szkoła.
- Należy ustalić podstawowe dane osobowe poszukiwanego źródła, ustalić w jakim środowisku się obraca. W miarę możliwości przekonać źródło do naszej sprawy...- rycerz wyrwał ją z zamyślenia.
- To trochę takie dehumanizujące używanie względem osoby pojęcia „źródło”, nie uważasz Zyziu?- Ellenor uniosła brwi.
- Eee...- Zygfryd zająknął się.- Ja tylko przekazuje.- Wyburczał w końcu krzyżak.
Anielica ziewnęła. Bawiło ją zakłopotanie rycerza.
- Zawołaj tu Anastazję von Schimmelmann i Magdalenę Brzozowską.- Wydała predyspozycję.- Szybko!- Dodała po chwili z mściwym uśmiechem.

Jako że byłem, w gruncie rzeczy wrażliwą jednostką, to chamstwo innych ludzi (lub istot człekopodobnych) wyjątkowo mnie przerażało i brzydziło. Ellenor musiała poznać wszelkie moje sekrety, głębokie myśli i skomplikowane relacje towarzyskie. Istniało prawdopodobieństwo że poznała sekret tajnego bimbru Wasilewskich, a to było już stanowczo niedopuszczalne. Dotarłem pod sklep monopolowy gdzie przesiadywał już nasz filozof i mędrzec pan Mietek. Mimowolnie wzruszyłem się, czy to mróz, upał, śnieg, czy deszcz pan Mietek zawsze wyczekiwał na stanowisku gotów udzielać porad filozoficznych. Podszedłem do niego bliżej i zauważyłem że nawet cennik wywiesił! Wziął kawał kartonu i resztką musztardy wymalował:

Porada ogólno filozoficzna- 1 wino
Porada sercowa- 2 wina
Porada egzystencjalna- 2 wina
Potrzeba wygadania- 2 wina
Inne- 3 wina

Poczułem do niego szacunek. Był prawdziwym człowiekiem pracy, wszędzie umiał się odnaleźć. Niestety przez jego obrotność musiałem kupić cztery „Spermy Szatana” (dla mnie i dla niego). Podszedłem do niego z winiaczami w ręku, minę miałem poważną. Pan Mietek spojrzał na mój arsenał, pokiwał głową i zapytał:
- Co cię gryzie Maruś?
- Zostałem zdradzony...- Wyjaśniłem z grobową miną.
- Porada sercowa?
- Egzystencjalna...
Usiadłem koło niego. Pojawił się kolejny problem. Nie mieliśmy otwieracza do winka, jednak pan Mietek i na to znalazł radę. Za pomocą zapalniczki podgrzał szyjkę „Spermy Szatana” i bez żadnych problemów pozbył się kapsla.
- Tylko pyska nie sparz.- Lojalnie ostrzegł.
Obiecałem uważać.
- Więc o co chodzi?- Zapytał filozof.
Zacząłem swoją opowieść o moich kolejach losu. Przy panu Mietku czułem się taki szczęśliwy!


16.01.2010
Miejsce: Park w Trzechoczówku
Godz.: 12:15

Julia Sokołowska rzadko bywała w parku, nie lubiła nadmiernych kontaktów z tą całą hołotą, z matkami z dziećmi, żulikami. Ludzie bywali tacy irytujący. W centrum parku znajdował się pomnik generała Taczaka, duma wsi. Obecnie pokryta licznymi bazgrołami i ptasimi gównami. Julia usiadła na jednej z ławeczek i oczekiwała gadającego kota.
To wszystko nie było normalne, gadające koty nie biorą się z Nieba. Może jednak zwariowała? Ta myśl nie dawała jej spokoju całą noc, nad ranem odkryto ciała Lewandowskiego i jego tępego pomagiera. O morderstwo, zgodnie z jej przypuszczeniami, posądzono jakiegoś psychopatę. Zwołano apel, na którym dyrektorka placówki zakazała im opuszczać Dom Dziecka w grupach mniejszych niż trzyosobowe, trzeba było wracać o 20.
Julia westchnęła, restrykcje były bardzo denerwujące, mogła by ich teraz wszystkich pozabijać. To było by proste, wystarczy się skupić. Ciekawe co by zrobili? Wyobraziła sobie głowę opiekunki grupy oderwaną od reszty ciała.

Nie.
Nie wolno zabijać. Bez powodu.
Dała ci powód! Znęca się nad tobą, uwzięła się, jest sadystyczna.
To nie powód do morderstwa...
Jak to nie? To takie proste... Wystarczy chcieć i skończy jak Lewandowski.
Za dwa lata opuszczę Dom Dziecka i nigdy więcej jej nie zobaczę.
Ale będzie mieć satysfakcję!
I co z tego?
Nie przynosi ci to ujmy na honorze?
Nie można zabijać każdego napotkanego głupca.
Można.
Nie.
Dlaczego?
Bo nie!

- Ekhm...- Julia została wyrwana z odrętwienia. Uniosła wzrok. Tuż przed nią stał jakiś młody policjant. Nie był to starszy Siekierkowski, tylko zupełnie nowy stróż prawa! Dziewczyna uśmiechnęła się do niego nie śmiało, policjant pokiwał głową ze zrezygnowaniem.
- Dzień dobry panie władzo.- Julia przywitała się grzecznie.
- Nie za młoda jesteś na papierosy?- Gliniarz otworzył notesik i przyszykował długopis.- Nazwisko i imię?
Niedobrze. Młody, świeżo po szkoleniu, to i nadgorliwy, starszy Siekierkowski, jak mu się chciało, to najwyżej palcem pogroził.
- Sokołowska Julia.- Przy okazji wyrzuciła peta na ziemię.
- Miejsce zamieszkania?
Podała adres Domu Dziecka. Policjant przyjrzał się jej uważniej. Na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmiech.
- To za państwowe pieniądze kurzysz? No to będzie podwójny mandat.
Hahaha! Ironiczny dowcipniś. Cudownie.
- A co to ma do rzeczy?
- Nie pyskuj!- Warknął policjant.
- A może by się pan wylegitymował? Bo skąd ja mam wiedzieć że pan naprawdę jest policjantem?- Julia postanowiła uderzyć z tej strony.
Policjant spojrzał na nią wzrokiem mordercy. Jego ręką niebezpiecznie spoczęła blisko gumowej pały, którą miał przypiętą do pasa. Julia przełknęła głośno ślinę. Może to nie był jednak dobry pomysł? Niby młody, ale miał wyraźnie zomowskie tendencje.
- Młodszy aspirant Józef Wilczyński.- Machnął jej przed oczyma legitymacją, po czym przystąpił do wypisywania mandatu.
No niedobrze, niedobrze. W ośrodku znowu będzie przypał. A i tak miała już nagrabione za tego kota.
Poczuła że coś ociera się jej o nogi, spojrzała w dół. Kot! Ten sam! Kotek miauknął i wskoczył jej na kolana. Spojrzał na policjanta i powiedział krótko i treściwie:
- Won!
Policjant momentalnie podarł dopiero co wypisany mandat, skłonił się jej nisko i odszedł. Na drugim końcu parku stał radiowóz i kilku dresiarzy. Jeden z nich coś opowiadał i żywo gestykulował.
- Cześć Julka!- Powitał ją kot.
- Cześć.- Powiedziała Julia bez entuzjazmu.
- Zrobiło się o tobie głośno... Nawet w telewizji o tobie wspominali- kot zaczął sobie lizać łapki.
- Jak cholera.- Warknęła dziewczyna ze złością.- Co mu zrobiłeś?- Zapytała patrząc na policjanta.
- Hipnoza. Zwykły trik.
- Dziękuje.
- Nie ma za co.- Kot usiadł koło niej.- Powinien prowadzić śledztwo, a nie łazić po parku i dzieci zaczepiać.
Dziecko... Kot zaczynał sobie powoli grabić.
- Jakie śledztwo?- Zainteresowała się.
- A takie tam... Porachunki gangów dresiarskich chyba. Nie ma się zbytnio czym przejmować.
- Dobra, teraz do rzeczy.- Julia chwyciła kota za gardło, podniosła go.- Kim ty jesteś?
Kot spojrzał na nią ze złością.
- Mógłbym w tej chwili rozerwać ci płaty mózgowe, zginęłabyś nawet o tym nie wiedząc, więc łaskawie postaw mnie na ziemię.
Lepiej nie prowokować gadającego kota ze znajomością hipnozy. Julia ostrożnie postawiła go na ławeczce.
- Przepraszam. Sytuacja mnie trochę przerasta.
- Przyjmuje przeprosiny.- Kot postanowił być łaskawy.- Rozumiem twoją dezorientację, jestem tu po to by ci pomóc, Julio.
- W czym chcesz mi pomóc?- Julia uniosła brwi.- Gdyby nie ty wszystko rozeszło się po kościach, ponaigrywali by się i byłby spokój.
- Stanęłaś w obronie niewinnego kotka, to godne pochwały.- Kocur pokiwał głową.
- Niewinnego?
- Nazywam się Verhtelm... Co kurwa!?
Julia zaniosła się śmiechem.
- Co cię tak bawi?- Kot spojrzał na nią ze złością.
- Nie nic...- Dziewczyna z trudem się opanowała.- Verhte...- jej śmiech utonął w okrzyku bólu. Kot poraził ją prądem.
- Przestań!- syknął kocur- Jeszcze tamci się zorientują.- Wskazał podbródkiem na policjantów.- A jak mnie będziesz dalej wkurzać...- Verhtelm ostrzegawczo uniósł łapkę.
Julia milczała.
- Weź mnie na ręce, przespacerujemy się.- Kot spojrzał z niepokojem na policjantów.- Mamy wiele do obgadania.
Dziewczyna pokiwała głową ze zrozumieniem i ostrożnie podniosła kota.






16.01.2010
Godz.: 14:45
Miejsce: Dom dziecka

- Marną macie opiekę społeczną- powiedziała Anastazja von Schimmelmann wychodząc z auta.- W Reichu to było by nie do pomyślenia.- Zapaliła papierosa i założyła ciemne okulary.
Magda spojrzała na nią ironicznie.
- W Reichu macie blisko dwudziesto procentowe bezrobocie, a my, naszym pięknym nadwiślańskim kraju jest o połowę niższe.
- To przez demokratów.- Żelazna Bliźniaczka wzruszyła ramionami.- Władowali w NRD kupę marek i teraz ci z zachodu są niezadowoleni, bo dostali po kieszeni, a ci ze wschodu są jeszcze bardziej wściekli, bo nic tak kasa nie dała. Taki poroniony ustrój mamy.
- Ale nawet my, słowiańskie bydlęta, wiemy że takich okularów nie nosi się zimą.- Magda uśmiechnęła się złośliwie.
Nastia westchnęła ciężko, schowała okulary do kieszeni kurtki.
- Nie chce mi się tłumaczyć po raz, któryś już tam raz że to chodzi o nasz nie powtarzalny, aryjski, styl.
- Dobra tam- Magda wzruszyła ramionami- skupmy się na naszym zadaniu bo Ellenor nam głowy pourywa.
- Racja.- Brzozowska energicznie pokiwała głową.- To co robimy?
Żelazna Bliźniaczka zamyśliła się.
- Dysponujemy tylko jej zdjęciem i wahadełkiem- powiedziała po chwili- możemy ją spróbować namierzyć, lub iść wypytać o nią. Zdobyć dane personalne i takie tam...
- Pójdziemy najpierw wypytać- zadecydowała Magda- potem ją namierzymy.
- To kto idzie?
- Ja.- Brzozowska ruszyła w kierunku sierocińca.
- A dlaczego ty idziesz?- obruszyła się Anastazja- Dlaczego nie ja? Brakuje mi czegoś.
Magda zmierzyła ją wzrokiem.
- No nie wiem, nie wiem.- Podrapała się po podbródku.- Może ręki?
Nastia spojrzała na smętny kikut, który powinien być jej prawą ręką.
- Nie napieprzaj się z bliźniąt syjamskich- warknęła Niemka- nasz przydomek nie wziął się z nikąd.
- Po za tym masz dziwny akcent.
- A ciebie tu wszyscy znają- Nastia wzruszyła ramionami.- mieszkacie tu od pokoleń, wszyscy cię tu znają. A akcent? Nawet lepiej, powie się ze dla STASI pracuje.
Magda przez chwilę taksowała ją wzrokiem.
- Idź. Tylko peta zgaś bo to będzie źle wyglądać.
Żelazna Bliźniaczka posłusznie dogasiła papierosa i ruszyła w kierunku domu dziecka.
- Okulary sobie ubierz. Lepiej będzie wyglądać.- Zawołała na odchodnym Brzozowska.


- Tak...?- Dyrektorka domu dziecka uniosła wzrok. Stała przed nią młoda blond dziewczyna w szaro-burej kurtce, z ciemnymi okularami. Śmierdziała papierosami.
Dziewczyna odchrząknęła, rozejrzała się po pokoju.
- No o co chodzi?- popędziła ją dyrektorka.
- Nazywam się Ingeborg Kruse- przedstawiła się fałszywym imieniem i pomachała jej przed oczyma jakąś legitymacja.
- I co?- Na babie nie zrobiło to żadnego wrażenia.
- Szukamy pewnej osoby.- Nastia pokazała jej zdjęcie poszukiwanej.
- A co zrobiła?- Babsko wyraźnie się zaciekawiło.
- A to pani nie dotyczy.
Baba coś tam pomruczała pod nosem, ale przyjrzała się fotce.
- To Julia Sokołowska.- Powiedziała w końcu.- Taka tam, dziwna trochę. Co zrobiła?
- Proszę o jej teczkę.
- O co?- Dyrektorka zrobiła wielkie oczy.
Anastazja zadumała się. Czy oni w tym barbarzyńskim kraju nie zakładali wychowankom teczek osobowym?
- Dane? Informacje?
- A o to chodzi!- Dyrektorka uśmiechnęła się ze zrozumieniem i zaczęła grzebać w papierach.
Żelazna Bliźniaczka zaczęła nerwowo stukać w blat biurka.
- Proszę mnie popędzać.- Warknęła dyrektorka.
- Przepraszam.
- No.
To jest nie pojęte, jeden kontynent, nasz sąsiad, tyle wojen stoczyliśmy, niedługo dzięki UE staniemy się jednym narodem, a ja i tak ich nie rozumiem, pomyślała Żelazna Bliźniaczka patrząc na dyrektorkę. To jest chore, ten nie porządek, bałagan, w najprostszych rzeczach. Anastazja spojrzała po ścianach. Te farby olejne, ten tynk odłażący ze ścian, przecież to jest straszne. Jak my z nimi wojnę mogliśmy przegrać? Z tymi słowiańskimi bydlakami. Ciekawe jak to wygląda za Bugiem? Pewnie jeszcze gorzej... Ja pierdolę...
Znowu zabębniła palcami o blat biurka.
- Noż kurważ mać! Pani jest jakaś nie normalna!?- warknęło babsko.
- Przepraszam.
- Jak się tak pani będzie wkurwiać to nic z tego nie będzie.
- Przepraszam.
- Przepraszam- zagderało babsko- przychodzą tylko takie służby specjalne i dzieciaki nam wyłapują.
Bredzi. Ale musi dać teczkę, potem jej się nagada. Tylko wytrzymać teraz.




- Czyli mówisz synu...- Pan Mietek zamlaskał.- Że cały świat się na ciebie wypiął, w domu cię nie szanują, gotujesz tylko kilku babom obiad i głupiego dziękuje za to nie usłyszysz, a dodatkowo terroryzuję cię anioł, który może urwać ci jaja w kilka sekund?
Przetrawiłem sobie słowa naszego filozofa. Tak, wyłożył mój problem łopatologicznie.
- Tak.- Powiedziałem w końcu.
- W sprawie anioła to ja ci nie pomogę, musisz być wobec niego...
- Niej.- Poprawiłem.
- Co?
- To Anielica, w dodatku l stopnia.
- Uh, takie to najgorsze.
Pan Mietek zadziwił mnie po raz wtóry, on po prostu zna się na wszystkim.
- Musisz być wobec niej miły, chyba że wyjątkowo daje ci w kość to...
- No, no, co?- Zaciekawiłem się. Okazja by pozbyć się Ellenor nie trafia się codziennie.
- Znam taką miłą, ciekawą, grupę religijną, specjalizującą się w odsyłaniu istot boskich na tamten świat.
Wyobraziłem sobie sektę satanistów, którzy za pomocą gwałtu na dziewicy i polewaniem się tłuszczem nie ochrzczonych dzieci odsyłają Anielicę do Nieba.
- Nie.- Przełknąłem głośno ślinkę. Ellenor by mi chyba nogi z dupy powyrywała.
- Musisz być wobec niej grzeczny, spełniać jej zachcianki.
- Toteż robię- powiedziałem ze złością.- Nie masz dla mnie innych rad?
Pan Mietek pokiwał głową z zadumą.
- Nie.
Kurwa. No niedobrze, niedobrze, zmartwiłem się.
- W innych sprawach też niewiele mogę ci pomóc...
- To po co ja panu te wina kupowałem?- Przerwałem mu ze złością.
- Przyszedłeś po poradę i ją otrzymasz- powiedział pan Mietek poważniejszym głosem- nigdy nikogo nie zawiodłem.
Przyznałem mu myślach rację, nasz lokalny filozof nigdy, powtarzam: nigdy, nikogo nie zawiódł. Był człowiekiem gołębiego serca i wielkiego rozumu. Dobrze się żyło z myślą że są jeszcze tacy ludzie na świecie.
- Musisz zrobić tak...- zaczął pan Mietek.

16.01.2010
Godz.: 15:05
Miejsce: Dom dziecka w Trzechoczówku

Magda Brzozowska patrzyła z niecierpliwością na drzwi sierocińca. Może to był błąd, Nastka nie zna polskiej biurokracji, polskich procedur, pomyślała smutno. Może się zdenerwować, wpaść w szał, a w gniewie bywała straszna. Przydomek „żelazny” nie brał się znikąd, sama to powiedziała. Magda obeszła samochód dookoła, trzeba będzie oddać wóz Siekierkowskiemu, wójt był nad wyraz w gorącej wodzie kąpany. Mógłby jeszcze nasłać jakichś zbirów, czy coś. Tu nawet nie chodziło o jej bezpieczeństwo, tylko o tamtych. Magda osobiście słabo znała Gwiazdkę Nieba, ale krążyły o niej liczne opowieści. To właśnie Ellenor straszono młode anielątka, gdy były nie grzeczne, to Ellenor wspierała działania hiszpańskiej inkwizycji, to Ellenor kierowała wydziałem do spraw nawracania, w czasach największych prześladowań. To ona ponoć, za pomocą noża, sprawiła że serce Rudolfa von Schimmelmanna krwawiło.
Magda oparła się o auto i zapaliła papierosa.
To był dosyć głośny romans, nieczęsto bywa by świat ludzi mieszał się z światem aniołów. To był mezalians, nad mezalianse. Rudolf- Żelazny Bliźniak, potomek arystokracji niemieckiej i wszechmocna, oraz wszechpotężna Gwiazdka Nieba- Ellenor, od niedawna szefowa wydziału do spraw kontroli Zakonu Łowców Duchów.
Piękna miłość, tak... Tylko Rudolf okazał się lekkoduchem, a Ellenor od zawsze była impulsywna.
Magda uśmiechnęła się ponuro, Schimmelmann o mało nie umarł z miłości. To takie smutne, a zarazem piękne. Rudolfowi przydarzyło się coś, o czym marzy wiele licealnych idiotek.
Magda poczuła że coś ociera się jej o nogę, spojrzała w dół.
Kotek.
Mały, cały czarniutki. Miauknął nieśmiało. Brzozowska wyrzuciła niedopałek peta i wzięła kociaka na ręce.
Był bardzo zadbany.
- Co jest malutki? Zgubiłeś się?
Oczy kota błysnęły niebezpiecznie.
- Sssspierdalaj- wysyczał kot i wbił pazury w jej dłonie.
Magda była w szoku, poczuła drgania medalionu w kieszeni kurtki. Cholera, za późno wyczuła istotę magiczną.
- Teraz słuchaj- kot zbliżył pyszczek do jej twarzy- Ellenor ma się odpierdolić od Julii. Rozumiesz?
- Jakiej Julii?
- Od naszej Julii. Masz to powiedzieć Ellenor- kot wbił mocniej pazury- Rycerze Wielkiego...
Kot nie dokończył. Żelazna Bliźniaczka oderwała go od Magdy. Ścisnęła go mocno za kark i potrząsła nim kilka razy w powietrzu.
- Dzięki.- Rzuciła Brzozowska.
Anastazja spojrzała na kota ze zdziwienia, jeszcze raz nim potrząsła.
- Puszczaj kurwo, puszczaj!- Zaryczał kot.- Bo ci łeb upierdole!
- Ty sam byś pierda nie potrafił sam wypuścić...- Nastia znowu nim potrząsła.- Powiedz kocie, czy Piekło jest tak ubogie że nie może wysłać porządnego demona, tylko wyliniałego zwierzaka?
Kot zaryczał niezrozumiale w odpowiedzi.
- Nie lubisz mnie kocurku?- Zapytała słodko Żelazna Bliźniaczka.- Nic straconego, dużo zyskuje przy bliższym poznaniu.
- Ej, ty byłeś szczepiony?- zapytała Magda patrząc na swoje dłonie.- Bo jak się zakażenie wda...
- Polej spirytusem, na wszelki wypadek.- Poradziła Nastka.- A my teraz pobawimy się z panem kotem.
Położyła kocura na masce samochodu, nakazała Magdzie przytrzymanie go dłonią za gardło i wyjęła nóż z kieszeni.
- No to po kolei. Imię?
- Spierdalaj.
- Źle.- Anastazja przejechała ostrzem wzdłuż łapki kota.
Kot zawył z bólu.
- Imię?- Żelazna Bliźniaczka uśmiechnęła się sadystycznie.- Jeżeli zawahasz się, lub odpowiesz przekleństwem, co jest niedopuszczalne względem damy z wysokiego rodu, utnę ci łapę.
- Verolite Lynikryon- syknął kot.
- Ładnie. To teraz panie Lynikryon, dla kogo pracujesz?
Kot nie odpowiedział.
- No i widzisz jaką sam sobie krzywdę robić- Anastazja westchnęła ciężko i najzwyczajniej w świecie ucięła lewą łapkę kotu.
- O kurwa!- Zaryczał kot.- Ty pierdolony psycholu, znęcasz się nad zwierzakami!
- Masz jeszcze 3 kończyny, plus ogon i...- Nastia spojrzała z uśmiechem na jego krocze.
- Nie.- W oczach kota pojawiły się łzy.- Proszę...
- Dla kogo pracujesz?
Cios był niesamowicie silny, prosto w skroń.
Kot skorzystał z okazji, wyrwał się i teleportował się.
- Co jest!?- Ryknęła Nastia.
Obok niej stała staruszka, która zamachnęła się do drugiego ciosu.
- Ty wstydu nie masz? Niewinnego kotka tak męczyć?
Uderzyła, tym razem niecelnie.
- Czep się wariatko.- Warknęła Anastazja.- To żaden kotek.
- Sadystka! Chciała zwierzaczka pokroić!- Baba rozwrzeszczała się na całego.
Żelazna Bliźniaczka dobyła szabli i przystawiła ostrze do jej gardła.
- No słowo jeszcze powiedz.- Warknęła.
Magda pokiwała głową z politowaniem.
- Daj spokój Nastia.- Powiedziała cicho.- Skasuj jej pamięć i chodźmy stąd.
Żelazna Bliźniaczka wymruczała kilka słów, babsztyl przewrócił oczami, obrócił się na pięcie i odszedł.
- A nie będzie mieć Alzhaimera?- Zaniepokoiła się Magda.- W gruncie rzeczy chciała dobrze.
- Pieprzyć ją- splunęła Anastazja- przerwała nam przesłuchanie.
- Masz coś na temat naszego źródła?
- Mam.- Wyjęła opasłą teczkę.- To Julia Sokołowska, szlaja się gdzieś.
- Tamten kot kazał się odpieprzyć od Julii.
- Tak?- Nastia wytarła nóż w chusteczkę.- Musimy ją jak najszybciej namierzyć.


16.01.2010
Godz.: 16:00
Miejsce: Bliżej nieznane.

To się tak zawsze kończyło. Wszelkie porady u naszego filozofa tak się kończyły. Byłem w takim w stanie że w życiu bym nie zasiadł za kierownicą, aczkolwiek szło mi się całkiem nieźle, tylko co jakiś czas lekko mnie zarzucało. Z pustym portfelem, z żołądkiem wypełnionym alkoholem wracałem do domu Magdy. Było mi tak cudownie lekko na duszy, pan Mietek nie rozwiązał mych problemów, ale przynajmniej pomógł mi o nich zapomnieć. O tak, szkoda tylko że z mojej kieszeni. Czymże jest jednak kilka złotych wobec wieczności?
Kilkoma złotymi.
Niespodziewanie drogę zajechała mi jakaś fura, koloru czarnego.
Wyskoczyło z niej kilku zbirów w kominiarkach i z kijami w łapach.
- Ech..- Zafrasowałem się.- Panowie do mnie?
Jeden z nich zamachnął się i...









16.01.2010
Godz.:16:15
Miejsce: dom wójta

Rozdzwonił się telefon.
- Tak?- Powiedział wójt podnosząc słuchawkę.
- Mamy go.- Usłyszał charakterystyczny wschodni akcent.
- Młodego Wasilewskiego?- Siekierkowski poczuł że ogarnia go euforia.
- Tak. Zaraz idziemy jeszcze ich chaupe spopielić, ta cała Ellenor jest tam teraz sama.
- Zachowajcie szczególną ostrożność- polecił wójt- ona jest wyjątkowo bezpieczna.
- Będziemy w kontakcie.
Rozłączył się.
Wójta opuściły wątpliwości dotyczące ukraińskiej mafii opuściły go jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nikt nie miał prawa zadzierać z rodem Siekierkowskich. Nikt!

Koniec Cz.4
27.02.2010
Borek- istota człekopodobna, ze skłonnościami do nałogów. Nie myśląca, nie czująca, konsumująca. Pragmatyk, darwinista społeczny. Politycznie: monarchista. Z zawodu: przynieś, podaj, pozamiataj w odlewni stali, oraz grafoman do wynajęcia, tłumacz mang.
Odpowiedz
#12
Łowcy Duchów
cz.5
Kot terrorysta
Autor: Paweł Borowy


16.01.2010
Miejsce: Bliżej nieznane
Godz.: Około 16

Po raz, któryś już tam raz w moim krótkim (bo zaledwie 25 letnim życiu) obudziłem się w nieznanym sobie miejscu, związany, z potężnym bólem głowy.
Byłem przywiązany za nadgarstki, pod sufitem i chyba barki mi wyskoczyły ze stawu, bo bolało jak cholera.
Otworzyłem oczy i rozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym przebywałem. Była to najzwyklejsza piwnica, wypełniona słoikami ogórków, buraczków i takich tam. Dostrzegłem również kilka butelek wódki i zgrzewek piwa. Znaczy, że prawie na pewno byłem gdzieś w Polsce.
Dalszy szczegółów jednak nie dostrzegłem, bo zaczęło coś niepokojąco wirować i bałem się zwymiotowania. W gruncie rzeczy byłem bardzo kulturalny.
Zamknąłem oczy i zebrałem myśli.
Przede wszystkim: co ja tutaj robię?
Włam? Nie przypominałem sobie tego... Nie, na pewno nie.
Może schwytali mnie łowcy organów? W naszej wsi nie było to jakieś nadzwyczaj dziwne zjawisko, raz zaśniesz w cudzym sianie i budzisz się w niemieckim burdelu, bez nerki. Poczułem strach, wydawało się to cholernie prawdopodobne.
Poczułem smak krwi w ustach i wtedy doznałem oświecenia! Przypomniałem sobie tych skurwysynów w kominiarkach, ja przecież zostałem porwany!
Poczułem pewną ulgę, jeśli porwali mnie dla okupu, to ojciec na pewno zapłaci w alkoholu i wyjdę na wolność.
A jeśli to Kujawscy... Wolałem sobie nie wyobrażać co zrobi z nimi mój ojciec. Tatuś był z natury spokojny, miły i sympatyczny, ale jak go coś wkurwiło, to klękajcie narody.

Po dalszym myśleniu doszedłem jednak do wniosku że porwanie musi mieć związek z Ellenor. Staliśmy się za bardzo znani w okolicy i to przyciągnęło mafię.

Przerwałem rozważania bo usłyszałem jak ktoś wchodzi. Ponownie otworzyłem oczy i zobaczyłem dwóch wysoce podejrzanych typów w kominiarkach. Jeden trzymał w ręku nóż, a drugi sztachetę. Po chwili dostrzegłem pomiędzy nimi dumnie kroczącego, brązowego kota.
- Panowie ja nic nie zrobiłem!- Zawyłem rozpaczliwie, na ich widok.
- Się okaże.- Powiedział kot.
Dotarło to do mnie po dłuższej chwili... Ile ja mogłem wypić, żeby takiego haluna mieć?
- Zadamy ci tu kilka pytań, na które odpowiesz dobrowolnie, lub po straszliwych torturach.- Kontynuował kot oglądając sobie jajka.- Radzę odpowiadać szczerze i bez kłamania.
Zacząłem się śmiać. Wyimaginowany kot bawił się w gestapowca.
Mój oprawca spojrzał na mnie z pode łba.
- Czy ja powiedziałem coś śmiesznego?- Zapytał.
- Ty nie istniejesz.- Wyjaśniłem mu ciągle się śmiejąc.
Nagle poczułem ból przeszywający moje ciało, aż pociemniało mi w oczach.
- Jeszcze jedna, taka kretyńska uwaga, a będzie dwa razy mocniej.- Powiedział kocur z mściwym uśmiechem.
Musiałem się zgodzić na jego warunki.
Znowu wjebałem się w coś co mnie przerasta, zarówno duchowo jak i fizycznie. I będę musiał za to zapłacić.
Kot usiadł mi na klatce piersiowej, cały czas uśmiechał się jak psychopata.
Nie podobało mi się to.

16.01.2010
Godz.: 16:45
Miejsce: Dom Magdy

Młodszy aspirant Józef Wilczyński stanął przed posiadłością należącą do rodziny Brzozowskich. Przez chwilę obserwował te ruderę. Styl architektoniczny na prowincji, nieco podupadł, ale było coś pięknego w tej swojskiej budowli. Jakaś, taka niezrozumiała moc.
- Panie władzo?- Zapytał usłużnie Sebek Kujawski, podchodząc do Wilczyńskiego.- Jaki mamy plan?
- Plan jest jasny, prosty i klarowny.- Młodszy aspirant przyjął wojskowy ton.
Sebek zamrugał oczami.
- To znaczy?- Zapytał.
- To znaczy ja wchodzę, przesłuchuję Ellenor, a ty korzystając z faktu że odwróciłem jej uwagę podpalasz chałupę.
Kujawski zrobił zdumioną minę.
- Tu masz denaturat.- Wilczyński podał mu plastykową butelkę.- Weźmiesz kawał szmaty, wsadzisz w szyjkę i podpalisz. Potem wrzucasz przez okno. Będzie się fajczyć, że aż miło. Potem zwiewasz, dziewczyna powinna być sama w domu, więc spokojnie będziesz mógł uciec.
Sebek uśmiechnął się kretyńsko. Okazja żeby dokopać Wasilewskim i Brzozowskim zarazem nie nadarzała się codziennie. Spojrzał na butelkę, jak na największy skarb i czym prędzej popędził do ogrodu.
Będą z niego ludzie, pomyślał z dumą młodszy aspirant. Ma szacunek dla mundury i władzy cywilnej, wie jak się podlizać i bez zbędnych pytań wykonuje swoje zadanie.
Wilczyński ruszył w kierunku domostwa. Jego twarz przybrała wyraz: niesamowitego wręcz wkurwienia, poprawił pałę przy pasie, sprawdził czy pistolet jest na swoim miejscu.
Wszystko było w porządku, więc załomotał drzwi.
Po chwili drzwi się otworzyły i zobaczył przed sobą niską, blond dziewczynę. Wilczyński przez wiele godzin wpatrywał się w jej zdjęcie, więc natychmiast ją rozpoznał- to była Ellenor.
- Tak?- Zapytała pogardliwie patrząc na niego.
Z Wilczyńskiego uleciała cała pewność siebie.
- Obywatelka Ellenor...?- Cholera, jak ona ma na nazwisko?
- Tak. O co chodzi?- Ellenor skrzywiła się lekko.
- Zgłoszono kradzież, jest pani podejrzana o kradzież BMW należącego do syna wójta.
Ellenor zrobiła zdumioną i urażoną minę.
- Ja?- Zapytała niewinnie.
- Mogę wejść?
Zaprosiła go gestem do środka.
Józef Wilczyński czuł że nie jest to do końca dobry pomysł, właził w paszczę lwa, a jeśli coś pójdzie nie tak to straci głowę.
Wszedł do salonu, Ellenor gestem wskazała mu krzesło. Młodszy aspirant przez chwilę czekał, aż mu zaproponują kawę, ale doszedł do wniosku że nic z tego. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Wystrój był, mówiąc delikatnie mówiąc dziwny, na ścianach znajdowały się obrazy religijne, a na ścianie głównej wisiał olbrzymi łeb dzika.
- Ja tam nigdy nic nie ukradłam.- Policjant usłyszał głos Ellenor.- Ja tu, przecież nawet nie mieszkam.
- Sąsiedzi zgłosili że widzieli samochód na terenach posesji.- Powiedział młodszy aspirant stukając palcami w stół.
- To jest wieś, różne rzeczy tu podrzucają. Skąd ja mam wiedzieć skąd to się wzięło?- Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Pani żartuje?- Wilczyński uniósł pytająco brwi.
- Tej fury chyba już tu nie ma. Widać ten, kto podrzucił już sobie zabrał.
- Czyli nie przyznaję się pani do kradzieży?- Młodszy aspirant wyjął notesik i zaczął notować. Zależało mu na tym, by jak najdłużej przeciągać przesłuchanie.
- Nie przyznaje się.- Ellenor spojrzała na niego ze złością.
- Niestety musze spisać protokół przesłuchania. Imię i nazwisko?
- Ellenor.
Józef Wilczyński ucieszył się w duchu, przesłuchanie na pewno potrwa jeszcze długo.

- Piękny jesteś.- Powiedział Rudolf von Schimmelmann doklejając świeżo powstałemu bałwanowi marchewkę, która miała pełnić rolę nosa.
Bałwan prezentował się okazale, miał nieco ponad 2 metry wysokości, cylinder na głowie, oczy z węgla, kilka guzików (też z węgla), oraz miotłę i szalik.
Rudolf był z siebie zadowolony, Anielica zakazała mu picia i poleciła zająć się czymś konstruktywnym. No i proszę, piękny bałwan. Tylko nudny trochę. Tak stoi i nic nie robi, a jak przyjdzie wiosna to się roztopi, a szkoda. Rudolf myślał przez chwilę jak temu zaradzić, w końcu poklepał bałwana po czole i wypowiedział kilka niemieckich słów.
Bałwan ożył. Spojrzał na Rudolfa swoimi węglowymi oczyma, po czym zaczął łazić po ogrodzie. Schimmelmann obserwował go z dumą, bałwan obejrzał kilka drzewek, drewniany płotek i wyszedł główną furtką.
- Oż kurwa!- Krzyknął Żelazny Bliźniak.
Samotny bałwan krążący po wsi mógł narobić wiele nie potrzebnego zamętu. Dodatkowo uzbrojony był w miotłę, co czyniło go nadzwyczaj niebezpiecznym.
Rudolf ruszył za nim, gotów natychmiast go zniszczyć. Nagle jednak zauważył coś, co go zaniepokoiło. Na tyłach domostwa znajdował się jakiś stary menel, z plastykową butelką w ręku. Schimmelmann zatrzymał się i obserwował go przez chwilę. Dziad miał chyba jakieś przeszkolenie w kontrwywiadzie, bo rozejrzał się wokół siebie i ostrożnie podszedł do okna.
- A to skurwysyn!- syknął Rudolf.
Dobył szabli i ruszył w jego stronę. Tymczasem menel wyjął z kieszeni jakąś szmatę, poczym odkorkował butelkę.
- Zabłądził pan?- Zapytał Rudolf, gdy był już zaledwie pół metra od niego.
Dziadyga podskoczył gwałtownie i odwrócił się w jego stronę, Schimmelmann był z siebie zadowolony, osiągnął pełne zaskoczenie.
- A wie pan... Taki wieczór ładny, to pobiegać poszedłem, i chyba mi się źle skręciło.- Zaczął się tłumaczyć menel.
- To bardzo się źle panu skręciło- Rudolf skrzywił się- bo tu jest teren prywatny.
- To ja już pójdę.- Zajęczał dziad i odwrócił się na pięcie.
- Czekaj!- Schimmelmann przytrzymał go za ramię.- Co tam masz, w tej butelce?
Na twarzy menela pojawiły się perliste krople potu. Rudolf spojrzał nań wyczekująco.
- Wodę mineralną...- Wystękał w końcu dziadek.
- A, to w takim razie pewnie pić ci się chce.- Rudolf uśmiechnął się złośliwie.
- Nie, nieszczególnie.
- Niech pan pije, bo omdleje mi tu pan na podwórku. Proszę.
- Naprawdę, wolałbym nie...- Zaprotestował menel.
- Pij pan!- Warknął Niemiec.
Dziadek drżącymi rękoma podniósł butelkę do ust i upił tęgi łyk.
- Na pewno pan długo pan biega, niech pan sobie jeszcze wypiję.- Rudolf pokiwał głową.
- Ale...- Menel próbował się wytłumaczyć, ale widząc wzrok Schimmelmanna zrezygnował z tej czynności.
Menel dalej pił. Mniej więcej, tak w połowie butelki menel potoczył wzrokiem po podwórku i wyjęczał:
- Coś się tak... Dziwne zrobiło, prawda?
- Tak- Rudolf przytaknął- to chyba zaćmienie księżyca...
- Zaćmienie...- Menel począł się chwiać.- Tak...
Osunął się na ziemię, upity do nieprzytomności.
Rudolf podniósł, na wpół opróżnioną butelkę i powąchał.
- Woda.- Zaśmiał się.


16.01.2010
Godz.: 17:00
Miejsce: Park w Trzechoczówku

- Niedobrze.- Powiedziała Anastazja wpatrując się w wahadełko.
- Co się stało?- Magda spojrzała na nią wyczekująco.
- Straciłyśmy namiar, albo ta cała Julia nauczyła się maskować, albo jesteśmy już bardzo blisko niej.
Magda rozejrzała się po parku, mimo dość paskudnej pogody ciągle przebywało tutaj sporo ludzi.
- Rozdzielamy się.- Zadecydowała.- Jak ją znajdziesz daj znać.


- Czekaj.- Julia Sokołowska przysiadła na pobliskiej ławeczce. Ukryła twarz w dłoniach i milczała przez chwilę.
- Co jest?- Kot wskoczył na oparcie ławki.
- Nie ogarniam tego wszystkiego.
Kot westchnął ciężko. Źle mu się rozmawiało z ludźmi.
- Wytłumaczę to jeszcze raz. Istnieją dwa światy: świat materialny, czyli to wszystko co nas tu otacza- kot wskazał łapką, bliżej niezidentyfikowany obiekt na niebie.- i świat duchowy.
- To rozumiem.
- Jak zapewne wiesz, z lekcji religii, świat duchowy możemy podzielić na 3 części: Niebo, Czyściec i Piekło. Z czego najważniejsze jest Niebo.
- Czemu?
- Kontroluje cały świat, zarówno duchowy, jak i materialny. Odpowiada za to Niebiańska Biurokracja.
- Ona rządzi światem?
- W pewnym sensie.- Verthelm kiwnął głową.- Niebiańska Biurokracja kontroluje najważniejszych ludzi tego świata, wpływa na podświadomość przeciętnych ludzi.
- A Bóg?
- Bóg jest personifikacja Niebiańskiej Biurokracji.
- Czyli?
- Bóg składa się z poszczególnych apartamentów Niebiańskiej Biurokracji, jest jej formą osobową, jej ucieleśnieniem. Coś jak Wielki Brat, u Orwella.
Julia przez chwilę trawiła jego słowa.
- I co dalej?
- Świat materialny czasem przenika się z światem duchowym. Innymi słowy duchy czasem błąkają się po tym świecie. Zajmuje się tym specjalna komórka Niebiańskiej Biurokracji- Zakon Łowców Duchów.
- I co to ma ze mną wspólnego? Po co mi to mówisz?- Julia uniosła brwi
- Niebiańska Biurokracja nie przyjmuje do zakonu wyłącznie istot nadprzyrodzonych- wyjaśnił kot.- Potrzebni są ludzie... Mający nieprzeciętne zdolności.
- A konkretniej?
- Ty masz moc. Moc magiczną. Świat duchowy potrzebuje cię.
- I ty dla nich pracujesz?- W oczach Julii pojawił się błysk zrozumienia.- Dla tej... Biurokracji, ja wam jestem potrzebna? Bo ja umiem zabijać bez użycia rąk?
- Nie pracuje dla nich- zaperzył się kot- ja reprezentuje kogoś znacznie potężniejszego. Lepszego, silniejszego.
- Czyli dla kogo?
Kot uniósł się na tylnych łapkach, coś go wyraźnie zaniepokoiło, węszył.
- Co jest?- Julia rozejrzała się.- Co się stało?
Kot zeskoczył z ławki, dalej węszył.
- Nie ma czasu do stracenia.- Powiedział w końcu.
- Co się dzieje?- Dziewczyna wstała.- Co wyczułeś?
- Idą po ciebie. Co najmniej dwie.
- Niebiańska Biurokracja?
- Tak.- Kot pokiwał energicznie głową.- Teraz słuchaj, bo to bardzo ważne.
- ?
- Nazwiemy to twoim testem zaufania. W tej wsi, której nazwy nie zdołam wymienić, znajduje się Anioł.
- Anioł...- Julia zagryzła wargi.- W sensie taki z aureolą, i ze skrzydłami?
- Anielica. Bez skrzydeł i tego czegoś nad głową.- Kot spojrzał na nią ze złością.- Te dwie co tu przyjdą zaprowadzą cię przed jej oblicze. Ona zadecyduje czy będziesz mogła rozpocząć szkolenie i służbę dla zakonu łowców duchów i Niebiańskiej Biurokracji.
- Mam się zgodzić? Mówiłeś że twoja organizacja...
- Zdobędziesz jej zaufanie, zaprzyjaźnicie się. Anielica ma dziwne ciągoty lesbijskie, więc nie będzie to łatwe.
- Co!?- Julia poczuła że zaczyna boleć ją głową.
- Musze spadać. Jak wykonasz swoje zadanie to skontaktuje się z tobą. Pamiętaj: nie rozmawiałaś ze mną. Nie znasz mnie.
- Dobrze.- Julia energicznie pokiwała głową.
Kot spojrzał nań groźnie i zniknął.




16.01.2010
Miejsce: Bliżej niezidentyfikowana piwnica
Godzina: 17:30


- Boże, Boże, Przenajświętszy!- Jęczałem w rozpaczy.- Jezu, ja wam wszystko powiem, tylko przestańcie!
Kot spojrzał na mnie ze zdziwieniem, na twarzach tych dwóch zakapiorów pojawił się wyraz rozczarowania.
- No...- Powiedział kot z uznaniem.- Widzę że wasza nędzna słowiańska rasa nie jest odporna na wyrafinowane tortury.

Poczułem że łzy napływają mi do oczu, przez pół godziny ten pierdolony rasista wylewał, na moich oczach, kolejne flaszki wódki do zlewu. Jak można być tak nieludzkim? Tak zezwierzęconym? Ja bym w życiu takich tortur nie wymyślił.
- Ale szefie...- Odezwał się bandzior.- To my nie będziemy go...- Postukał sztachetą w otwartą dłoń.
- Zobaczymy. Jak będzie kłamać, to się jeszcze trochę z nim pobawimy.- Kot uśmiechnął się sadystycznie.

Poczułem krople potu na czole, czego oni mogli ode mnie chcieć?
Przypomniałem sobie ten impuls, który wysyłała mi Ellenor, jak coś chciała. Może spróbuje coś takie jej posłać?

- Mów!- rozkazał kot.
- Ale co?- Zdziwiłem się.
- Wszystko. Nazwiska, adresy, kontakty. Mów co wiesz.- Kot podrapał się za uchem, wydawał się być znudzony.
- No, z adresów to mogę wam tylko podać gdzie Magda mieszka. Tam jest nasza baza.
- To wiemy.- Uciął kot.- Ilu macie ludzi?
- No jestem ja, Ellenor, Madzia, Rudolf, Nastka.- Zamyśliłem się.- Do Ellenor czasem wpada taki krzyżacki rycerz.
Kot spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Jaka Nastka i Rudolf?- Zapytał.
- O Boże, oni mieli takie popieprzone nazwisko... Takie niemieckie.
Kot patrzył wyczekująco.
- Schimmelmann- powiedziałem w końcu- von Schimmelmann.
Zwierzakowi aż zaparło dech w piersiach.
- Żelazna Bliźniaki? Takie dwie kaleki?
- Mają po jednej ręce- zgodziłem się- i sami siebie nazywają „żelaźni”.
- Posłałem na śmierć policjanta i żulika.- Kot zakrył oczy łapkami.
- Co?
- Nie ważne. Mów o Ellenor.
- Powiedziała że będzie mnie szkolić- wyjaśniłem- umie czytać w myślach. Ma jakieś sadystyczne odruchy, każe mi gotować pyry, zabrania picia, nie lubi się z Nastią i Magdą. Z Rudolfem zresztą chyba też. Codziennie przychodzą do niej jakieś raporty.- Wyrecytowałem jednym tchem.
- Pyry? Jakie pyry?- Zdziwił się kot.
- Bulwy.
- Że co?
- Ziemniaki.
- Ach, ziemniaki! Kartofle?- W oczach kota dostrzegłem błysk zrozumienia.
- Jesteśmy w pyrlandii i to się u nas nazywa pyry.- Wyjaśniłem z godnością.







16.01.2010
Godz.: 17:45
Miejsce: Dom Magdy


Młodszy aspirant Józef Wilczyński niepokoił się z lekka. Cała ta akcja trwała zdecydowanie za długo, nigdzie nie dostrzegł nawet śladu płomienia.
Coś poszło zdecydowanie nie tak. Mimo to kontynuował przesłuchanie.
- Czyli o pobiciu naszej młodzieży, w parku, nie ma pani pojęcia?
- Młodzieży...- Ellenor uśmiechnęła się szyderczo.- Nie mam pojęcia o czym pan mówi.
Policjant zanotował coś w notesiku.
- Pani w ogóle to jest jakaś poroniona.- Powiedział Wilczyński patrząc nań badawczo.
- Co pan przez to rozumie?
- Nie ma pani nazwiska. Podejrzany pseudonim, data urodzenia- policjant spojrzał w notatki.- 1500 lat przed naszą erą. Pani ma 3 i pół tysiąca lat?
- 3510 w tym roku.- Ellenor pokiwała głową.- A co? Nie wyglądam?
- Skarg na panią jest dużo.- Wilczyński zignorował pytanie.- A gdzie pani jest zameldowana.
- Na tym świecie nigdzie. Ja nie potrzebuje.
- Bezdomna.- Zanotował młodszy aspirant.- Wykształcenie.
- Oficjalnie brak.
- Yhy, a zawód wyuczony?
- Istota boska.
Tu policjant się zdenerwował.
Nie zdążył jednak tego okazać bo drzwi otworzyły się z hukiem...
Młodszy aspirant Józef Wilczyński pobladł, po raz pierwszy w swojej, krótkiej, policyjnej karierze poczuł strach. Pobladł, a ręce poczęły mu przeraźliwie dygotać.
W drzwiach ukazał się jednoręki, łysy, o dziwnych, nordyckich rysach. Ubrany był w skórzaną kurtkę i trzymał za kark nieprzytomnego Kujawskiego.
- Ten tutaj...- Powiedział.- Mówi że pan aspirant mu kazał przeprowadzić operację terrorystyczną.- Rzucił Kujawskiego na ziemię.
- Na tym zakończymy przesłuchanie.- Wilczyński wstał i ruszył ku wyjściu.
Nagle poczuł że coś oplata mu nogi, stracił równowagę i wyrżnął mordą o podłogę.
- Coś czuje, panie władzo, że się jakby rolę odwróciły.- Powiedziała Ellenor pochylając się nad nim.
- Eee...- mruknął głupio policjant.







16.01.2010
Godz.: 18:00
Miejsce: Park

- Ale niby dlaczego ja mam wam zaufać?- Julia Sokołowska zapaliła papierosa.- Nie znam was, nie wiem coście za jedni. Ja w ogóle jestem nieletnia, i powinnam kogoś dorosłego zawołać.
Anastazja von Schimmelmann spojrzała z rezygnacją na Magdę. Ta powiedziała:
- Ujmę to tak: masz ogromną moc magiczną, o wiele większą niż przeciętny członek naszego zakonu. Jeśli nie zaczniesz uczyć się jak ją wykorzystywać to możesz zrobić sobie krzywdę.
Julia zagryzła wargi.
- O wiele gorszą, niż to co zrobiłaś tamtym dwóm...- Dodała cicho Żelazna Bliźniaczka.
- Czy wyciągną wobec mnie jakieś konsekwencje?- Zapytała Julia patrząc na nie wyczekująco.
- Myślę że nie.- Odezwała się Magda po chwili milczenia.- To nie była twoja wina.
- Zakon jest potężną organizacją. Tak potężną że możemy wpływać na prawo w tym kraju.- Powiedziała Anastazja.
- No nie wiem...- Julia udała wahanie.
- Tak ci tu dobrze było? W domu dziecka?- Zapytała Magda, ale z miejsca zrozumiała że popełniła błąd.
Julia poczerwieniała ze złości, milczała przez chwilę patrząc się w ziemię. Po chwili jednak uspokoiła się. Spojrzała na nie ze smutkiem.
- Kim ja jestem?
- Jednostką. Nadczłowiekiem, jak by to określił Nietsche.- Powiedziała Nastia.
- Kto?
- Filozof taki. Twórca pojęcia „ubersman”- nadczłowiek...
- Jak to działa? Na jakiej zasadzie? Jak to jest możliwe że mogę zniszczyć wszystko, jeśli tylko chcę. Mogę sprawić że będzie was bolało... Jak zechcę.
Żelaznej Bliźniaczce zwężyły się wargi, w oczach pojawił się złowieszczy błysk.
- Jeśli się na czymś skupisz- wyjaśniła pośpiesznie Magda- to twoja energia magiczna skumuluje się i wykona konkretną czynność. Na przykład, spójrz na tę ruderę- wskazała na szopę, która stała nieopodal- Skup się na niej. Wyobraź sobie że rozpada się w drzazgi.
Julia spojrzała na szopę, bez większego zainteresowania.



Sypałem jak na spowiedzi. Wszystko co wiedziałem. Tylko o bimbrze Wasilewskich nie szepnąłem ani słówka. Są pewne granice strachu, których nawet kota psychopata nie przekroczy, oj nie.
Choć podejrzewam że jak by wylał jeszcze ze dwie flaszki...
Nie!
To było zbyt straszne by o tym myśleć. Zbyt przerażające.
Kot wydawał się być zadowolony, bo mruczał co jakiś czas.

W pewnym momencie przesłuchania, poczułem jak ściany się trzęsą.
- Ki chuj?- Zdziwił się kot i machnięciem łapki polecił bandzior sprawdzenie piętra.
Zostaliśmy sami.
- Pewnie srasz ze strachu?- Zapytałem, chcąc go zdenerwować.
- O czym ty mówisz?- Kot zmarszczył oczy.
- To moi kumple. Idą po mnie.
- Nie pierdol, Wasilewski!- Ryknął kot.
Dalej zrobiło się ciekawej, bo usłyszeliśmy krzyki bandziorów. A po chwili kawał sufit (to znaczy sufitu z mojej perspektywy, bo tak w rzeczywistości to była podłoga) runął nam na głowy.
Kot wydawał się być zszokowany.
Zdążył tylko wychrypieć:
- Ale co się dzieje?
Patrzył się głupio, dość, na walący się sufit. Po chwili zniknął zostałem całkiem sam. W rozwalonej piwnicy...
Spojrzałem w górę. Ku swojemu zaskoczeniu zobaczyłem niebo. Cały budynek został rozwalony.
Nie wiedziałem co o tym myśleć.
Spojrzałem na składowisko alkoholu, natychmiast poczułem ulgę. Ani jedna butelka nie została rozbita...


KONIEC CZĘŚCI 5
14.03.2010
Borek- istota człekopodobna, ze skłonnościami do nałogów. Nie myśląca, nie czująca, konsumująca. Pragmatyk, darwinista społeczny. Politycznie: monarchista. Z zawodu: przynieś, podaj, pozamiataj w odlewni stali, oraz grafoman do wynajęcia, tłumacz mang.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości