Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Len i Orbus
#1
Wokół panował gwar i rumor. Złocisty trunek lał się litrami, a urocze kelnerki zwinnie omijały zapite pospólstwo i klasę robotniczą. Wśród tych morderców, oszustów, złodziei i szpiegów, było też kilku dobrych ludzi, którzy trafili do tej knajpy przez czysty przypadek. Pech chciał, że właśnie wtedy, gdy jeden z „gości” próbował przejść koło bandy rzezimieszków, trzymając kufle nad ich głowami. Jeden z ważny dla niego palców jakby zdrętwiał i całe piwo wylało się na największego i najbardziej szpetnego zabijakę z tej rudery. Poszkodowany wstał, obrzucił fajtłapę wzrokiem i dobywają miecz, zakrzykną… .

Ale nie o tej bijatyce miałem wam opowiedzieć. Otóż, gdy na środku „Gomory” rozlewała się krew i wypadały zęby, przy oknie siedziało dwóch jegomości. Oboje byli ubrani w dość podobne znoszone stroję, z skórzanymi, średniej wielkości, torbami. Na pierwszy rzut oka, przybysze nie posiadali żadnej broni, ani nie wyglądali groźne. Ot, zwykli podróżnicy.

W wrzawie jęczenia i dogorywania, uczestników bójki i wrzasku wynoszonych rannych, jeden z nieznajomych mówił do drugiego.

- … Mówię Tobie, głąbie! Króla!! Czy TY, TO rozumiesz? – Jego głos był strasznie zażenowany. Na to ten drugi, spojrzał się na niego pusto i odpowiedział.

- Może to i król, ale przecież On jest już martwy! Skąd może mieć masę złota, skoro nie żyje od kilku czy kilkunastu.. po… pok… -zaciął swój wzrok na stole, starając się wymówić słowo, lecz towarzysz jego był szybszy.

- POKOLEŃ! Tępy ośle. – tamten spochmurniał – Zresztą, zrozum. On jest pochowany w krypcie tak? –

- Tak – odpowiedział ten drugi, jakby z przymusu.

-Więc może mieć Coś ze sobą, tak? –

- No niby tak –

- Gdybym nie wiedział, że nie myślisz, może teraz bym pomyślał inaczej. Dobrze. Plan więc jest prosty. Wejdziemy tam, zabierzemy, co tylko się da i zmykamy z tego miasta. – Mówiąc to, bawił się drewnianym sztućcem i nożem.- Po chwili dodał z szerokim uśmiechem

– Rozumiesz?-

-Tak – odpowiedział stanowczo zapytany.

-Nie, ale twoje zapewnienie, musi mi wystarczyć.- Po chwili podniósł się zawoławszy kelnerkę, zapłacił jej za danie i poklepawszy towarzysza po ramieniu, oboje zmyli się z zdewastowanej karczmy.



Szli szarymi ulicami Emary, które prowadziły ich w okolice cmentarza. Nie rozglądali się, ani nawet nie rozmawiali, nie mieli na to czasu, byli zbyt przejęci robotą. Zawsze, gdy mieli kogoś lub coś obrabować denerwowali się, ale też skupiali niesamowicie. Dziwnym trafem te dwie tak inne czynności w ich wypadku stawały się bardzo spójne, można by powiedzieć jedna drugą, napędzała.

Gdy byli już u bram cmentarnych, Orbus zapytał swego towarzysza.

- Wiesz przynajmniej gdzie ten grobowiec? – Len spojrzał się na niego załamanym wzrokiem i nic nie mówiąc podszedł do bramy. Była zamknięta.

-Czekaj czekaj… - szybko wyjął wytrych i gdy miał ją już otworzyć z ciemności po drugiej stronie wyszedł nieznajomy.

-Hej! – Zawołał. – Czym, mogę panom służyć w tą piękną noc?- Len szybko schował wytrychy i odpowiedział śmiało.

- Ja z bratem, ciotkę przyszliśmy odwiedzić-

-O, jaka szkoda. Zmarło się jej? A kiedy? –Dodał po chwili szybko.- Jeżeli można wiedzieć, oczywiście.

-Kilka lat temu, była handlarką ziela. Próbowała wyprodukować taki eliksir.. – Nieznajomy przerwał nagle z uśmiechem.

- Aaa… Tak słyszałem o niej, zatruła się, a jej nowa odtrutka nie zadziałała. No, biedna kobita. No cóż, to wchodźcie byle szybko. – Nieznajomy wyjął pęk olbrzymich kluczy i po kilku chwilach brama otworzyła się przed rzekomymi „braćmi”. Gdy oboje oddalali się od Grabarza, ten zawołał do nich ochoczo.

- Pozdrówcie ją ode mnie, Dobra kobita to była! – Po chwili zamruczał do siebie – Nawet po śmierci dobrze wyglądała.

Szybko szli alejami nagrobków, Len prowadził i najwidoczniej wiedział, dokąd zmierza, bo zwinne omijał zaułki i ślepe uliczki, aż po kilku minutach doszli do Wielkiego grobowca.

- No, jesteśmy na miejscu. Teraz musimy użyć tego. – Mały wyciągnął z kieszeni pierścień i włożył go na palec, jednemu z dwóch olbrzymich kamiennych strażników. Którzy mimo tego iż byli wyrzeźbieni i tak wydawali się bardzo groźni, a szczególnie ich długie dwuręczne miecze, gigantycznych rozmiarów.

- No bracie… -zachichotał Orbus i dodał -… popatrz no, jacy twardzi!! Hahaha.. rozumiesz to Len, TWARDZI! – zaczął się cicho śmiać, na to Len odpowiedział, wpatrzony w kamienne drzwi które nadal były zamknięte.

-Tak wyjątkowo dobry dowcip, Orbus. Naprawdę dobry. –

Gdy Orbus uważnie oglądał olbrzymów stojących po obu bokach kamiennych drzwi, Len zastanawiał się gdzie popełnił błąd i dlaczego wejście do grobowca się nie otworzyło. Filtrował i powtarzał w myślach każdą czynność, którą miał zrobić i zrobił, aby drzwi się otworzyły, lecz nie mógł znaleźć niczego, co mogło być odpowiedzią na te pytanie.

- Do cholery jasnej… .- zaklął w średniej tonacji głosu i kopnął w płytę która ani nie drgnęła.

- Braciszku, nie przejmuj się… - pocieszył go Orbus – Ile razy, bałwanie mam powtarzać, że nie jestem twoim bratem! – skarcił go Len, lecz jego słuchacz już zajmował się czymś innym. Właśnie majstrował przy łapach kamiennego posągu, próbując wyrwać olbrzymi, kamienny miecz.

- Zostaw ten miecz, do cholery. Przecież on jest z … - W tym samym momencie drzwi do krypty zazgrzytały i powoli rozsunęły się otwierając przejście. Orbus uśmiechnął się do swego „brata” lecz ten mrucząc coś pod nosem, zignorował jego uśmiech i powoli wkroczył do środka.

- No dobra, teraz tylko trzeba zobaczyć, co kryje w sobie sarkofag króla. – Podszedł do dużej płyty, na której było wyrytych sporo zdań, w wspólnej mowie i zaczął ją uważnie oglądać.

- No otwieraj to i zmykamy!...- ponaglał, go Orbus mówiąc dalej -… bo cholernie zimno i dziwnie jest tutaj w środku.-

- Możesz, chociaż raz się uciszy do Złotego Jesiotra, Mordo-capie! – wysyczał, przez zęby mniejszy złodziej i dodał – To jest sarkofag króla, a nie jakiejś szlachetnej „kiełbasy”, która zmarł z przejedzenia. Na pewno ma dużo pułapek. – Duży złodziej podszedł do sarkofagu i gdy chciał go dotknąć, jego kompan prawie wrzasnął. Dusząc ten krzyk w sobie.

- Nie, dotykaj! Bo zabije nas obu szybciej niż ty pomyślisz że… a, nieważne. – Len, znowu spróbował się skoncentrować na sarkofagu. Zaczął intensywnie analizować jego powierzchnie i wreszcie udało mu się wyobrazić, że jest sam w tym pomieszczeniu, a jego tępy kompan siedzi gdzieś na zewnątrz. Od razu, gdy tak zrobił, zobaczył dwie pułapki, które uruchamiały się w momencie próby otwarcia wieka. Szybko i zręcznie, złodziejską sondą rozbroił je i z zadowolenia uśmiechnął się do siebie, chwaląc swoje umiejętności.

W tym samym czasie, Orbus stał na czatach przed kryptą. Wpatrywał się w mrok zasłany krzyżami i czuł się jakoś dziwnie „nie samotnie”.

- Cholerne trupy, cholerne ciemności… i ten kruk. Cholerny Kruk – Gdy tak gadał do siebie usłyszał ze środka, wołanie kompana.

-Orbus!! Choć no, pomóż przesunąć mi to wieko. – Ten mrucząc do siebie szybko pojawił się koło swego kompana i razem pchnęli ciężar. Po chwili, kiedy opadł kurz, zobaczyli ubranego, złotem przeszywanymi szatami, trupa króla. Len od razu wyjął jego rękę z pewnością, że będzie miał pierścienie, i nie mylił się. Orbusa natomiast zainteresował miecz, leżący wzdłuż brzucha i krocza. Sięgnął po niego łapczywie i w ten usłyszeli dziwny jazgot. Tak jakby wiatr przesunął kamień. Oboje odwrócili się do wyjścia skąd, pojawił się dźwięk i dostrzegli dwóch kamiennych olbrzymów wchodzących do pomieszczenia.

- No to kurwa, już po nas… - Len określił trafnie ich sytuacje i szybkim ruchem rzucił w stronę jednego nóż, który z brzękiem odbił się od kamiennej twarzy i upadł na ziemie. Orbus wyjął z pochwy zdobyczny miecz i ku zdziwieniu swego kompana odezwał się poważnym głosem. – Podskoczę do pierwszego, przyjmę na siebie jego cios, Ty w tym czasie ominiesz nas lewą ścianą, a gdy drugi zatarasuje tobie przejście przeturlasz się pod jego nogami, gdy spróbuje uderzyć go w głowę. – Len zacharczał i próbował coś powiedzieć. – ale... - Lecz Jego kompan krzyknął – Teraz!! – mniejszy złodziej jak szalony rzucił się do wyjścia.Zręcznie przeleciał pod kroczem kamiennego olbrzyma którego miecz spadł na posadzkę kilkanaście centymetrów za nim. Jego kompan zaś szybkimi kilkoma uderzeniami miecza próbował rozrąbać głowę przeciwnika lecz jego ataki nie wywarły na nim żadnej szkody. Olbrzym oddał swemu natrętnemu przeciwnikowi jednym silnym uderzeniem, po którym Orbus oberwawszy w lewy bok, poleciał na ścianę krypty. Odbił się od kamienia i stoczył na posadzkę. Len zrozumiawszy że za kilka chwil jego kompan zostanie zmiażdżony przez potężny kamienny miecz, skoczył kolosowi na klatę piersiową, wbijając z całych sił sztylet w miejsce oczu. Wiedział że jeżeli cokolwiek zdziała pozostanie mu jeszcze do pokonania jeden olbrzym. Gdy doszło do niego to iż jego cios nic nie zdziałał, oberwał w głowę od drugiego. Potem tylko czuł jak spada z barku kolosa i ląduje na zimnej cmentarnej ziemi. Mrok i ciemność go ogarnęła.

-Len.. Len! Obudzić się!!-
Słyszał jakiś znajomy głos, przez sen wydawało mu się że to:
-To ja Orbus! WSTAWAJ! - miał nadziej że to jednak nie On, lecz jego głos był łudząco podobny do tego za kogo się podawał.
-Cholera, tylko nie Ty!- Len odparł zamroczony, i z cholernym bólem głowy.
-Wstałeś! bogom dzięki! - Leżący na zimnym posłaniu, mniejszy złodziej zrozumiał że jest w ciemnej więziennej celi. I że to co mu się śniło, nie było wcale snem.
-Nie udało się nam, tak?-zapytał
-No nie, ale żyjemy!-
-Ale jesteśmy w PIERDLU!Nie widzisz!!- odezwał się Len łapiąc za głowę.
-Oj przestań, jeszcze się dorobimy! Zobaczysz!-
Dlaczego ten kretyn uśmiecha się do mnie. Przecież za próbę ograbienia grobowca króla dostaniemy jakieś kilka dożywoci. Czy jakoś tak to się mówiło.-Pomyślał Len i spróbował wstać.
-No wiesz, ale mogło być gorzej. Mogliśmy nawet zginąć!-
Uśmiech Orbusa był tak szczery że mniejszy złodziej powiedział w duch.
-Może wtedy nie było by tak źle... .-
-Cholera jasna. Mogłem się spodziewać że ten grobowiec będzie chroniony przez takie zaklęcie ochronne. Gdyby jeszcze te posągi były z drewna albo z czegoś innego...-
Siedząc na posłaniu Len rozmyślał o ich ostatnim nieudanym rabunku grobowca, natomiast Orbus złapawszy wcześniej mysz próbował ją nauczyć mówić.
-W i t a j rozumiesz. Jak widzisz mnie, mówisz W i t a j. Nie nie mówisz Piii tylko W i t a j!- Mysz stojąc na dwóch tylnich łapkach patrzała się na swego nauczyciela, czerwonymi ślepiami i od czasu do czasu machała ogonkiem.
-No dobrze, to może coś łatwiejszego... hmm niech pomyśle może...- naglę, wtrącił się Len.
-Czy ty kretynie nie rozumiesz że ona Ciebie nie rozumie! Jak mam wymyślić ucieczkę z tego szamba skoro Ty ciągle nawijasz a mysz ciągle piszczy!-Orbus popatrzał się na Krzykacza i odpowiedział.
-Ty nigdy nie rozumiałeś zwierząt! Prawda Pi, On nigdy nikogo nie rozumiał - Len spojrzał się kolejny raz z politowaniem i zapytał
-Czy ty nazwałeś tę mysz, Pi ? Czy ty naprawdę nazwałeś mysz z lochu, Pi?-
-Tak, a co? Zazdrościsz?-
-Czy ty nie rozumiesz że ta mysz wcale Ciebie nie lubi?-
Orbus spojrzał się na myszkę i pogłaskawszy ją odpowiedział.
-Tak? to dlaczego nie ucieka i daje się głaskać? No.. dlaczego?- Len spojrzał się na drzwi celi, potem podniósł się z siana porozrzucanego na podłodze i odpowiedział.
-Ją tylko interesuje ten kawałek chleba który masz w drugiej ręce.- Po tych słowa zaczął oglądać kraty w oknie.
-Nie prawda.- Odpowiedział Orbus i dodał.- To patrz na to.- Po tych słowach dał kawałek chleba myszy która szybko go zjadła i nadal wesoło piszcząc stała w miejscu. Wtedy Orbus wesoło krzykną.
-HAHA!! Wiedziałem że mnie lubi! Widzisz Len! WIDZISZ!-
Len spojrzał się na podłogę i odpowiedział.
- Tak widzę, i widzę też resztkę chleba którą trzymasz nadal.- Podszedł do drzwi i spojrzał przez kratę na korytarz. Był długi i dość kiepsko oświetlony. Nie widział ani nie słyszał żadnych strażników, lecz dziwny odgłos chrapania dolatywał do jego uszu z prawej strony.
-Orbus!-Szybko zakrzyknął do brata- Ktoś jest jeszcze w tym korytarzu. Orbus!!-Spojrzał się na nieodpowiadającego kompana który właśnie kładł mysz na głowię i uczył słowa KREATYWNOŚĆ.
-Za jakie grzechy... - Pomyślał Len i usiadł przy drzwiach

Ich pobyt w lochu trwał przez kilka dni, żaden ze strażników nie chciał z nimi rozmawiać tylko od czasu do czasu dawał im trochę jedzenia. Aż pewnego razu po kilku godzinach, po południu. Len zorientował się że Orbusa nie ma w celi. Wstał, przetarł oczy i z niedowierzaniem zobaczył, jak jedna ze ścian się przechyla i wychodzi Orbus
- Nic mi nie mów, nie interesuje mnie od kiedy wiedziałeś że tutaj jest tajne przejście...- Orbus jednak krzyknął!
- PI ZNIKNĄŁ W TYM TUNELU! - Len wstał, chciał coś powiedzieć ale machnął na niego ręką i z pianą na ustach wkroczył do tajnego przejścia.
Szli nim kilka godzin aż zobaczyli tajemniczą postać, siedzącą na kamieniu w małej grocie, na środku podziemnego jeziorka.
Len i Orbus przez jakiś czas wlepiali swe oczy w ciągle szepczącą postać która nie zamierzała przerwać swej długiej i jednostajnej wypowiedzi na temat swego wielkiego i cennego skarbu. Gdy minęła godzina, Len oderwawszy wzrok od stwora, zauważył że te prawie "hipnotyczne" słowa zaczęły w pewnym stopniu wpływać na jego przybranego brata.
-Mój ssskarb!- W ciszy odezwał się nagle Orbus który macał pobliski kamień.
-Nie, nie... .Tego już za wiele.-Pomyślał Len i wychyliwszy się z ukrycia, luźnym krokiem zaczął podchodzić do Stwora. Ten nadal jak opętany powtarzał to samo, a głos Orbusa potęgował jeszcze bardziej jego chorą wypowiedź.
-Ty! Stwór! Coś Ty za jeden ?!- Zapytał się w końcu Len, gdy był jakieś pięć metrów od dziwadła. Lecz te ani drgnęło, jak w transie powtarzało ciągle tę samą kwestie...
-Mój Ssskaaarb, Mój własny skarb.-Dlatego bez zastanowienia podniósł jeden z większych kamieni i trzepną nim z całych sił w poczwarę, która oberwawszy w głowę straciła przytomność. W tym samym momencie słychać było jak tylko ciche echo, oraz Orbus'a który właśnie tulił 4 metrowy kawałek kamiennej ściany, jeszcze ciągle powtarzał tę samą kwestie co jego mistrz.
-Ciekawego do czego tak mówiło te dziwadło?-zastanowił się Len i sięgnął do dłoni tego potwora, skąd po chwili wyjął mały, złoty pierścień.
-O jasna cholera!- Zdziwił się radośnie i przypatrz złotej powłoce otaczającej pierścień. Wszystko było by normalne gdyby nie to że były tam jakby jakieś napisy. Nie były napisane w języku wspólnym więc Len nie dał rady ich zrozumieć lecz sam fakt napisów bardzo go podniecił. Szybko podbiegł do brata, trzepnął go w głowę jednym z pobliskich tak samo jak poprzednik, kamieni i nieprzytomnego zataszczył do jeziorka gdzie przemył mu łeb, a ten obudził się od razu.
-Co, co się stało?-Zapytał ospale Orbus.
-Właśnie dowiedziałem się gdzie jest PI! -zakomunikował mu jego przybrany brat, i wskazał dopiero przed chwilą, losowych wybrany tunel z kilkunastu wejść tam będących.
-A skąd wiesz że to ten?-zapytał się podejrzliwie ten głupszy.
-Widzisz tamte dziwadło?-tak widzę.-No więc one mi powiedziało, za nim trzepnęło się w głowę i straciło przytomność.-oznajmił Len, bez zbędnej otoczki kłamstwa.-A czemu walnęło się w głowę?- Bo guz go dopadł!-Orbus spojrzał się na Len i odpowiedział wesoło...
-AAaaaa Guz!... no tak. To chodźmy teraz poszukać PI.-No wreszcie mówisz do rzeczy "bracie"-
Gdy szli już korytarzem, Głupszy pomacawszy się po głowię stwierdził
-Mam guza!-Len na to odpowiedział, patrząc uważnie w mrok.
-To przyspiesz, może go zgubisz... -

c.d.n.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości