Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Płaszcz Nekromanty, cz. 1.
#1
Płaszcz nekromanty
[ pomocna mapa:http://www.fothost.pl/upload/10/05/1deb3370.jpg ]

I. Katastrofa na morzu

Rozszalały żywioł z ogromną siłą miotał brygiem „Fantom”, płynącym ze Spiretuum do Nigerbergu, najludniejszego miasta Altergii i najważniejszego portu na jej wschodnim wybrzeżu. Tak wielkiego sztormu nie pamiętali nawet najstarsi marynarze; jeszcze długo potem opowiadali o nim w tawernach, gdzie nadzwyczaj umiejętnie wplatali wątki o zatopionych przezeń statkach w zmyślone historie szaleńczych wypraw, pirackich rabunków i krwawych morskich bitew.
Dużo poważniej traktowano tę sprawę w środowisku magów i kapłanów na kontynencie. Ci ostatni łączyli ją z trzęsieniem ziemi, które dwa lata wcześniej nawiedziło Altergię. Twierdzili że bogowie mszczą się za to, iż człowiek, stworzony dla znoju i ofiar, począł budować skomplikowane maszyny, żeby b l u ź n i e r c z o ułatwić sobie życie. W przysadzistych bazaltowych świątyniach wygłaszali żarliwe kazania, ganili próżne rozrywki tłumu i zaniedbanie kultu przez masy ściągające z prowincji do fabryk stale rosnących miast. W industrializacji dopatrywali się zdziczenia młodych, idących w paszczę miejskiego demona, "niebezpiecznie wyrwanych spod kurateli dobrych ojców, pielęgnujących równie dobre, odwieczne obyczaje”.
W towarzystwach zrzeszających „postępową” inteligencję zupełnie inaczej patrzono na kwestię ostatnich katastrof przyrodniczych. Poszukiwanie ich przyczyn w czynnikach innych niż naturalne odrzucano z całą stanowczością, uważano je wręcz za niebezpieczne trwanie w zabobonach. Postęp - jak sądzono - w przyszłości mógłby zapobiec podobnym kataklizmom, albo przynajmniej pomóc w ich prognozowaniu. Oczywiście dyskusje te podniecały jeszcze żar konfliktu między Partią Fideistów, zrzeszającą głównie związki religijne i gildie magów, a Stronnictwem Technokratów, wokół którego skupili się naukowcy i "oświecone" szaraczki. Obie grupy silnie rywalizowały w radach wielu miast Altergii, a przede wszystkim w parlamencie Nigerbergu, gdzie siły rozkładały się mniej więcej po równo.
Wróćmy jednak do naszego brygu, który tamtej dzikiej, smoliście czarnej nocy zmagał się z niespodziewanym gniewem bogów, czy może raczej z naturalnym zjawiskiem meteorologicznym. Kapitan Hackwod, nieszczęsny, stary krasnolud na pewno inaczej wyobrażał sobie koniec służby na statku, kiedy niewiarygodnie wysoka fala zmyła go z pokładu „Fantomu” i porwała w mroczną czeluść morskiej toni. W tej sytuacji obowiązki kapitana formalnie przejął Pierwszy Oficer, a był nim pan Nullus, trzydziestopięcioletni dystyngowany jegomość. Wiadomo było, że Nullus, w chwilach krytycznych, potrafił wzbudzić posłuch wśród marynarzy swym srogim i pełnym dostojeństwa głosem nie uznającym sprzeciwu. Jednakże tym razem poważny przechył statku, śmierć większości z zaskoczonej przez sztorm załogi oraz nie działające pompy, których nikt już nie obsługiwał - czyniły sytuację zupełnie beznadziejną. Mimo usilnych starań Nullusa, stało się jasne, że „Fantom” zatonie. Prawie wszystkie jego rozkazy ginęły gdzieś w wyciu przeraźliwej wichury, a ostatnią rzeczą, jaką zapamiętał z tamtej nocy, było dobiegające z rufy bezimienne wołanie o pomoc, przerywane przez porywisty wiatr i trzask desek pokładowych rozpadającego się statku.

II. Na wyspie

Wstał świt. Mimo że słońce znajdowało się jeszcze nisko nad linią horyzontu, żarzyło się już jaskrawo na bezchmurnym niebie, jakby w rekompensacie za szaleństwa nocy. Nullus leżał półprzytomny na plaży, a spienione grzbiety fal, co i rusz łapczywie wdzierały się w ląd, podmywając piasek pod jego obolałymi nogami. Zdawało się, że chciały wciągnąć rozbitka z powrotem do morza. W głowie okropnie mu wirowało; był poobijany, nie miał pewności czy zdoła zrobić choćby krok. Rozejrzał się po wybrzeżu, ale nie dostrzegł nic poza linią gęstego lasu, przesłaniającego widok na ląd. Silny wiatr wiejący od morza sprawiał, że zimno przenikało go na wskroś, potęgując dojmujący ból. Na plaży leżały różne rupiecie i deski, przypominające straszliwy los „Fantomu”.
Spróbował wstać, ale ból sprawił, że po chwili znów upadł. Pod policzkiem poczuł szorstką ziarnistość plażowego piasku. Nagle zdało mu się, że coś słyszy. Po chwili dobiegły go głośne nawoływania i ujadanie psów, dochodzące spomiędzy drzew. Coraz wyraźniej słyszał głosy, ale pamięć naraz przywiodła mu rozpaczliwe krzyki załogi. Ponownie stracił przytomność.

***

Otworzył oczy. Leżał w wygodnym łóżku. Od skwierczących głowni w kominku biło kojące ciepło, tworzące aurę bezpieczeństwa i spokoju, zdającą się oddalać wszelkie mroczne myśli. Przy kominku stał fotel, a pośrodku pokoju owalny stół z dosuniętymi doń krzesłami; nogi miał zakrzywione nieco do środka, zmyślnie okraszone subtelnymi zwieńczeniami w kształcie ślimacznic. Blat zdobił wazon z bukietem niebieskich nasturcji; za nimi, przy przeciwległej ścianie, majaczyła wielka szafa z lustrem. Tylko deszcz dudniący w szyby, za którymi niepodzielnie panowała noc, przypominał, że istnieje jeszcze jakiś świat poza tym pomieszczeniem. Świat dziki i nieprzyjazny człowiekowi.
Nullus nie miał pojęcia gdzie się znajduje, ani jak tu trafił. Próbował przywołać w pamięci mapy i ostatnie współrzędne geograficzne tonącego statku, lecz przyszły mu na myśl liczne porośnięte lasami wyspy, położone nieco na uboczu głównego szlaku handlowego między Spiretuum a Nigerbergiem, ale gdzie znajdował się dokładnie, tego nie mógł odgadnąć. Skrzypienie drzwi natychmiast urwało te rozważania. Do pokoju wszedł niski, łysiejący mężczyzna w średnim wieku, ze starannie przyciętymi bokobrodami i wyraźną nadwagą. Fizjonomię miał miłą, nie nazbyt przystojną, acz poczciwą. W rękach trzymał nowe, starannie złożone ubrania. Na jego widok zaskoczony Nullus z trudem wsparł się na łokciach.
- Spokojnie! Proszę jeszcze nie wstawać – odezwał się nieznajomy z troską w głosie i położył rzeczy na szafce nocnej – Musi pan wypoczywać.
Nullus, jakby w odpowiedzi, znów opadł na łóżko.
- Niechże… - spojrzał nań zmieszany i wziął głęboki oddech - w dobroci swej powie mi pan kim jest i co ja tu właściwie robię – wymamrotał cicho, ale mężczyzna wszystko usłyszał; zresztą zdawał się być przygotowany na pytania rozbitka.
- Nazywam się Carews Agner. Drogi Panie, znajdujemy się w Carvum, na Wyspach Zielonych . Jestem kamerdynerem w domu pana burmistrza Fillesa Ublicka. Osobiście zobowiązał mnie, żebym zadbał, aby miał pan tu wszystko, czego potrzeba.
W głowie Nullusa natychmiast zakołatało od pytań. Czy ktokolwiek z załogi "Fantomu" przeżył? I kimże jest ów Ublick? Nullus nie przypominał sobie, by kiedykolwiek słyszał o miastach na Wyspach Zielonych. Był pewny, że w jego uszach nigdy nie dźwięczała nazwa Carvum, choć z drugiej strony słyszał kiedyś, że ponoć są tam jakieś niewielkie faktorie handlowe, gdzie kupcom z kontynentu sprzedaje się torf i drewno cedrowe.
Agner, widząc skonfundowanie swego rozmówcy, ostrożnie przysunął krzesło do łóżka, usiadł wygodnie i począł odpowiadać na kolejne pytania. Lokaj nie zaspokoił jednak w pełni ciekawości Nullusa. Obawiał się, że długa rozmowa może okazać się nazbyt uciążliwa dla jego wyczerpanego organizmu. Jednakże uległ jego naleganiom i pomógł mu wstać z łóżka. Uczyniwszy kilka niezgrabnych kroków, Nullus z ulgą stwierdził, że może chodzić, przy czym nie omieszkał dodać, iż musi to być zasługą doskonałej opieki, jaką nad nim roztoczono.
Agner, podekscytowany że będzie mógł zaraz zanieść swemu panu dobrą nowinę o zdrowiu rozbitka, zostawił gościa samego, polecając mu odpoczynek.
Jednakże dzięki krótkiej pogawędce z lokajem, Nullus dowiedział się nieco o swym obecnym położeniu. Jak się okazało, dopisało mu wyjątkowe szczęście. Tego dnia, kiedy zdawało się, że niechybnie wyzionie ducha na wybrzeżu, burmistrz Ublick wraz z gośćmi z kontynentu, zwyczajowo udali się na polowanie w pobliskie lasy, w ramach zadzierzgnięcia stosunków po zawarciu korzystnej umowy. W pewnym momencie mogło się zdawać, że harty zgubiły trop zwierzyny, ale wnet – jakby porażone dziwnym impulsem - ruszyły w stronę piaszczystego wybrzeża. Jakież było zdziwienie potentatów handlowych, kiedy zobaczyli nieprzytomnego człowieka leżącego na plaży. Ublick natychmiast polecił wezwać lekarza i przenieść rozbitka do swej rezydencji. Potem wezwał do siebie Agnera i nakazał, by stale doglądał chorego i informował o stanie jego zdrowia. Niestety, poza Nullusem nie znaleziono już nikogo żywego. Widać morze pochłonęło tych wszystkich nieszczęśników.

Nazajutrz, po długim i spokojnym śnie, Nullus obudził się wypoczęty i rześki. I choć zbudziwszy się, naraz poczuł ukłucie w sercu na wspomnienie kompanów, miał też pewność, że nie zaniedbał swych obowiązków, że tamtej piekielnej nocy zrobił wszystko, co tylko mógł, by utrzymać statek na powierzchni. Zrozumiał, że odczuwa wyrzuty sumienia z innego powodu - teraz, w świetle słonecznego poranka, kapitan Hackwod pykający fajkę czy sternik Evin zawsze cierpliwie przytakujący nerwowemu krasnoludowi, byli jakby wyjęci z kolorowej ilustracji jednej z awanturniczych powieści, które tak zapamiętale czytywał w młodości. Odniósł wrażenie, że pamięć zaczyna płatać mu figle; ci wszyscy ludzie, z którymi przecież nie tak dawno rozmawiał i dzielił troski na pokładzie, wydali się być niewyraźnym wspomnieniem sprzed lat, przysypani kopcem dalekich podróży, niesamowitych przygód, długich rozmów w obskurnych karczmach. Po prostu. Jedni z wielu. „To miejsce tak na mnie działa”, uznał, przypomniawszy sobie przysadzistego lokaja i jego tajemniczego pana, który wyratował go z opresji. Czuł głęboką wdzięczność do Ublicka i liczył że niechybnie zdarzy się okazja by mu podziękować i spłacić dług, jaki zaciągnął. Odetchnął głęboko i postanowił, że gdy tylko będzie to możliwe, uda się do centrali Towarzystwa Żeglugowego w Nigerbergu. Złoży obszerne wyjaśnienia i zda się na wolę swych zwierzchników. Nie miał rodziny; nie obawiał się, że w dalekim Nigerbergu zostanie uznany za martwego, ale obowiązek wymagał, by znów ruszył w podróż i dokończył tę smutną sprawę.
Chwilę później rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę wejść – rzekł Nullus.
Do pokoju wszedł Agner niosąc tacę z kawą, śmietanką i biszkoptami.
- Czy czuje się pan zdrów? – zagadnął.
- Jak nowonarodzony, mój drogi – Nullus ucieszył się na widok lokaja. – Powiem więcej, czuję się doskonale!
- Wspaniale! Zatem z przyjemnością pragnę poinformować, że pan Ublick będzie szczęśliwy, jeśli zechce pan zaszczycić go swą obecnością przy śniadaniu.
Po przekąsce Nullus założył tabaczkowy surdut, który wybrał spośród kilku, przyniesionych przez kamerdynera.
- Wygląda świetnie – ocenił, przeglądając się w lustrze.
Z pomocą Agnera zszedł po długich schodach i raźnym krokiem przeszedł długi ciemny korytarz. Tymczasem Filles Ublick oczekiwał już swego gościa w jadalni. Poinformowany poprzedniego wieczora, że rozbitek obudził się i zdaje się, iż szybko dobrzeje, uznał iż najwyższy czas zamienić z nim kilka słów.
Nullus doskonale zapamiętał spotkanie z burmistrzem Carvum. Był niezmiernie ciekaw, jak wygląda człowiek, któremu zawdzięcza życie. W jadalni zobaczył szczupłego, nieco przygarbionego staruszka ze starannie przystrzyżoną brodą. Nie wiedzieć czemu spodziewał się ujrzeć raczej kogoś w typie tęgiego baroneta albo młodego dandysa balującego w najlepszych salonach Spiretuum; tymczasem przywitał go uśmiech starszego pana. W pierwszej chwili pomyślał, że Ublick musi być przytłoczony brzemieniem czasu i troskami. Mroczne tajemnice kryły się za jego niebieskimi oczami, niczym sekrety morskich głębin. I tak jak w morzu można znaleźć rzeczy niesamowite acz niebezpieczne, tak w oczach gospodarza Nullus dojrzał coś, co zwiastowało niebezpieczeństwo. Coś nieuchwytnego. Miał złe przeczucia…
Przywitali się. Ublick uścisnął swego gościa familiarnie, jak gdyby był jego wnukiem przybyłym z dalekich stron po długiej nieobecności.
- To straszne, co pana spotkało – powiedział. Był bardzo zafrapowany ostatnimi wydarzeniami. – Nakazałem strażnikom i ochotnikom z miasta dokładne przeszukanie wyspy. Niestety, nie znaleźli już nikogo poza panem. Nie znaleźli właściwie niczego, oprócz części masztu i kilku innych pozostałości pańskiego statku, które morze wyrzuciło na brzeg.
- Panie Ublick.... – Nullus nie mógł znaleźć słów, które mogłyby wyrazić jego wdzięczność do tego człowieka – nie wiem czy kiedykolwiek zdołam odpłacić się za okazaną mi pomoc. To, co zrobił pan dla mnie i… mimo wszystko… dla tych biednych ludzi...
- Tak naprawdę bardzo niewiele byłem w stanie zrobić – przerwał mu gospodarz. – Zatelegrafowałem do Medicrum (1) , by wszczęto poszukiwania rozbitków. Niech bogowie mają w swej opiece tych nieszczęśników. A teraz proszę, niech pan spocznie. Wnieśmy toast za pańskie zdrowie.
- Za zdrowie… - powtórzył i w zamyśleniu podniósł kieliszek starego, czerwonego wina.

III. Sekrety gospodarza

Długo rozmawiali. Ublick starał się nie przysparzać swemu gościowi emocji i skrupulatnie omijał temat „Fantomu". Niemal nic nie wspomniał też o swym życiu prywatnym, co Nullus uznał za wyraz pewnej ostrożności, a może nawet nieufności ze strony gospodarza. Mimochodem napomknął tylko, że ma córkę. Za to dużo mówił o interesach, a najwięcej o tartakach za miastem, położonych w samym sercu wyspy. Widać było, że jest dumny z dzieła, które zapoczątkował jako młody przedsiębiorca, gdy na niegościnnej ziemi zakładał niewielką osadę handlową - dzisiejsze Carvum. Nullus napomknął, że planuje wypłynąć na kontynent tak szybko, jak będzie to możliwe.
- Najbliższego statku do Nigerbergu spodziewamy się za dziewięć dni. Oczywiście, jeśli sztorm nie namieszał gorzej, niż moglibyśmy się tego spodziewać. - Staruszek westchnął głęboko. Czuć było niepokój w jego głosie. - Cóż, będę rad, jeśli do tego czasu skorzysta pan z gościny w mym domu. Chciałbym osobiście pokazać panu moje ukochane Carvum, ale niestety nazajutrz muszę wyjechać. Gdyby pan czegoś potrzebował, proszę wezwać Agnera.
- Jestem pańskim dozgonnym dłużnikiem – odparł Nullus. – Gdybym mógł cokolwiek dla pana zrobić…
- Ach, panie Nullus. Niestety, ale na moje kłopoty nie może pan nic poradzić. - Gospodarz rozejrzał się po sali jadalnej, po czym wskazał palcem na jeden z portretów, które zdobiły ściany. Przedstawiał tęgiego mężczyznę z orlim nosem. Na głowie miał fikuśną perukę, taką, jakie nosiło się przed Rewolucją (2). – Niech no rzuci pan okiem. To mój ojciec, Algernon Ublick. Nauczył mnie trzech rzeczy. Ciężkiej pracy, ryzyka i inicjatywy. Jestem pewny, że bez niego nie byłoby tego miejsca, a ja gniłbym na kontynencie razem z tymi wrzaskliwymi małpami. Byłbym taki sam, jak oni. Podłe kreatury. Stale tu przyjeżdżają. Paradują przede mną i kłaniają się, po to tylko, żeby dostać moje drewno po niższej cenie. Czy to nie żałosne? A potem wracają, i znów podkładają mi kłody pod nogi, spiskują, żeby przejąć ten interes. Niedoczekanie. Mimo wszystko są mi potrzebni. Muszę ich tolerować. Proszę nie mieć mi za złe, że żalę się panu w takich okolicznościach, ale cóż robić kiedy kłopoty piętrzą się i nie widać ich końca.
- Co pan ma na myśli?
- Przed tygodniem ktoś zniszczył lokomobilę w jednym z moich tartaków. Dziś rano goniec doniósł, że zniszczono kolejną. Muszę tam pojechać i zbadać sprawę na miejscu.
- Domyśla się pan, kim są sprawcy?
- Założę się, że to konkurencja przekupiła kilku robotników. To zresztą po części moja wina. Większość zatrudnionych w moich tartakach, to gekonidzi (3). Zna pan realia... płacę im dużo mniej i nie wymagają takich wygód jak ludzie czy krasnoludy. Lojalnością jednak nie grzeszą. – Ublick spojrzał Nullusowi w oczy, jakby szukał w nich aprobaty dla tego, co powiedział.
- Rozumiem. Miałem na statku kilku. Jeśli zadba się o dyscyplinę, pracują ciężej niż niejeden krasnolud.
- Właśnie, dyscyplinę! Trudno pilnować całej wyspy, a jeszcze trudniej nią zarządzać.
- Sprowadził pan ich ze Spiretuum?
- Nie, to miejscowi.
- Miejscowi?
- Tak, miejscowi – powtórzył Ublick. - Opowiem panu wszystko po kolei.
Przed trzydziestoma laty otrzymałem pozwolenie na handel i założenie osady. Pełen entuzjazmu sprowadziłem się tu z grupą kilkudziesięciu pionierów, ale wtedy okazało się, że wyspa jest już zamieszkana. Byłem zaskoczony. Pracownicy rządowi, którzy dokonali wcześniej rekonesansu wyspy, nie odnotowali, że żyją tu gekonidzi. Może nie chcieli odnotować? – Na twarzy starca pojawił się złośliwy uśmiech. - Zna pan przecież metody, jakimi kierują się władze w Altergii... Z drugiej strony nie było ich zbyt wielu. Tylko kilkudziesięciu kapłanów, mieli tu klasztor. Uznałem, że jakoś się z nimi porozumiem i opuszczą wyspę. Nie mogłem się już wycofać.
- Dlaczego nie pozwolił im pan zostać?
- Drogi panie Nullus. Gekonidzi może i są pomocni jako siła robocza, ale proszę nie zapominać, że to barbarzyńcy. Kiedy wypadały ich święta, z okolicznych wysp zjeżdżały się hordy dzikusów. Odprawiali tu swoje zabobonne ceremonie, a w lasach palili ogniska. Święte ogniska. Dobre sobie! – gospodarz zaśmiał się pogardliwie. - Czy sądzi pan, że ktoś zechciałby się osiedlić w podobnym miejscu? Zresztą nie mogłem sobie pozwolić na ryzyko pożarów. To byłaby katastrofa.
- Więc cóż pan uczynił? – W oczach Nullusa nieskazitelny dotąd obraz Ublicka nabierał coraz wyraźniejszych rysów. Przez głowę przemknęła mu myśl, że gdyby przynależał do innej rasy, pozwolono by mu umrzeć na nabrzeżu. Staruszek zdecydowanie nie należał do grona oświeconych, którzy w gekonidach dopatrywali się człowieczeństwa i snuli fantastyczne projekty ich ucywilizowania, a może nawet nadania im praw obywatelskich.
- Zapłaciłem im. Po prostu zapłaciłem. Kilku protestowało, ale powiedziałem im wprost – albo przyjmiecie moją ofertę, albo sprowadzę wojska rządowe z Nigerbergu. Wprawdzie nie może pan pamiętać tych czasów, ale ja mogę zapewnić, że wówczas na kwestię Gekonidów zapatrywano się zupełnie inaczej niż dziś. Władze zacierały ręce, gdy nadarzała się okazja do ich tępienia. Nie jestem jednak okrutnikiem. Tylko ich straszyłem. Nie zrobiłbym tego. Nie, na pewno nie. Już wtedy zastanawiałem się nad wykorzystaniem ich jako siły roboczej. Ba, liczyłem nawet, że uda się ich ucywilizować na tyle, że będą przydatni do czegoś więcej, niż wyrąb lasu. Byłem młody. Byłem idealistą. Młodość to raj dla demona naiwności mój panie, a początki zawsze są trudne. Teraz nikt mi nie wmówi, że to ludzie tacy jak ja i pan. Niech filozofowie na kontynencie prawią sobie te bzdury o równości między rasami. Zmieniliby zdanie, gdyby tu przyjechali.
- Słyszał pan może o doktorze Estelwardzie? – zapytał Nullus. – Byłem kilka lat temu na jego odczycie w Towarzystwie Przyjaciół Nauk w Spiretuum.
- Nie dane mi było słyszeć tego nazwiska. – Ublick dopił wino, ale trzymał jeszcze przez chwilę pusty kieliszek w dłoni.
- Badania Estelwarda dowiodły, że mózgi gekonidów nie różnią się wielkością od mózgów ludzi i krasnoludów. Szybko się uczą, tworzą związki monogamiczne...
- Dość – przerwał gospodarz. – W młodości nasłuchałem się tego aż nadto. Niech pan nie będzie naiwny. Naukowiec, który kroi gadzie zwłoki nie zmieni świata. Ja też nie zmienię świata. I pan nie zmieni. Proszę się z tym pogodzić.
- Ale kropla drąży skałę.
- Możliwe, ja jednak tego nie doczekam. Może pan doczeka, kto wie? Proszę tak na mnie nie patrzeć. Zapewniam pana po stokroć, że nie jestem okrutnikiem, podobnie jak nie jestem wariatem. Na gekonidów trzeba stale uważać. Zresztą może się pan sam przekonać.
- W jaki sposób?
- Niech pan jedzie ze mną i na własne oczy zobaczy, jak żyją moi drwale. Mają czyste ubrania, są najedzeni, mieszkają w barakach... Przekona się pan. Nalegam. Poza tym dobrze nam się gawędzi, a podróż w samotności dłuży się niesamowicie, gdy za oknem powozu godzinami ciągną się same drzewa.
- Będę zaszczycony.
- Cieszę się. Zatem wyjeżdżamy o świcie. A teraz, niech mi pan opowie coś jeszcze o tym Estelwardzie...


PRZYPISY:

(1) Medicrum – miasto i port na wyspie o tej samej nazwie. Położone najbliżej Wysp Zielonych, spośród głównych ośrodków miejskich Altergii.

(2) Chodzi o tzw. Rewolucję Kopalnianą. Wybuchła, gdy robotnicy krasnoludzcy zbuntowali się w kopalni srebra w Górach Vertuliańskich. Bunt szybko rozszerzył się na pozostałe kopalnie i zakłady przemysłowe w miastach. Rewolucję stłumiono, ale wkrótce potem Federacja Altergii (Nigerberg, Spiretuum i Medicrum) podjęła decyzję o zrównaniu wszystkich praw ludzi i krasnoludów.

(3) Ostatni jaszczuroludzie, którzy zamieszkują Altergię. Dawniej obok licznych plemion Gekonidów, żyli jeszcze Archosydzi i Warranowie, ale zostali przetrzebieni przez ludzi.
Odpowiedz
#2
Najpierw będzie miodek. Jak zwykle. Twój warsztat pisarski jest moim zdaniem wprost rewelacyjny. Każde zdanie dopieszczone, każdy fragment celowy. Piszesz mniej więcej w stylu dobrych autorów z przełomu wieku 19/20, przyjmij to jako komplement. Dopatrzyłem się również pewnych podobieństw ze stylem "Mrocznych materii" Pulmana. Świat z trzema inteligentnymi rasami i konfliktem między nauka i religią wydaje mi się również interesujący. Żaglowce, powozy i lokomobilje, jak i stosunki społeczne oraz wypowiedzi sugerują że stylizujesz go również na przełom ww wieków ze wskazaniem na wiek 19. O treści na razie nie mogę się wypowiedzieć. W tym fragmencie nie ma nawet zarysu kierunku przyszłej akcji.
Teraz ostrzeżenie.
Osobiście nie lubię dzieł publikowanych w kawałkach. Zdaję sobie jednak sprawę że wielu autorom ta metoda pasuje. Ten fragment jest jak przystawka do posiłku zaostrzająca apetyt, albo lepiej, jak kryształowy puchar w którym zamierzasz podać nam, czytelnikom, wino swej opowieści. Bacz więc by danie główne godne było przystawki, a wino którego będzie dane nam pokosztować okazało się niebiańskim napitkiem, a nie nędznym sikaczem. Ja na pewno śledzić rozwój tego opowiadania będę, i spodziewam się że dalsze części będą ucztą dla ducha.
Pozdrawia Gorzki.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
Bardzo Ci dziękuję, raz za bardzo krzepiącą ocenę, a drugi, że w ogóle przeczytałeś ten tekst Smile. Może to głupio zabrzmi, ale nad tym krótkim fragmentem pracuję od kilku miesięcy. Piszę coś, potem chowam do szuflady, a potem wyjmuję i koryguję. Mimo to, nawet niedawno znalazłem tu kilka powtórzeń i niekonsekwencji... I pewnie są liczne rzeczy, których oko autora po prostu dostrzec nie zdoła.
Z uwagi na tempo pracy, nie mogę obiecać, że szybko zamieszczę następną część, ale zapewniam, że jak już się ukaże, na pewno będzie przemyślana i postaram się, żeby nie było dużych wpadek. Cały czas mam w wyobraźni koniec tej historii, jak małe świateło w tunelu... Smile Na razie wiele rzeczy zajmuje mi obmyśliwanie świata, scenerii, charakterów postaci... Bardzo trafnie oceniłeś moje inspiracje historyczne. Może nie będę trzymał się ich ściśle (na szczęście pozwala mi na to fakt, że świat jest wymysłem autora, więc historyk raczej się do niego nie przyczepi), bo do tego potrzeba niezwykle rozległej wiedzy historycznej, począwszy od kwestii rozwoju ekonomicznego, technologicznego, po stosunki społeczne, obyczajowe i życie codzienne epoki, ale mam nadzieję, że uda mi się wytworzyć swoisty klimacik, a w następnych częściach też bardziej jako autor dojrzejęSmile

Aha, i jeszcze jedno:

"Piszesz mniej więcej w stylu dobrych autorów z przełomu wieku 19/20, przyjmij to jako komplement."

To niezwykle pozytywnie nastraja, bo fascynuje mnie proza Poego, Lovecrafta, Schultza, Grabińskiego, Doyle'a i Stevensona (wiem, dziwny misz-masz) - uważam tych autorów za niedościgniony wzór w budowie stylu, opisu literackiego i tego, co nazywamy odpowiednim "nastrojem".

Po Twoim komentarzu zniosę dzielnie nawet najbardziej zajadłą krytykę, bo wiem, że czeka na mnie przynajmniej jeden czytelnik, prócz rzecz jasna mojego kota, któremu czytam fragmenty moich historiiWink
[Obrazek: spirytyzmbanner2.jpg]
Odpowiedz
#4
"- Tak, miejscowi – powtórzył Ublick. Opowiem panu wszystko po kolei." -> Przed "Opowiem" powinien być myślnik

Niesamowite. Nigdy jeszcze ni zdarzyło mi się (chyba), abym nie znalazł jakiejś pomyłki w tekście. Ta, którą widzisz wyżej to tylko brak jednego myślnika... jednego! Masz niesamowity warsztat. Czytając, czułem się jakbym czytał jakiegoś zawodowego pisarza (a może właśnie nim jesteś i się z tym ukrywasz?).
Choć historia mnie nie porwała, to jednak czytałem zachłannie rozpływając się w idealnej gramatyce Twojej pracy! Owszem, utwór jest krótki, ale nie żałuję, że go przeczytałem! Kontynuuj pisanie, gdyż Twoje zdolności przekazywania wydarzeń, tworzenia postaci i zainteresowania czytelnika tekstem są fenomenalne!

Jedyne co mogę Ci poradzić, to popracuj nad zbudowaniem odpowiedniego napięcia. Pozwoli Ci to przykuć jeszcze większą ilość czytelników do swojego tekstu. Wprowadź do opowiadania jakąś tajemnicę, coś co będzie czytelnika nurtowało i nie pozwalało mu odłożyć lektury na później.
Tak trzymaj, a być może niedługo zakupię Twoją książkę w Empiku na półce Bestsellerów Wink No dobra, podlizałem się. Ale już kończę, bo słów mi nie staje...

Pozdrawiam
Danek
Odpowiedz
#5
W życiu bym nie przypuszczał, że mi tak posłodzicie. Jeszcze trochę i dostanę cukrzycyWink
[Obrazek: spirytyzmbanner2.jpg]
Odpowiedz
#6
Ja też posłodzę, oczywiście świetny styl i warsztat. Również uwielbiam Lovecrafta i Poego, miło się czytało coś w ich stylu, przy tym w oryginalnym steampunkowym świecie. Akcja się dopiero rozkręca, ale mimo, że trupy nie ścielą się gęsto, ani krew nie sika po ścianach to czyta się znakomicie, ten świat wciąga, samo czytanie ''barokowych'' zdań jest przyjemnością.
Z niecierpliwością czekam na kolejne części, zapewne równie dobre, jak te opublikowane Wink
Odpowiedz
#7
Musze powiedzieć, ze kawałek świetny. Widziałem go już jakiś czas temu na opowiadaniach.pl, ale odrzucił mnie tytuł - skojarzył mi się z kolejną sztampową opowiastką fantasy. Przeczytałem go tutaj z rekomendacji gorzkiego i bardzo pozytywnie mnie zaskoczył! Świetny warsztat, płynnie się czyta, przez co moglem skupić się na treści, a nie na błędach Smile

Masz niezły styl - zgadzam się z gorzkim. Sposób, w jaki piszesz nasunął mi skojarzenia z "The Fall of the House of Usher" E.A. Poe (nie wiem, jak brzmi polski tytuł - czytałem w oryginale). O fabule ciężko cokolwiek powiedzieć po tak krótkim fragmencie, ale podsyciłeś moja ciekawość - na pewno będę wypatrywał kolejnych części.

Kilka drobnych chochlików i sugestii:

"niebezpiecznie wyrwanych spod kurateli dobrych ojców(,) pielęgnujących równie dobre, odwieczne obyczaje”

"W przysadzistych(,) bazaltowych świątyniach wygłaszali żarliwe kazania,"

"Kapitan Hackwod" - Hackwood lepiej brzmi, przynajmniej po angielsku. W jęz. angielskim, raczej nie ma takiego nazwiska - a jest ono wyraźnie angielskie Smile

"I choć Nullus(,) w chwilach krytycznych(,) potrafił wzbudzić posłuch wśród marynarzy swym srogim i pełnym dostojeństwa głosem(,) nie uznającym sprzeciwu, poważny przechył statku, śmierć większości z zaskoczonej przez sztorm załogi oraz nie działające pompy, których nikt już nie obsługiwał - czyniły sytuację zupełnie beznadziejną." - za długie to zdanie, przeredagowałbym. No i kilka przecinków zjadłeś Smile

"co i rusz łapczywie wdzierały się w ląd, podmywając mu obolałe nogi." - raczej piasek spod jego obolałych nóg.

"skrupulatnie omijał temat „(F)antomu".

"- Jestem pańskim dozgonnym dłużnikiem(.) – odparł Nullus"

"Pracownicy rządowi, którzy dokonali wcześniej rekonesansu wyspy, nie odnotowali, że żyją tu gekonidzi. Może nie chcieli odnotować? – Na twarzy starca pojawił się złośliwy uśmiech. - Zna pan przecież metody, jakimi kierują się władze w Altergii..." - przypomina mi to rząd pewnego pięknego kraju w Europie Środkowej hehe... Wink

Czekam na ciąg dalszy!
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#8
Sorrki, że nie odpisywałem, ale mam ostatnio sporo zajęć. Nawiasem mówiąc, czasami przysiadam i pracuję nad czwartym rozdziałem, ale idzie to powoli Smile. Na razie mogę zdradzić że w opowieści pojawią się dwa ważne elementy: piękna kobieta i brzydka tajemnicaWink.
Rootsrat, wielkie dzięki za przeczytanie, a przede wszystkim za poprawki - bardzo lubię poprawiać tekst, a jednocześnie bardzo nie lubię pisać teksty z błędami, dlatego to dla mnie ważneWink.
[Obrazek: spirytyzmbanner2.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości