Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Jemmoya Hoss
#1
- Witam panią, pani Hoss. – Ujrzawszy wchodzącą do gabinetu rudą dziewczynę, na której twarzy malował się wymuszony uśmiech, automatycznie podniósł się ze skórzanego fotela. Wyglądała na mocno poirytowaną faktem, że nie potrafi sama poradzić sobie z własnymi problemami, że musi korzystać z pomocy psychiatry. Przynajmniej tak grymas malujący się na jej zmęczonej, aczkolwiek urodziwej buzi odczytał Henry Amnestic, prowadzący ją lekarz.
- Witam – odpowiedziała zdawkowo, otulając się szczelniej jeansową bluzą i zajmując miejsce na miękkiej kozetce. - Dobry... - burknęła. Henryemu wydawało się przez moment, że spojrzała na niego jak na jakiegoś starego pedofila, jednak szybko odrzucił tę myśl i uśmiechnął się ciepło.
- Proszę się czuć swobodnie, panno Hoss – Sięgnął po swój nieodłączny neseser, w którym przechowywał posortowane w kolejności alfabetycznej karty wszystkich swoich pacjentów. – Z racji tego, że jest pani tutaj pierwszy raz, potrzebuję pani danych osobowych oraz telefonu kontaktowego, tak dla formalności. – Podał jej czystą kartę pacjenta oraz długopis, po czym dokładnie lustrował ją wzrokiem, podczas gdy ona wpisywała to, co uważała za stosowne. Gdy oddała mu papier, marszcząc jednocześnie rude, idealnie wyregulowane brwi, rozsiadała się na kozetce nieco wygodniej. Henry spojrzał na nią, po czym rozpoczął mozolne rozszyfrowywanie pisma, które przypominało bardziej szereg hieroglifów niż litery.
- Jemmoya… - mruknął tęsknie. Dokładnie takie samo imię nosiła jego świętej pamięci matka.
- Jem – sprostowała, wyrywając go jednocześnie z zadumy – proszę mi mówić Jem. – westchnęła – Chyba nie przyszłam tu po to, aby mógł pan sobie podumać nad moim imieniem.
- Oczywiście, że nie, Jem. Uważam po prostu, ze znając swoje imiona łatwiej dojdziemy do porozumienia. – Wyciągnął do niej rękę. – Jestem Henry. – Niechętnie zacisnęła zgrabne palce na jego małej, jak na męską, dłoni. – Jak zapewne już wiesz, jestem tu po to, by Ci pomóc, by znaleźć rozwiązanie twojego problemu, bez niepotrzebnego szprycowania cię chemikaliami. Twoim zadaniem jest tylko opowiedzieć mi wszystko, co tylko będziesz chciała.
- Skrzywiła się lekko na dźwięk jego słów. Przez moment przez jej twarz przemknął grymas wściekłości, jednak szybko się opanowała, biorąc głęboki wdech – Ona odeszła… - rzuciła beznamiętnie – Odeszła, a na jej powrót się nie zanosi… Z resztą, dziwne byłoby gdyby się zanosiło.
- Kim jest ona? – Henry wpatrywał się w Jem z długopisem zawieszonym nad jej karta pacjenta.
- Marvel… Moja siostra… - o jej policzku spłynęła srebrna łza - On ją zabił! – wrzasnęła niespodziewanie tak głośno, że Henry mimowolnie podskoczył w fotelu.
- Jem… Będę wdzięczny jeśli zaczniesz całą historię od początku. – powiedział uspokajającym tonem, dokładnie obserwując jej reakcję na te słowa. Spodziewał się wybuchu gniewu, który jednak nie nastąpił. Dziewczyna wzięła kolejny głęboki oddech, by za chwilę zamknąć oczy, przez moment posiedzieć z przygryzioną dolną wargą i kilka sekund później zacząć opowiadać.
- Moje życie było piekłem odkąd pamiętam… Dom z dzieciństwa bagnem, gdzie pośród walających się butelek po tanim winie, porozrzucanych prezerwatyw i ogólnego bałaganu, co noc rozbrzmiewały, stłumione przez ogromną dłoń ojca, krzyki gwałconej przez niego Marvel... I jej ciche szlochanie, gdy było już „po wszystkim”. Matka ćpała i zawsze śmiała się na widok, coraz to nowych sińców, zdobiących jej twarz… „Dobrze ci tak mała, niewdzięczna suko!”, krzyczała, szarpiąc ją za włosy… - Wargi Jem zadrżały gwałtownie, zupełnie jakby dziewczyna toczyła wewnętrzny bój. Henry nie ośmielił się odezwać. Mimo, że na zewnątrz wydawał się stoicko spokojny i opanowany, w środku walczył z targającymi nim emocjami. Nie wyobrażał sobie, jak można robić coś takiego własnemu dziecku. Jem głośno pociągnęła nosem, przeczesała mokre od łez, gęste włosy, po czym zaczęła kręcić pojedyncze pasma na palcu wskazującym lewej ręki.
- Ojciec był alkoholikiem… Zapijaczonym pedofilem, nie potrafiącym opanować nieludzkich, obrzydliwych odruchów. Gwałcił ją każdej nocy… Gwałcił ją z butelką alkoholu w dłoni… W lewej trzymał butelkę, prawą na przemian okładając ją, zamykając jej usta i trzymając, gdy próbowała uciec… Boże… Biedna Marvel… - zacisnęła palce we włosach – Jak on mógł? Cholera… Jak… On… Mógł?! – wrzasnęła, próbując zdusić płacz – Jak można zrobić coś tak potwornego? Własnej córce… - Z każdym słowem, ogarniała ją coraz większa histeria. Podciągnęła kolana pod brodę, stawiając stopy obute w sponiewierane glany, na krawędzi kozetki. Przez kilka minut siedziała skulona, trzęsąc się jak podczas ataku padaczki. Gdy udało jej się w końcu stłumić szloch i drżenie kończyn, zaciągnęła się łapczywie powietrzem i spojrzała na Henryego – Czy ja mogę zapalić…? – spytała cicho, niespokojnie ocierając twarz dłonią. W odpowiedzi mężczyzna tylko kiwnął głową, na co Jem wyciągnęła z bluzy paczkę i przypaliła sobie jednego złotą zapalniczką, z wygrawerowanym liściem marihuany. Gdy w milczeniu wypaliła kilka papierosów pod rząd, dosłownie odpalając je od siebie, uspokoiła się na tyle, by móc mówić dalej. – Gdy skończyłam dwanaście lat, spytałam, szesnastoletniej wtedy Marvel, dlaczego na to pozwala… Również byłam bita, ale chcąc okazać siostrze to, że nie jest sama, że jej nie opuszczę, pozwalałam na to bez jakiegokolwiek sprzeciwu. Często się nawet podstawiałam, żeby odwrócić uwagę pijanego ojca od niej… Gdy zadałam jej wtedy to pytanie zmusiła się do uśmiechu, kucnęła przy mnie i dotknęła ciepłą dłonią mojego policzka. „Zniosę wszystko, jeśli będę mogła dzięki temu być przy tobie, skarbie”. Pamiętam to uczucie, jakie mnie wtedy ogarnęło… Wtuliłam się w nią… - kilka słonych kropel spłynęło po jej policzkach – Powiedziałam, że ją kocham… Boże. Jak ja ją kocham… Może nie powinnam o niej mówić jak o osobie żywej, ale to mi jakoś pomaga… - Przez kilka sekund wpatrywała się w panele, którymi wyłożona była podłoga gabinetu, najwyraźniej o czymś intensywnie myśląc. – Dwa lata później, w nocy, podczas której zmieniło się wszystko - zmrużyła oczy – znowu słyszałam płacz Marvel. Ona już nie krzyczała… Ona z zaciśniętymi zębami płakała, gdy ten… - zatrzymała się – Gdy on na niej leżał. Kilka minut później ojciec z krzykiem wybiegł z jej pokoju… Wrzeszczał, że „ta suka zdechła”, wołając przy tym matkę. Wbiegłam do pokoju Marvel, by ujrzeć jej nagie, posiniaczone, martwe ciało bezwładnie leżące na podłodze… - Jem schowała twarz w dłoniach – Chciałam do niej podejść… Obudzić ją… Nie wierzyłam w to, co widzę. Gdy zrobiłam kilka kroków w kierunku jej zwłok, do pomieszczenia wpadła matka. Uderzyła mnie w twarz, obalając mnie na dywan… Wtedy cos we mnie pękło… Pobiegłam do kuchni, chwyciłam jeden z niewielu noży jakie były w domu… - Zamilkła. – Resztę historii pan zna z akt policyjnych. – spojrzała w okno, podnosząc się z kozetki – Czy ja mogę się przewietrzyć? Muszę odetchnąć…. – Henry, za wszelką cenę starając się opanować szok, do którego doprowadziła go historia dziewczyny, skrobał zawzięcie w jej karcie. Zanim zdążył się zorientować, Jem stała już na parapecie, wpatrując się w przestrzeń, rozciągającą się za otwartym oknem. Wiatr bawił się jej rozpuszczonymi włosami i sznurówkami glanów. Chwilę potem do Henryego dotarł fakt, że jego gabinet znajduje się na dziesiątym piętrze. Poderwał się gwałtownie, rzucił w stronę okna, jednak jego palce nie chwyciły niczego. Nie zdążył… Jemmoya Hoss skoczyła.
Podczas gdy psychiatra czekał na przyjazd policji, w jego głowie tłukły się rożne emocje. Zastanawiał się dlaczego ta ruda, młoda, śliczna dziewczyna postanowiła popełnić samobójstwo, zanim zdążył chociaż spróbować jej pomóc. Dokładnie zapoznał się z jej aktami, które zostały mu przysłane przez szpital psychiatryczny, z którego ta dwudziestopięcioletnia dziewczyna została kilka dni przed jej wizytą u niego wypuszczona. W dniu śmierci Marvel Jem zadźgała matkę i ojca. Od tamtego czasu dręczyła ją schizofrenia i psychoza połączona z różnorakimi zaburzeniami osobowościowymi i emocjonalnymi. Zdziwił się jednak, że w papierach nie było żadnej wzmianki o skłonnościach samobójczych.
Dwie godziny później dwóch funkcjonariuszy pobliskiego posterunku, po wcześniejszym spisaniu protokołu, opuściło gabinet Henryego, zostawiając mężczyznę sam na sam z dręczącymi go myślami. Psychiatra nie mógł sobie darować, że jej nie zatrzymał, że jej nie pomógł. Zaczynał sobie wpajać, że to właśnie on jest winien jej śmierci. Henry Amnestic wyszedł z budynku, w którym bywał codziennie, nie rzucając ani jednego spojrzenia w stronę miejsca upadku ciała Jem Hoss. Wciskając dłonie w kieszenie swoich spodni, ruszył w powrotną drogę do domu.
Odpowiedz
#2
Ciekawa historyjka, ładnie napisana, ale... bez żadnej pointy. I przez to taka nijaka. Jakieś głębsze zakończenie by się przydało, zamiast konkluzji, ze psychiatra zastanawia sie czy to jego wina. Brakuje tu kopa na koniec.

Drobne błędy:

"- Witam panią, pani Hoss. – (U)jrzawszy"

"- Witam(.) – odpowiedziała zdawkowo" - polecam temat Zasady pisania dialogów (klik) - lektura godna uwagi!

"w kolejność alfabetycznej" - kolejności

"sięgnął po swój nieodłączny neseser, w którym przechowywał posortowane w kolejność alfabetycznej karty wszystkich swoich pacjentów" - powtórzenie

"podał jej czystą kartę pacjenta oraz długopis, po czym dokładnie lustrował ją wzrokiem" - tutaj tak dziwnie to brzmi, chyba przez zmieszanie czasów dokonanego i niedokonanego... Przeredagowałbym.

"marszcząc jednocześnie rude, idealnie wyregulowane brwi" - brwi się reguluje?? Jeśli tak to się nazywa, to przepraszam za ignorancję Big Grin

"zgrabne palce(,) na jego małej"

"(-) (S)krzywiła się lekko na dźwięk jego słów."

"powiedział uspokajającym tonem, dokładnie obserwując jej reakcję na jego słowa." - jej, jego... może na "te" słowa?

"głęboki oddech(,) by za chwilę"

"przeczesała mokre od łez, gęste włosy," - włosy mokre od łez...? Cos tu nie gra Smile

"Wtedy cos we mnie pękło…" - coś
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#3
Osz jak jej na twarz wchodza to i mokre nie? Big Grin bo ona taka zarosnieta dziewczyna jest ;d

Juz poprawiam reszte Big Grin

p,s to ze mi tam gdzies cos ucieka czasem, to nie znaczy, ze nie umiem pisac dialogow Tongue
jak juz napomknelam, pisze szybko na laptopie i gdzies mi tak uciekaja pojedyncze literki czy znaki.

No z tego co wiem to brwi sie reguluje xd
Odpowiedz
#4
Sem napisał(a):p,s to ze mi tam gdzies cos ucieka czasem, to nie znaczy, ze nie umiem pisac dialogow Tongue

Alez ja nic takiego nie powiedziałem Tongue
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości