Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Zmysły Altei - cz. I
#1
Brick 
Nie jest to do końca opowiadanie sensacyjne, ale nie znalazłem działu, do którego by pasowało Wink zapraszam do lektury...

ZMYSŁY ALTEI


Senior Fernandez rozglądał się z uśmiechem lekko rysującym się na jego, doświadczonej przez lata, twarzy. Dookoła niego mnożyły się niskie, białe budynki Altei oraz brzeg Morza Śródziemnego, w którym tonęły ostatnie promyki słońca.Podpierając się za boki wspominał czasy młodości, gdy wprowadził się do Altei i kupił ze swoją żoną pierwsze mieszkanie, pierwszą farbę, pierwszy chleb. Po chwili zadumy zaczął powoli schodzić wąskimi alejkami jego miasta, wprost do swojej willi przy Calle Zubeldia, zaledwie 3 przecznice od morza. Na pierwszy rzut oka był to dom niewyróżniający się z kwadratowych, trzymających fason nadmorskich klimatów, budynków. Jednak spoglądając ze wzgórza znajdującego się za autostradą, można było dostrzec niezwykłość dachu mieszkania Fernandeza. Choć niektóre z domów posiadały na dachu basen oraz leżaki, na jego budynku znajdował się ogród, budowany i pielęgnowany przez lata. W otoczeniu niskich krzaków i chaotycznie posadzonych fiołków oraz żółtych tulipanów, tworzących wspaniałą harmonię, rysowała się ścieżka prowadząca przez malutką polanę na skraju dachu, zakończoną rzędem krzewów liściastych sięgających przeciętnemu człowiekowi lekko poniżej pasa. Ścieżka była obsypana po bokach białymi kamieniami, a grunt jej tworzyły żywo brązowe drewniane deski zbite w kształt okręgu. Dróżka przebiegająca obok polany wiodła do wysokiej na 2 metry i mogącej pomieścić co najmniej 10 ludzi altanki zbudowanej w połowie z nieumiejętnie zbitych nieheblowanych desek, w połowie z bluszczu spływającego po całej powierzchni ścian pomieszczenia. Przechodząc przez ogród, oprócz fal morskich miarowo uderzających o brzeg, słychać było delikatny, ciągły szmer małego wodospadu zbudowanego obok chatki. Chatki, w której Senior David Fernandez organizował swoim wnukom oraz ich kolegom i koleżankom „Tardas de Historia” – wieczory historii.

9-letni Diego, młody chłopak o bujnej, czarnej czuprynie pobiegł za piłką, która wypadła za prowizoryczne boisko zrobione przez dzieci przy szkole. Piłka uderzyła o słup ogłoszeniowy, przed którym z trudem się zatrzymał. Chwytając piłkę w ręce spostrzegł ogłoszenie z ręcznym podpisem D.Fernandez:

„Tardas de Historia!

Już w niedzielę, kolejny wieczór historii z Seniorem Fernandezem, zapraszam do Villa de Cabaneza o godzinie 19 na wrażenia nie z tego świata!”

- Ej, ej, w niedzielę jest kolejny wieczór historii! – krzyczał młodzian, mało nie łamiąc sobie nóg pędząc w stronę kolegów.

64-letni David stał się niezwykle popularny wśród dzieci w Altei, jako nieliczny ze starszych ludzi zachował pogodę ducha i poczucie szczęścia. Wśród dzieci panowało przekonanie, że Fernandez potrafi wyczytać historię z oczu ludzi z fotografii. Przy każdej opowieści pokazywał zdjęcie osoby, której historię opowie. Następnie przez chwilę, w ciszy, wpatrywał się w oczy osoby na fotografii i zaczynał opowieść chrząknięciem i słowami: „A więc…”. W tym małym hiszpańskim miasteczku miał wszystko, czego potrzebował do szczęścia, żonę – Florę, która podczas wieczorów parzyła dzieciakom herbatę ze specjalną mieszanką cytrusów wymyśloną przez nią oraz piekła ciasteczka, które dzieci zajadały bez końca. Wraz z żoną zakupili willę 30 lat temu, gdzie przeprowadzili się wraz ze swoim 3-letnim synem – Carlosem. Fernandez poświęcił całą energię, żeby jego rodzinie żyło się na Calle Zubeldia jak najlepiej. W wielu 39 lat zaczął urządzać ogród, który skończył kilka lat później. Nazywał go Arkadią, na cześć krainy, którą stworzył będąc młodym chłopcem. Wtedy też zainteresował się medycyną, a dokładniej Irydologią, dziedziną zajmującą się wynajdowaniem chorób na podstawie oczu. W wieku 29 lat skończył szkołę medyczną z taką właśnie specjalizacją. Niezbyt chętnie rozmawiał z ludźmi o swoim fachu, przedstawiając wszystko w wielkim skrócie i od niechcenia. „To normalne, jak wątroba wysiada to widać w oczach” tłumaczył od niechcenia ludziom, którzy pytali go na czym polega ta forma profilaktyki. Poza pracą z ludźmi, Dawid po przyjeździe do Altei rozpoczął współpracę z pobliskim muzeum w Walencji, dzięki czemu bez problemu utrzymywał swoją żonę wraz z drugim dzieckiem, dziewczynką Blancą. Obie prace porzucił w wieku 57 lat, uznając, że zaoszczędził wystarczająco, by żyć dostatnio. Obecnie odliczał dni do emerytury, którą miał otrzymać za rok, osiągając nareszcie jeden z ostatnich statusów w drodze przez życie. Ciesząc się każdym dniem, wspominając i zabawiając rzesze młodych ludzi wypełniał swoją historię kolejnymi małymi szczęściami.

Następnego dnia, o godzinie 19.00 pod willą Seniora Fernandeza zgromadziła się liczna ferajna, składająca się głównie z żądnych przygód chłopców, dopełniona młodymi damami chcącymi nawiązać bliższy kontakt, namiastkę pierwszej miłości, z niektórymi z nich.

Grupa dzieciaków rozbiegła się po Arkadii w oczekiwaniu na przedstawienie, a dookoła dachu paliły się bambusowe pochodnie, wprowadzające według Davida „fajny efekcik”. Po chwili na dach wszedł z niemałym trudem główny bohater wieczoru i wdychając wciąż nagrzane słońcem powietrze rozprostował się wyciągając fajkę z kieszeni. Opróżnił ją w drodze do altanki, usiadł w swoim wygodnym plecionym fotelu, a dookoła niego zaczęły zajmować miejsca dzieci, które powoli schodziły się do oplecionego bluszczem wigwamu. Tradycyjnie na początku, dzieci dawały zdjęcia które przyniosły, w nadziei, że wybierze właśnie ich fotografię na opowieść. Wziął pierwszą z nich do ręki i rozpalając fajkę, spojrzał osobie ze zdjęcia prosto w oczy…

„Pau Gasol? Ee… nie umiał grać w piłkę, dlatego jest koszykarzem”

„David Villa? Pff… Ani razu nie wygrał w warcaby”

Każde spotkanie zaczynał od takich właśnie podstarzałych żarcików, które wywoływały u dzieci niekłamaną radość, oto dowiadywali się czegoś o swoich idolach. Wystarczyło, że przyniosą jednego z nich zdjęcie. Kolejne zdjęcie przyniósł Diego, podał je staremu Fernandezowi ćmiącemu swoją fajkę. Starzec zmarszczył brwi, wpatrzył się uważnie w oczy mężczyzny na zdjęciu a ciszę przerywały tylko wydawane przez niego sporadyczne pojękiwania i krótkie okrzyki.

Flor przyniosła wszystkim dzieciakom herbatę na chwilę przerywając ciszę, gdy ze słodkim uśmiechem spoglądnęła na gromadkę chowającą się w altance David wreszcie chrząknął i zaczął:

„A więc…

Mężczyzna z tego zdjęcia to bardzo długa historia, jednak, opowiem o czymś, czego nigdy w życiu by wam nie zdradził…”

Fernandez na chwilę przerwał, zamyślony i zmartwiony, rozpykał lekko przygasającą już fajkę i kontynuował:

„Roberto, bo tak brzmi jego imię, kilka lat temu bardzo intensywnie szukał swojej drogi w życiu. Pewnego dnia, za namową przyjaciela udał się do jaskini pustelnika, znajdującej się wtedy kilka kilometrów od Altei. Samotnik Cristóbal pojął podczas swojego życia niesamowitą wiedzę i mądrość, dzięki której dorobił się sławy i bogactwa, a każdy wielki mąż swojego kraju chciał zaciągnąć jego porady. Roberto wraz z przyjacielem z samego rana wybrali się na górę Mal, a droga prowadziła przez strome, najeżone ostrokrzewami i spadającymi kamieniami zbocze. Po długiej i wyczerpującej wspinaczce na górę rozbili obóz tuż przed wejściem do jaskini, z którego buchało chłodne powietrze wzbudzające w nich niepokój i przerażenie. Po chwili odpoczynku Roberto niepewnym krokiem wszedł do jaskini, pozostawiając przed wejściem swojego przyjaciela. Po chwili, dostrzegł zakręt, a na ścianie obok sylwetkę Cristóbala uformowaną przez cienie zmieniającą kształt wraz z płomykami z ogniska, przy którym siedział pustelnik. Zbliżając się słyszał coraz wyraźniejsze słowa, których znaczenia nie znał, nie były po hiszpańsku. Wreszcie, wyglądnął zza rogu i dostrzegł zgarbionego starca z długą brodą, siedzącego przy ognisku i otoczonego górą złota, tak wielką, że najsilniejszy człowiek na świecie by jej nie przeniósł. Gdy podszedł, zwracając na siebie uwagę Cristóbala od razu przedstawił się i zadał pytanie, z którym przyszedł do jaskini.

Jaką drogę mam obrać w życiu? – zapytał.

Starzec, wzdychając ciężko, gładząc brodę odpowiedział:

Widzisz młodzieńcze, są w życiu dwie drogi, jedna z nich, to droga małego szczęścia. Znajdujesz w nim małe rzeczy, które sprawiają Ci małą radość. Łatwiej jest je zrealizować, lecz pełnia szczęścia spotyka cię tylko na chwilę.

Druga droga, o wiele trudniejsza, polega na obraniu sobie jednego celu w życiu. I pozostawiając wszystkie inne przyjemności dążysz do spełnienia tego największego. Jest to droga długa i wymagająca wielu poświęceń i podjęciu niebezpieczeństwa. Lecz jeżeli już osiągniesz ten cel, jesteś szczęśliwy do końca życia…

Roberto, zdziwiony odpowiedzią, podziękował i wyszedł myśląc nad słowami mędrca. I dopiero niedawno zdał sobie sprawę, że są pytania, na które sami musimy sobie odpowiadać, nie znajdziemy gotowego rozwiązania. Od tego momentu wiedział, że chce być szczęśliwy do końca życia, a jego droga do szczęścia dopiero się rozpoczęła…”

Fernandez obserwował dzieci, które w ciszy próbowały zrozumieć morał tego opowiadania i miał nadzieję, że chociaż jedno z nich wyniesie z tego opowiadania coś więcej niż rozrywkę, mądrość, która przyda mu się w przyszłości. Wyrwany z zamyślenia szybko, jak na 64-letniego staruszka wstał i pośpiesznym krokiem poszedł z powrotem do domu. Flor, którą minął bez słowa spojrzała na męża ze zdziwieniem, i poszła za nim do kuchni.

- Co się stało David? – zapytała.

- To dziecko jest w poważnym niebezpieczeństwie.

Odpowiedział odzyskując na chwilę młodzieńcza werwę, po czym chwycił telefon i wykręcił numer do swojego starego znajomego Cesara.
[Obrazek: banner400x50.png]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości