Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Przerwa w dostawie prądu
#1
Witam!

Właśnie zacząłem nowy projekt. Ma być to opowieść sensacyjna z elementami nowoczesnej fantastyki. Na razie pozwoliłem sobie zamieścić tutaj tylko krótki wstęp, nie za bardzo dopracowany. Prosiłbym o opinie i komentarze, co o tym myślicie.

Promienie wychylającego się znad widnokręgu słońca leniwie ogrzewały wyziębione po nocy ulice miasta. Stare wieżowce delikatnie połyskiwały złotem, jakby z wyższością spoglądając na kamienice biedniejszych dzielnic. Okoliczne lotnisko nieśmiało wypuszczało w przestworza najwcześniejsze samoloty, a mieszkańcy ustawiali się na peronach dworca w szeregi, czekając pierwszego pociągu, który zawiezie ich na miejsce ich zatrudnienia. Samochody zapełniły hałasem drogi, a tramwaje dzwoniły im na powitanie.
Roberto Decocca powoli stoczył się ze swego posłania i ziewnął w głos, szukając po omacku starych kapci, które dostał pół roku temu na urodziny od matki. Niespiesznym krokiem udał się do łazienki, aby przywrócić się do stanu używalności. W lustrze dostrzegł ofiarę, która pomimo najlepszych wyników na całym etapie edukacji, nie potrafi zrobić nic konstruktywnego ze swoim podłym żywotem. W oczach odbicia wyraźnie widniały nieprzespane noce, spędzone na nauce podstaw ekonomii, a znaczna ilość siwych włosów świadczyła o wyjątkowo nerwowych sesjach, okupionych niemiłosiernym zmęczeniem oraz tysiącami zmartwień. Roberto wolał nie przeglądać się w lustrze, lecz się go nie pozbył, gdyż potrzebował nieraz się ogolić, a niemądrze jest czynić to „na wyczucie”. Obraz w zwierciadle zanikł, a młody księgowy przeszedł chwiejnym krokiem do pomieszczenia, które ironicznie można by było nazwać kuchnią.
W lodówce, poza światłem, nie udało się znaleźć czegokolwiek, choć i światła zostało jakby coraz mniej. Może miało to związek z grubą warstwą brudu niewiadomego pochodzenia, zalegającą na lodówkowej lampce. Mężczyzna jęknął ze zdziwienia, pomimo że doskonale wiedział, jakie będą konsekwencje niezrobienia zakupów.
- Trudno – pomyślał mężczyzna – pojadę do roboty bez śniadania.
Szczęściem w szufladzie przeznaczonej do trzymania sztućców znalazł pół paczki ciastek, których termin przydatności do spożycia upłynął miesiąc temu. Nie były zbyt smaczne, lecz, jak to mówią, na bezrybiu i rak ryba.
Godzina siódma dwadzieścia. Piętnaście minut do wyjścia. Roberto zabrał się za prasowanie koszuli. Ta czynność nigdy nie wychodziła mu najlepiej. Po dziesięciu minutach frustracji, w kierunku ściany pofrunęła zwinięta w kłębek koszula, a za nią gorące jeszcze żelazko. Już lepiej założyć sweter, przynajmniej nie trzeba go prasować, a i krawat nie jest wymagany. Teraz mężczyzna wyglądał jak typowy księgowy. No, może brakowało okrągłych okularków i grubego notesu pod pachą. Zostało jeszcze pięć minut, później nastąpi ryzyko otrzymania mandatu za szybka jazdę, gdyż szef Roberta nie tolerował spóźnień. Roberto wybiegł na klatkę schodową. Spora prędkość poruszania się nie przeszkodziła mu w zauważeniu nowego napisu stworzonego przez wandali na ścianie. „Masz dość karabinierów? Wstąp do mafii”.
- Ale trzeba być kretynem, by takie głupoty wypisywać – powiedział do siebie księgowy. – Jeszcze większym matołem trzeba być, by postąpić według tej instrukcji.
Nie zostało jednak zbyt wiele czasu na refleksję. Czerwony fiat czekał na właściciela przed blokiem. Zamek w drzwiach zachrzęścił, udostępniając kabinę kierowcy. Na próby odpalenia silnik odpowiedział przerywanym kaszleniem, lecz nic więcej z tego nie wynikało. Po pięciu minutach nieustających prób, samochód w końcu zapalił. Kierowca już ruszał w drogę, gdy kątem oka dostrzegł mętne, pomarańczowe światło w oknie swojego mieszkania.
- Światło? Przecież nawet nie zapalałem. Zapalałem... Cholera, żelazko!
Roberto wyskoczył z wozu i puścił się chyżo po schodach na górę. Drgającą konwulsyjnie dłonią usiłował otworzyć zamek w drzwiach. Zlany potem wskoczył do pokoju i zobaczył płonącą koszulę, leżącą dokładnie tak, jak ją rzucił. W przypływie szaleństwa chwycił ogarnięte płomieniami ubranie gołymi rękami i błyskawicznie cisnął je za okno, wystawiając swe dłonie na działanie wysokiej temperatury. Żelazko, jako winowajca całego zajścia, powędrowało za koszulą.
Roberto po raz kolejny spojrzał na zegarek, obok którego pojawiła się rozległa rana oparzeniowa. Wskazywał godzinę siódmą minut pięćdziesiąt. Jest źle. Trzeba będzie się spieszyć. Nie myśląc już o niczym, pracownik księgowości wyskoczył na klatkę, by nadrobić choć parę minut. Na widok swojego auta, złapał się za głowę. Dach został chwilę temu wgnieciony, ponieważ jakiś kretyn wyrzucił przez okno żelazko.
- Piękny dzień. Ciekawe, co jeszcze mi się przytrafi – pomyślał. – Chyba stracę pracę...
Ulice miasta z rana zazwyczaj były zatłoczone. Korki tworzyły się już koło siódmej czterdzieści, dlatego pan Decocca chciał wyjechać wcześniej. Teraz jednak było zbyt późno i na myślenie, i ogólnie na cokolwiek.
- Pierwsze skrzyżowanie, drugie... Jest dobrze. Teraz w lewo przy kościele. Dalej prosto.
Roberto lubił służyć sobie jako GPS. Kiedyś nawet takie urządzenie zamontował, ale skończyło się wywaleniem go za okno, gdyż pewnego razu się pokłócili co do drogi na lotnisko. Facet darł się na niewinną skrzynkę mówiącą „Skręć w lewo”, że „Tam jest droga na Triest, nie na lotnisko!”. Oczywiście bez niej zabłądził. Dlatego wolał sam mówić, jak ma jechać. Właśnie to robił.
- Teraz jeszcze pięćset metrów, zaraz ostry zakręt... Cholera jasna!! – siła uderzenia wyrzuciła starego fiata daleko na pobocze. – Co jest, do diabła!?
- Co ty, matole jeden, babcia cię jeździć uczyła? – wykrzyknął młody, nieogolony Włoch, wysiadający ze sportowego BWM z rozbitą maską. – Dostałeś prawo jazdy za Mussoliniego? Co za kretyn tak debilnie z zakrętu wyjeżdża? Skasowałeś mi wóz za pięćdziesiąt tysięcy euro!
- Co, ja?! Wyjeżdża mi jakiś głąb przed maskę i się jeszcze awanturuje, że mnie walnął?! Gdzie ty masz mózg, idioto! – w głosie Roberta dało się słyszeć grzmoty nadchodzącej burzy. – Przez takiego matoła do roboty nie zdążę. Będziesz się tłumaczył za mnie.
- Ja jestem idiotą? – współuczestnik wypadku najwyraźniej nie zważał na zmiany pogodowe w słowach swego rozmówcy. – Zaraz zadzwonię po karabinieros, to oni rozsądzą, kto kogo stuknął. Nie masz oczu? Ślepy jesteś? Na znaki popatrz. Jak wół stoi, że to ja tu mam pierwszeństwo! Ty tam masz ostrzeżenie. Jeszcze organicznie do trzydziestu! A ty prułeś na pewno z sześćdziesiąt.
Sytuacja się zaogniała. Lada moment mogło się to skończyć starciem na noże. Na szczęście Marco (bo tak się nazywał kierowca BMW) nie miał akurat przy sobie noża, lecz w zastępstwie sięgnął do bagażnika swojego auta po kij baseballowy. Wyglądał z nim jak typowy, włoski gangster młodego pokolenia – wąska twarz, krótko ścięte, czarne włosy, kilkudniowy zarost oraz skórzana kurtka naciągnięta na szeroki tors. Przybrawszy pozycję bojową, począł zbliżać się do Roberta.
- Czekaj, stary! Załatwmy to jakoś! Aaj!! – okrzyk bólu zagłuszył tępy odgłos uderzenia kija o kość. – Nie bij! Czego chcesz? Ile mam Ci zapłacić, żebyś mnie nie bił? – mężczyzna pytał ze łzami w oczach i łkaniem w głosie.
Marco zaprzestał dalszych czynności. Podrapał się z frasunkiem po głowie, a jego wyraz twarzy zdawał się sugerować, że tępa mózgownica intensywnie stara się coś wymyślić. Po dłuższej chwili niepewności gangster odrzucił kij, uśmiechnął się tajemniczo i począł z niemałym wysiłkiem wysławiać swoje warunki.
- Dobra, nie zadzwonię po karabinierów. Ale ty mi musisz pomóc dzisiaj wieczorem.
- No dobra, aleś mi przywalił, ale w czym?
- Ty się nie interesuj. Rozwaliłeś mi wóz, to się nie pytaj, bo ja cię zaraz tym o, zapytam – krzyknął Marco, wskazując palcem leżący na bruku kij. – Masz być o dwudziestej drugiej przy bramie tego, gdzie tam ruskie siedzą i politykują, no...
- Ambasady?
- Tak. A co ty mnie jeszcze poprawiasz? W mordę chcesz? Dobra. Jak będziesz, to tam będę ja, tam będzie jeszcze paru naszych i jeszcze kilka od ruskich. Tam się pytaj, ale nie mnie, bo ja nie wiem, co i jak i gdzie i kiedy. A! I spróbuj tylko nie być. Zapamiętałem cię.– Wypowiedź Marka zdawała się być mało składna i nie pasowałaby do osoby należącej do tak zwanej inteligencji, lecz gangster nawet nie wyglądał na osobę wykształconą, więc przynajmniej nie można było się pomylić co do jego oceny. Roberto stwierdził nawet, że nowo poznany mężczyzna potrafi mówić z sensem tylko wtedy, gdy był podbudowany nerwami.
Od strony centrum na miejsce wypadku podjechała laweta. Chociaż Marco nie telefonował nigdzie, wydawał się nie być wcale zdziwiony przyjazdem wsparcia. Serdecznie przywitał się z kierowcą, a następnie zaciągnęli rozbity samochód na pokład transportera. Robertowi zamigały tylko tylne światła zajeżdżającego za zakręt pojazdu. Wszystko to wyglądało podejrzanie. Najpierw ten wypadek, następnie szalony baseballista rezygnujący z dzieła zniszczenia po jednym ciosie, potem tajemnicza propozycja. Na samo zakończenie przyjeżdża nie wzywana laweta, jakby kierowca wiedział o wypadku, zanim do niego doszło.
Nie teraz jednak było się tym martwić. Zegarek posępnie wskazywał dziewiątą., a samochód z głupim grymasem maski wytrwale odmawiał posłuszeństwa. Jednak trzeba wezwać agenta ubezpieczeniowego. Może da wóz zastępczy, a ten weźmie na lawetę. Może jeszcze Roberto się nie rozstanie z pracą. Zestresowany facet przysiadł na krawężniku i wybrał znajomy numer z listy kontaktów.
Odpowiedz
#2
Jak na razie nie widać w tym fragmencie cech SF. Przy czytaniu skupiłem się bardziej na fabule, więc znalazłem tylko dwa błędy (a może tylko tyle popełniłeś Big Grin):
- "z terminem przydatności do spożycia na miesiąc temu." - "na miesiąc temu"? - raczej: "...ciastek, których termin przydatności do spożycia UPŁYNĄŁ miesiąc temu"
- "o niebo lepsze, niż jakby ich zabrakło" - też nie pasuje. Jak może coś być lepsze od czegoś, czego nie ma? Przydało by się zmienić.

Co do fabuły to niewiele można wywnioskować. Za mało nawet na jeden rozdział - jest to raczej jedna scena. Nie podejmuję się oceny, zobaczymy co dalej zaprezentujesz. Powodzenia w pisaniu Wink
Odpowiedz
#3
Mężczyzna jęknął ze zdziwienia, pomimo że doskonale wiedział, jakie będą konsekwencje niezrobienia zakupów. - powtórzenie
odpowiedział przerywanym kaszleniem, lecz nic więcej z tego nie wynikał

No dobrze bardzo to kruki fragmencik, ale udało Ci się umieścić tam nawet całkiem przyjemny kawałeczek humorku. Kontynuuj więc, zobaczymy co się z tego wykluje, wygląda bowiem obiecująco.
Pozdrawiam Gorzki.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#4
Dodałem kolejną część opowiadania. Fragmenty nie są od siebie oddzielone, ale chyba nie będzie to dla nikogo stanowić problemu. Mogę obecny tekst traktować jako pierwszy rozdział, wtedy kolejne już będą pooddzielane. Poza tym poprawiłem parę zdań z tego, co już było.
Odpowiedz
#5
Wypowiedź Marka zdawała się być mało składna i nie pasowałaby do osoby należącej do tak zwanej inteligencji, lecz gangster nawet nie wyglądał na osobę wykształconą, więc przynajmniej nie można było się pomylić co do jego oceny. Roberto stwierdził nawet, że nowo poznany mężczyzna potrafi mówić z sensem tylko wtedy, gdy był podbudowany nerwami.- aż prosi się przeedtowanie szczególnie to "na osobę wykształconą"

Tak na marginesie to wziąłbyś się i napisał porządnie większy fragment i dopiero wstawił. Bo tak to cykasz po trzy zdania i nie wiadomo kiedy dokończysz. Osobiście nie cierpię oper mydlanych w kawałkach.
pozdrawia Gorzki.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości