Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Pani Kłamstw
#1
Na dworze panowała noc. Mgły znad rzeki snuły się między drzewami. Jednak nie wyglądałem za okno. Miałem inne zajęcie. Zupełnie co innego zajęło teraz mój umysł. Coś, na co nikt inny (gdyby ktoś inny tu był) nie zwróciłby zapewne uwagi. Cichutkie, niemal niedosłyszalne wycie w oddali. Właściwie ciężko było ocenić czy to rzeczywiście wycie. Ale tak- dla mnie to było wycie. Mój umysł tak ten dźwięk zakwalifikował.
Wstałem szybko. Poły płaszcza jak dym owinęły się wokół mnie, kiedy się odwracałem w stronę przejścia do salonu mego domu. Postanowiłem usiąść przy kominie i przemyśleć to jeszcze raz. Szybkim krokiem, ze wzrokiem wbitym w podłogę przeszedłem przez futrynę. Usiadłem w fotelu i się zastanowiłem. Wycie w oddali, w takim miejscu jak to. Dom na środku rozległej polany z małą rzeczką. Dookoła las. Las, za który nie da się przejść. Ilekroć próbowałem, zawsze trafiałem tutaj, z powrotem na tą polanę, by zobaczyć ten drewniany dom. Kilka razy próbowałem też się zabić. Zawsze budziłem się w moim łóżku. Bez ran. To moje więzienie. Sam do końca nie wiem, jak się tu znalazłem. Czyżby było to życie po śmierci? Pamiętam bitwę. Pamiętam, jak ktoś (wróg? To słowo straciło znaczenie) wbija mi miecz w brzuch. Ale tylko tyle. Potem obudziłem się w tym domu. I jestem tu, nie wiem już jak długo. A to wycie mogło znaczyć jedno- jest tu coś poza mną. A, że nie było, a jest, może znaczyć, że da się stąd wydostać.
Znów wycie. Bliżej. Zerwałem się z fotela. Podbiegłem do okna. Może coś zobaczę! Wpatruję się w mrok, aż oczy wychodzą mi z orbit. I wtedy dostrzegłem światełko. Blask...oślepiający niemal, w wiecznej nocy, lub zmierzchu tej krainy. Uśmiech wykwitł mi na twarzy. Pobiegłem do sieni, złapałem za kożuch- nawet nie zastanowiłem się, że wcześniej go tam nie było. Spojrzałem w głąb domu, odwróciłem się chcąc już złapać za klamkę i zobaczyłem miecz... Wisiał w pochwie, zawieszony na rzemieniach na drzwiach. Nie było go tutaj...pojawił się jak wiele rzeczy, z nikąd. Ale coś mi mówiło, że akurat ta broń, pojawiająca się na drzwiach zaraz przed tym, jak chciałem wyjść i udać się w las coś znaczy.
Stałem tak z ręką na klamce i gapiłem się na miecz przywieszony na drzwiach. Mój oddech stał się jakiś...nierówny. Z nerwów? Może, nie wiem. Co mam zrobić? Cholera, czuje się jak czyjaś zabawka. Jakby ktoś podstawiał mi tu jakieś rzeczy i zastanawiał się „A co on zrobi jak...?”. Nie, głupie myśli, nie ważne. Zdjąłem miecz z gwoździa w drzwiach i przywiązałem rzemienie do pasa. Zaczekałem jeszcze, wyrównałem oddech i zdecydowanym ruchem nacisnąłem klamkę.
Chłodne powietrze uderzyło mnie w twarz. Nabrałem je w płuca, zamknąłem na chwilę oczy i zamknąłem za sobą drzwi. Stworzyłem granicę. Granicę, która oddzieliła mnie od bezpiecznego świata. Od ciepła kominka, od pewności danej przez grube, kamienne ściany. Teraz byłem w niebezpieczeństwie. Wielkim. Czułem to.
W momencie kiedy trzasnęły drzwi, między odległymi nieco drzewami, z każdej strony zobaczyłem światełka. Takie same, jak to poprzednie. Rozejrzałem się przestraszony. Potem to samo wycie. Tyle, że teraz z każdej strony. I o wiele bliżej. Zrozumiałem po co miecz. Złapanie jego rękojeści spoconą ze strachu dłonią wiele mi dało. Od razu poczułem jakąś otuchę. Westchnąłem. Mimo to wiedziałem, że nie dam rady. Odwróciłem się i chwyciłem klamkę.
Zamknięte...Syknąłem jakieś przekleństwo. Ktoś sobie ze mnie uczynił zabawkę... nabierałem pewności, że to przekonanie jest w pełni prawdziwe. Odwróciłem się z powrotem.
Mgła jakby zgęstniała. Rozejrzałem się. Wycie nie ustawało, światła nie gasły. Jak na ironię tego światła, w którego stronę chciałem się udać akurat nie było. Wszędzie, tylko nie tam... Trudno, na ślepo wybrałem któreś ze świateł i ruszyłem w jego kierunku. Cały czas zaciskałem spoconą dłoń na rękojeści miecza. Bałem się jak cholera. Zerknąłem prze ramię, chciałem jeszcze raz zobaczyć dom, tak, ku pokrzepieniu serca. A zobaczyłem tylko pustą ziemię. Przystanąłem, jak zamurowany. Zniknął. Niemal nie docierało to do mnie. Czyżbym już nigdy nie miał odzyskać bezpiecznego schronienia...nigdy?
Zamknąłem po raz kolejny oczy. Tak...nie zostało już nic innego, jak tylko iść dalej. Postanowiłem wyciągnąć miecz. Wysunął się gładko z pochwy. Stal jego ostrza dawała jako takie poczucie bezpieczeństwa. Spojrzałem w światełko i ruszyłem w jego kierunku. Wpatrywanie się w nie jakoś dziwnie działało...Obraz jakby się wyostrzył, cienie pogłębiły. A światło stało się o wiele jaśniejsze. Poczułem, że teraz jestem tylko ja i mój cel. Nagle stracił jakoś na znaczeniu fakt zniknięcia mojego domu, nasilające się dziwaczne zjawiska. Byłem ja i mój cel.
Dotarłem do linii drzew. No i wtedy moje zdecydowanie jakoś się rozpłynęło. Jakoś zaczął istnieć świat, światełko w głębi lasu trochę straciło ze swego blasku. Straciłem zapał. Stałem, a krok dalej zaczynały się drzewa. Czułem, że za drzewami coś się czai. Nie wiedziałem co, jednak czułem, że to „coś” jest straszne i potężne.
Ale postanowiłem jednak wejść. Nie wiem co, ale coś, jakby niewidzialna dłoń, pchnęło mnie do przodu. I zrobiłem pierwszy krok za drodze z której nie ma odwrotu. Przedzierałem się przez gęsty las z obnażonym ostrzem. Płaszcz co chwile zahaczał o jakieś powykrzywiane gałęzie i rwał się.
Usłyszałem za sobą wycie wilków. Kurwa, przecież tu nigdy nie było wilków! Nidy ich nie słyszałem w lasach....Zatrzymałem się. Wbrew wszelkiej logice. Potem dotarło do mnie co zrobiłem i zacząłem biec. Bez opamiętania. Biegłem między drzewami, potykałem się co chwile, podnosiłem i biegłem dalej. Całe ubranie miałem mokre od śniegu, twarz skrwawiona od tłukących we mnie gałązek. A wycie było i tak coraz bliżej. Moja ucieczka najwyraźniej mi nie pomagała...Wtedy ujrzałem, że ostrze mojego miecza zaczyna błyszczeć delikatnie błękitnym światłem. Potem blask ten nabierał siły, aż klinga stała się cała biała, z niebieską tylko otoczką. Tego było już za wiele. Zatrzymałem się. Wycie i dyszenie wilków było coraz bliższe. Stałem, choć cały ociekałem potem ze strachu. Nogi się pode mną uginały, ręce trzęsły mi się przeraźliwie. Ale stałem. Zamknąłem po raz kolejny oczy. Odkryłem, że to trochę pomaga w walce ze strachem. Okrążyły mnie. Słyszałem wokół siebie bardzo bliskie warczenie i dyszenie drapieżników. Złapałem broń w obie dłonie i otworzyłem oczy.
Upadłem kiedy je zobaczyłem. Zatkało mnie tak, że nawet nie dałem rady krzyknąć. Najpierw pomyślałem, że są obdarte ze skóry. Potem jednak odkryłem, że każde ścięgno, każdy mięsień, każda kość są metalowe. Zardzewiałe przekładnie, druty, rury. Przy każdym ruchu buchały z nich kłęby pary. Kto je stworzył...? Skąd to tutaj...? Moje myśli wirowały w panicznym chaosie mózgu. Po co to wszystko? Nic nie rozumiałem. Spojrzałem w oczy największego wilka. A raczej czegoś, co wyglądało jak wilk...A w tych oczach ujrzałem inteligencję. Inteligencję i mądrość setek lat. W przerażeniu nie wiedziałem co zrobić i dalej gapiłem się w te chore oczy. Ten mechaniczny wilk był wielkim mędrcem. Od razy było to widać... Ciężko nawet powiedzieć w jaki sposób, ale kiedy spojrzało się w te głębokie (chyba szklane) oczy osadzone w stalowych oczodołach widać było błysk wielkiej mądrości.
-Jednak się odważyłeś...mówiłem Jej, ale Ona nie wierzyła- westchnął wilk ze stalowym wydźwiękiem w swej mowie i westchnieniu. Nie mogłem dobyć z siebie choćby słowa.
-Milczysz...-kontynuowało mechaniczne stworzenie nie doczekawszy się odpowiedzi z mojej strony.- Dobrze, że milczysz. Udaj się za mną, Ona chce ci coś powiedzieć.
Nie wiedziałem o co chodzi. Nawet się nad tym nie zastanowiłem, nawet przez moment. Gdy wilk odwrócił się i ruszył ja poszedłem za nim. A inne wilki rozeszły się po lesie, tak, że już ich nie widziałem. Przestałem rozumieć cokolwiek. Tego było za dużo...pojawiające się miecze, znikające domy, mechaniczne wilki...to nie na mój rozum. Nie na mój...miałem nadzieję, że ten wilk, z którego ust dosłyszałem pierwsze tutaj słowa, poza moimi, coś mi wyjaśni. Więc szedłem za nim.
Po dłuższym czasie dotarliśmy na niewielką polankę. Ale to nie była moja polana! To nie było już miejsce, z którego nie mogłem uciec. To było co innego...nareszcie!
Na samym środku stał marmurowy, bogato rzeźbiony piedestał, na którym spoczywała takaż misa. U stóp piedestału leżało jakieś czarne zawiniątko. Kątem oka dostrzegłem, że z moim groteskowym towarzyszem coś się dzieje. Jego ciało zaczęło się jakby...przebudowywać. Rury i pręty zaczęły się odwracać i inaczej zginać, przekładnie zmieniały ułożenie. On wstawał. Wstawał na dwie nogi i zmieniał swą posturę na bardziej...ludzką. Jeszcze zmieniając się i buchając parą na wszystkie strony podszedł do zawiniątka. Okazało się ono płaszczem. Ubrał go, kaptur zarzucił na głowę. Lecz poza tym było coś jeszcze. Z czarnych zwojów płaszcz wydobył kryształową buteleczkę. Podszedłem do niego nie zastanawiając się jak na razie nad ewentualnymi niebezpieczeństwami tego co on tam robił. Zobaczyłem, że w misie jest woda. Kiedy mechaniczny wilk/człowiek wlał zawartość buteleczki do misy woda ta, idealnie przezroczysta dotąd, zmieniła się pomału w srebrzystą ciecz. Pomału wirowała wokół środka naczynia. Wilkołak spojrzał na mnie i odsunął się. Zapatrzyłem się na wir w marmurowym naczyniu. Przyspieszał. Wirował coraz szybciej. Nic nie słyszałem. Nic nie widziałem. Był tylko wir. Srebrna chmura...może nie wir? Co to? Chyba wir jednak. A może twarz. Tak...to wygląda...jakby cienie oczodołów. I usta chyba. A to na środku...to trochę nos przypomina. Tak, coraz bardziej. Teraz to widać. Bardzo dobrze widać.
Wtedy twarz otworzyła oczy. Odsunąłem się gwałtownie. Powietrze nad misą zgęstniało. Zaczęło jakby wirować samo wokół siebie. Zaraz pojawiły się w nim błękitne pasy...jakby płótna. Było ich coraz więcej. Potem krótki błysk. Przede mną stanęła kobieta. Była wysoka i piękna jakimś takim zimnym, straszliwym pięknem. Miała na sobie zwiewną, błękitną szatę. I zupełnie puste, białe oczy.
-Witaj. Nie otwieraj tak gęby- powiedziała beztroskim tonem wykonując nieokreślony ruch ręką-pewnie nic z tego wszystkiego nie rozumiesz.-Nic nie odpowiedziałem. Ale miała racje.-Mam na imię Aria-przedstawiła się i ukłoniła lekko-a ten tam- wskazała zakapturzonego wilkołaka ze stali- To Demon.
-Wi...Witajcie...-wykrztusiłem ledwo- j...ja j..j...j.. jestem...
-Ja doskonale wiem kim ty jesteś- uśmiechnęła się.- Ja wiem wszystko, ty nie wiesz nic.
-Czemu mnie tu przywiodłaś-po dłuższej chwili udało mi się powiedzieć w miarę normalnie.
-To nie ja, to ty.
-Jak to?
-A tak- postąpiła kilka kroków w moją stronę- że to ty od wielu, wielu dni najmocniej pragniesz się stąd wydostać.
-To ty mnie tu uwięziłaś?- Spojrzałem na nią pewniej. To ona się mną cały czas bawi! Teraz zaczynam wszystko rozumieć... Z jakaś wielką pewnością dotarło do mnie, że już i tak gorzej nie będzie. Co ona mogła mi zrobić? Uwięzić tu na jeszcze dłużej? Czy zabić? Śmierć byłaby wyzwoleniem.
-Poniekąd. Pamiętasz bitwę?- pamiętałem. Ledwo. A dokładniej niemal wyłącznie moment mojej śmierci. Ale pamiętałem.- Zginąłeś wtedy. A twoja dusza, jak wszystkie inne ruszyła do Domu Elra. Tam miała radować się na wieki. Ale na drodze do Domu czaił się Demon. Złapał Twoją duszę i przyniósł ją mnie, żebym miała...zabawkę.
-Zabawkę? Jestem dla ciebie zabawką?!- krzyknąłem, a łzy napłynęły mi do oczu.
-Byłeś- poprawiła mnie- Twoja chęć wydostania się stąd, choć sam do końca nie zdawałeś sobie z niej sprawy była tak silna, że wykroczyła poza mój Las i dotarła wyżej, do bogów. I bardzo ich to rozłościło. Teraz są przez ciebie na mnie wściekli!
-Nie trzeba było mnie tu zamykać!- krzyknąłem. Ja też byłem na nią wściekły.
-Tak myślisz?- spuściła wzrok i zaśmiała się ironicznie. Jednak była to ironia pełna goryczy.-Ty nic nie rozumiesz...-szepnęła. Potem uniosła wzrok, a jej głos przerodził się w ryk tysiąca gardeł.- Nic nie pojmujesz!
Odsunąłem się kilka kroków i upadłem. Podniosłem się i zacząłem biec w las. Uciekałem przed nią. I przed zakapturzonym Demonem. Czułem jego palący wzrok na plecach, choć nie zauważyłem, ani nie usłyszałem, żeby się w ogóle ruszył. Biegłem, biegłem, aż dotarłem na krawędź przepaści. Już nie zastanawiałem się skąd ona się tu wzięła. Za dużo dzisiaj się stało. Spojrzałem w dół. Tam były tylko chmury. Spojrzałem przed siebie. I znów zobaczyłem Arię. Tym razem unosiła się na błyszczących srebrem skrzydłach. Była jak legendarne Anioły...Anioły? Wszystko mi się przypomina....
-Chcesz uciec? Sam nie uciekniesz- krzyknęła- Ale oni cię stąd zabiorą! Zabiorą mi ciebie!
-A po co ja ci jestem? Jako zabawka?
-Nie tylko...ja żywiłam się twoim życiem!
To wyznanie wbiło mnie w ziemię. I co ja mam jej odpowiedzieć? Przez ten cały czas byłem...pożywieniem...to jeszcze gorzej niż ta „zabawka”.- Może zostaniesz tu ze mną? Będzie ci dobrze...Dam ci wielki dom, dam sługi...dam wszystko, byleś tylko ze mną został. Naprawdę...wszystko...
-Nie zostanę...nie chcę być pożywieniem...
-Ale to nic cię nie będzie kosztować...ja...ja cię proszę...
-Prosisz mnie? Nic ci to nie da!
-Błagam...-szepnęła, a łza, jak diament spadła z jej twarzy i poleciała w dół, w nieskończone morze chmur. A mnie uderzyła świadomość, że jeszcze niedawno nie wiedziałem gdzie się znajduję, a teraz starożytna istota, jaka pojawiała się kiedyś tylko w mojej religii, teraz mnie błaga, żebym z nią został. Ale ja nie mogłem. Nie mogłem się zgodzić na bycie pożywką...to wszystko mnie przerastało...bogowie...czemu akurat na mnie to spada...
Kiedy pomyślałem o bogach coś się stało. Chmury pode mną zaczęły rozrywać błyskawice. Aria spojrzała w dół ze strachem. Pojawiła się przerwa w skłębionej, biało- żółtej warstwie. Rozszerzała się coraz bardziej. Pod nią była wielka noc. Nieprzebrany ocean czerni. Z czerni tej wyleciała podobna jej istota. Potem zrozumiałem, że podobieństwo to polegały tylko i wyłącznie na posiadaniu wielkich i potężnych skrzydeł. Bo ten drugi był mężczyzną, miał na sobie zbroję, a w dłoni miecz.
-Nie słuchaj jej człowieku- powiedział mocnym głosem bóg- nie bez powodu zwą ją Panią Kłamstw.
Nie słuchałem więc. Już wiedziałem, że nic mi z jej strony nie grozi... Przybył po mnie bóg...zawierzyłem jego sile.
-A ty, która porwałaś duszę tego człowieka zasługujesz na największą z kar- mężczyzna wskazał mieczem na kobietę. Zadał jej potem straszliwe pchnięcie, a ona, jak mgła, rozmyła się w powietrzu.
-Co jej zrobiłeś? –spytałem, sam nie wiem czemu.
-To nie do pojęcia dla ciebie, człowieku. Wiedz, że już nie zagrozi nikomu. Ani ona, ani jej piekielny kochanek, zwany Demonem.
-A co się ze mną stanie?
-Dostaniesz się do Domu Elra, jak wszyscy zmarli.
Strach złapał mnie za gardło. Straciłem wzrok, oddech i grunt pod nogami. Po paru chwilach znów umarłem.
Odpowiedz
#2
Witaj,
Przeczytałam z uwagą i chcę się podzielić z Tobą moimi uwagami ^^
Pomysł jest bardzo ciekawy jak na taką miniaturkę literacką, ale niestety nie jest dopracowany.
W moim odczuciu są dwie opcje:
- albo nie wyjaśniać wszystkiego aż do bólu i zostawić maksymalnie dużo opcji do domyślenia się/ maksymalnie dużo niedomówień i możliwości popuszczenia wodzy fantazji Smile
- albo rozbudować to opowiadanie o troszkę więcej wątków / o jakieś obrazy z przeszłości / o więcej czynności, które wykonywał główny bohater będąc uwięziony / o więcej przemyśleń, rozterek głównego bohatera... tak, żeby to opowiadanie nabrało rumieńców.

Znalazłam trochę literówek i w paru zdaniach zmieniłabym szyk, ale sądzę, że odnajdziesz te błędy jeszcze raz edytując tekst.
Życzę powodzenia!
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.
William Shakespeare
[Obrazek: gildiaPiecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
Tak, Lil ma rację...Smile Osobiście poszedłbym w stronę rozwoju. Pomysł bardzo dobry, nieco zaskakujący, ale ten element wpływa często gęsto pozytywnieSmile Na Twoim miejscu, zostawiając taki ogromny niedosyt informacji czułbym się okropnie, Feanorze. Dlatego rozszerzenie za mną chodzi.
Ale, bynajmniej, nie takie zwykłe...Stopniowe, pełne niedomówień czy tajemnic... Jest miejsce na ciąg dalszy...bo to taka jakby pętla się tworzy więc opcji jest mnóstwoSmile
PowodzonkaSmile
"W życiu istnieją tylko cztery pytania o podstawowe wartości:
- Co jest święte?
- Z czego stworzona jest dusza?
- Po co warto żyć?
- Za co warto umrzeć?
Odpowiedź na wszystkie z nich jest taka sama - miłość."
Odpowiedz
#4
Dzięki wielkie;] obiecuję, że się poprawie i być może znajdzie się tu kontynuacja, lub poprawiona wersja;]
Odpowiedz
#5
Usiadłem w fotelu i się zastanowiłem - niby poprawnie ale topornie .. nie lepiej "usiadłem w fotelu by się zastanowić?
złapałem za kożuch- złapać to można za coś o czym pisał tu nie będę
tym, jak chciałem wyjść - może lepiej - "przed moim wyjściem"
miecz przywieszony - może "wiszący"
Złapałem broń w obie dłonie - jak wyżej
się pomału w srebrzystą ciecz. Pomału wirowała w - powtórzenie
Był tylko wir. Srebrna chmura...może nie wir? Co to? Chyba wir jednak - za dużo tych wirów.
To wyznanie wbiło mnie w ziemię. - ewidentnie psuje efekt.

No tak. Niezłe. Szczególnie pomysł. Istoty i tło namalowane dość dobrze. Niedomówienia dodają opowiadaniu aury tajemniczości, i to też dobre. To wszystko sa mocne strony opowiadania. Słabymi są język i styl, miejscami po prostu toporny. Taki temat jaki ten który poruszyłeś wymaga opisu niemal na granicy ezoteryki, a Ty piszesz że bohater z coś złapał. Błędy stylistyczne też czasem Ci się zdarzą.. Warto nad tym jeszcze popracować.
pozdrawia Gorzki
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości