Srebrzyste promyki księżyca wpadały przez szczeliny w murze. Napawały nadzieją wylęknione serca więźniów. Sprawiały, że noc nie zdawała się już być opiekunką śmierci. Kochali noce kiedy księżyc był w pełni. Najmłodsi często wyglądali przez szpary w murach na oblicze "srebrnego słońca". Nie było niczego co kochaliby bardziej od światła nocą.
Jedna tylko młoda dziewczyna, można było nawet powiedzieć bała się światła księżyca. Współwięźniów to nie dziwiło. Wielu z nich oszalało spędzając tutaj zaledwie kilka tygodnie, niektórzy nawet pozbawiali się życia, ale nie jej to nie dotyczyło. Ona była tu praktycznie zawsze, każdy kto w tej wieży obecnie przebywał widział ją gdy go wtrącano.
Nie była rozmowna. Zawsze kryła się w cieniu kolumn. Mimo niedoli i upływu czasu jej uroda nic nie utraciła, być może przez to współtowarzysze niewoli odwracali się od niej - bo bali się jej. Chociaż nie wszyscy , ale nie o tym teraz mowa jej dotychczasowe losy nie miały nic wspólnego z tym co miało się niedługo stać.
Poranek przyniósł nadzieje, złudne nadzieje, bo nic nie cieszy ich bardziej w tej zamkniętej wieży od promyków słońca. Ciepło złocistych wstążek ogrzewało twarze sponiewieranych istot nadając im pozornie szczęśliwy wygląd. Wraz z porankiem mogli się pocieszyć także tym, że dostaną posiłek. Co prawda nie były to królewskie ani nawet chłopskie posiłki. W sumie to co jedli trudno było nazwać jedzeniem; brudna woda i suchy prowiant, który wyglądał jak resztki dla psów, w dodatku rzucony jak zwierzętom na ziemie. O chlebie nawet nie było mowy, ale oni wszyscy nie pozwolili upodlić się do końca. Równo dzielili się posiłkami, byli dla siebie jak duża rodzina, ale ta jedna dziewczyna była im zupełnie obca. Nikt nie znał jej imienia, nie jadła z nimi. Czasem tylko usiadła z miseczką wody delikatnie muskając jej tafle opuszkami palców. trudno było powiedzieć co dokładnie robiła z tą wodą, ale zawsze jedno z pustych naczyń miało na dnie piasek jakby ktoś odcedził czysty napój od zanieczyszczeń i zostawił je tam.
Cały dzień spędzali wszyscy na pocieszaniu się i opowieściach o pięknych czasach wolności. Żałosne było to wszystko: obok ludzie przymierali głodem i ze zmęczenia a inni próbowali ich pocieszać. Jak? Nie mogła tego pojąć.
Ciężko jej było tutaj samej w niewoli, ale dawało sobie rade, nie potrzebowała nikogo.
Nie mogła już cieszyć oczu widokiem choćby wspomnień, bo niewola wypłukała z niej resztki energii magicznej. Nie mogła śpiewać hymnu, zapomniał go w samotności, nie mogła nawet cieszyć ust słodkim smakiem płatków róży. Nie miał nic z poprzedniego życia, oprócz swej delikatnej natury i cierpiała samotnie starając się nie słuchać tych obiecujących opowieści, żeby nie ogłupieć.
Każdy dzień mijał jej identycznie jak poprzedni. Codziennie widziała jak ktoś umierał czy dołączał do niewoli, ale patrzyła na to z boku. Nie chciała nikogo znać, żeby za nikogo nie żałować. Mdliło ją na widok kolejnej osoby wrzucanej przez drzwi do środka, naokoło której zbierała się zaraz grupa ludzi przyjmując go jak własne dziecko.
Tym razem było inaczej...
Zamek w drzwiach szczęknął. Spojrzała dla samej rozrywki oczu, aby nie nużyć się widokiem jednej i tej samej ściany przez cały dzień, Był to młody chłopak dość wysoki i szczupły. Kiedy upadł na kolana włosy zasłoniły mu oczy. Przechylił głowę na prawą stronę i popatrzył na przestraszonych więźniów. Żaden z nich nie podszedł do niego. Być może bali się go ze względu na zachowanie i ubiór. Był zupełnie inny od reszty. W sumie nie obchodziło ją to, odwróciła wzrok nie przyglądając się mu. Chciał się zdrzemnąć, oparła głowę o kolumnę i zamknęła oczy. W następnej chwili jej serce zabiło szybciej, usłyszała słowa które oddały jej całe szczęście poprzedniego życia, ale być może tylko na chwile. Stało się tak, bo nowo przybyły odezwał się niezwykle bluźniąc i atakując drzwi, ale odezwał się w jej ukochanej mowie. Mowie którą posługiwali się jej praojcowie, w której śpiewała hymn i pieśni, w której nazywał rośliny w dzieciństwie. Słowa te o tyle jej nie cieszyły, że ten, który je wypowiadał bluźnił niesamowicie i piękny akcent zatracił w gniewie. Rozdrażniło ją to, bo jakim prawem mógł on szpecić ten starożytny język.
Wstała i podeszła do niego, odzywając się tym samy językiem zapytała:
-Jakąż krzywdę wyrządzili ci wrogowie, że bluźnisz przeciwko własnemu rodowi? -zrozumiała bowiem jego słowa i wyklinał on cały ród Ukteny począwszy od swojego pradziada.
Popatrzył na nią z odrazą.
Dopiero teraz zwróciła uwagę jak on wyglądał.
Był cały ubrany na czarno, jedynie kołnierz białej koszuli wystawał spod czarnej kurty odsłaniając część klatki piersiowej. Miał też długie ciężkie buty, które wyglądały jakby były stworzone do uśmiercania. (Chodź może to skojarzenie przyszło jej na myśl gdy jego nienawistne spojrzenie omiotło jej postać.)
-A kim ty jesteś, że zabraniasz mi mówić co zechce -zapytał w tym samym języku.
Prostując się odsunął włosy z twarzy.
Popatrzyła na niego krótko i zdała sobie sprawę, że z osobą w jego stanie nie da się rozmawiać. Rzuciła tylko obojętne:
-Wyrażaj się inaczej, nie jesteś osamotniony w tej męce... - i odwróciła się
Zauważyła, ze liczne oczy współwięźniów śledziły tą scenę. Posłała im tylko spojrzenie pełne pogardy i już miała wracać na miejsce, gdy usłyszała jego ironiczny krzyk.
-Osamotniony! -mówił bardziej do siebie niż do niej -każdy jest sam i nie może liczyć na nikogo na tym świecie -te słowa pokierował już do niej.
Obróciła się szybko w jego stronę.
-Wiesz masz racje -beznadziejny ton zdradzał jej emocjie -dlatego nie utrudniaj mi tej samotności i zamilcz w końcu!
Przeszedł ją dziwny dreszcz. Jego spojrzenie było tym razem przenikliwe, jakby chciał poznać jej najgłębsze myśli, wysondować kim ona jest. Nie pozwoliła patrzeć mu dłużej. Istniała przecież możliwość, ze zna magie i rzeczywiście mógł czytać jej w myślach.
Wróciła na swoje miejsce, źle czuła się w jego towarzystwie i nie chciała spędzić tam ni sekundy dłużej. Nie miał siły ani ochoty rozmawiać z nim. Chociaż najwyraźniej jej słowa podziałały na niego, bo zaklął tylko cicho i usiadł przy ścianie. Popatrzyła na niego jeszcze raz.
Jego włosy opadały tak, ze zasłaniały twarz; były długie do ramion i dość ciemne. Cała jego sylwetka była idealnie proporcjonalna jakby wyszedł spod dłuta artysty. Jedynie buty zdawały się obciążać go, wyglądało to jakby z całych sił chciały utrzymać na ziemi.
(cdn. jeśli chcecie)
nie wiedziałam, że w języku polskim jest tyle 'ą' i 'ę'...
Jedna tylko młoda dziewczyna, można było nawet powiedzieć bała się światła księżyca. Współwięźniów to nie dziwiło. Wielu z nich oszalało spędzając tutaj zaledwie kilka tygodnie, niektórzy nawet pozbawiali się życia, ale nie jej to nie dotyczyło. Ona była tu praktycznie zawsze, każdy kto w tej wieży obecnie przebywał widział ją gdy go wtrącano.
Nie była rozmowna. Zawsze kryła się w cieniu kolumn. Mimo niedoli i upływu czasu jej uroda nic nie utraciła, być może przez to współtowarzysze niewoli odwracali się od niej - bo bali się jej. Chociaż nie wszyscy , ale nie o tym teraz mowa jej dotychczasowe losy nie miały nic wspólnego z tym co miało się niedługo stać.
Poranek przyniósł nadzieje, złudne nadzieje, bo nic nie cieszy ich bardziej w tej zamkniętej wieży od promyków słońca. Ciepło złocistych wstążek ogrzewało twarze sponiewieranych istot nadając im pozornie szczęśliwy wygląd. Wraz z porankiem mogli się pocieszyć także tym, że dostaną posiłek. Co prawda nie były to królewskie ani nawet chłopskie posiłki. W sumie to co jedli trudno było nazwać jedzeniem; brudna woda i suchy prowiant, który wyglądał jak resztki dla psów, w dodatku rzucony jak zwierzętom na ziemie. O chlebie nawet nie było mowy, ale oni wszyscy nie pozwolili upodlić się do końca. Równo dzielili się posiłkami, byli dla siebie jak duża rodzina, ale ta jedna dziewczyna była im zupełnie obca. Nikt nie znał jej imienia, nie jadła z nimi. Czasem tylko usiadła z miseczką wody delikatnie muskając jej tafle opuszkami palców. trudno było powiedzieć co dokładnie robiła z tą wodą, ale zawsze jedno z pustych naczyń miało na dnie piasek jakby ktoś odcedził czysty napój od zanieczyszczeń i zostawił je tam.
Cały dzień spędzali wszyscy na pocieszaniu się i opowieściach o pięknych czasach wolności. Żałosne było to wszystko: obok ludzie przymierali głodem i ze zmęczenia a inni próbowali ich pocieszać. Jak? Nie mogła tego pojąć.
Ciężko jej było tutaj samej w niewoli, ale dawało sobie rade, nie potrzebowała nikogo.
Nie mogła już cieszyć oczu widokiem choćby wspomnień, bo niewola wypłukała z niej resztki energii magicznej. Nie mogła śpiewać hymnu, zapomniał go w samotności, nie mogła nawet cieszyć ust słodkim smakiem płatków róży. Nie miał nic z poprzedniego życia, oprócz swej delikatnej natury i cierpiała samotnie starając się nie słuchać tych obiecujących opowieści, żeby nie ogłupieć.
Każdy dzień mijał jej identycznie jak poprzedni. Codziennie widziała jak ktoś umierał czy dołączał do niewoli, ale patrzyła na to z boku. Nie chciała nikogo znać, żeby za nikogo nie żałować. Mdliło ją na widok kolejnej osoby wrzucanej przez drzwi do środka, naokoło której zbierała się zaraz grupa ludzi przyjmując go jak własne dziecko.
Tym razem było inaczej...
Zamek w drzwiach szczęknął. Spojrzała dla samej rozrywki oczu, aby nie nużyć się widokiem jednej i tej samej ściany przez cały dzień, Był to młody chłopak dość wysoki i szczupły. Kiedy upadł na kolana włosy zasłoniły mu oczy. Przechylił głowę na prawą stronę i popatrzył na przestraszonych więźniów. Żaden z nich nie podszedł do niego. Być może bali się go ze względu na zachowanie i ubiór. Był zupełnie inny od reszty. W sumie nie obchodziło ją to, odwróciła wzrok nie przyglądając się mu. Chciał się zdrzemnąć, oparła głowę o kolumnę i zamknęła oczy. W następnej chwili jej serce zabiło szybciej, usłyszała słowa które oddały jej całe szczęście poprzedniego życia, ale być może tylko na chwile. Stało się tak, bo nowo przybyły odezwał się niezwykle bluźniąc i atakując drzwi, ale odezwał się w jej ukochanej mowie. Mowie którą posługiwali się jej praojcowie, w której śpiewała hymn i pieśni, w której nazywał rośliny w dzieciństwie. Słowa te o tyle jej nie cieszyły, że ten, który je wypowiadał bluźnił niesamowicie i piękny akcent zatracił w gniewie. Rozdrażniło ją to, bo jakim prawem mógł on szpecić ten starożytny język.
Wstała i podeszła do niego, odzywając się tym samy językiem zapytała:
-Jakąż krzywdę wyrządzili ci wrogowie, że bluźnisz przeciwko własnemu rodowi? -zrozumiała bowiem jego słowa i wyklinał on cały ród Ukteny począwszy od swojego pradziada.
Popatrzył na nią z odrazą.
Dopiero teraz zwróciła uwagę jak on wyglądał.
Był cały ubrany na czarno, jedynie kołnierz białej koszuli wystawał spod czarnej kurty odsłaniając część klatki piersiowej. Miał też długie ciężkie buty, które wyglądały jakby były stworzone do uśmiercania. (Chodź może to skojarzenie przyszło jej na myśl gdy jego nienawistne spojrzenie omiotło jej postać.)
-A kim ty jesteś, że zabraniasz mi mówić co zechce -zapytał w tym samym języku.
Prostując się odsunął włosy z twarzy.
Popatrzyła na niego krótko i zdała sobie sprawę, że z osobą w jego stanie nie da się rozmawiać. Rzuciła tylko obojętne:
-Wyrażaj się inaczej, nie jesteś osamotniony w tej męce... - i odwróciła się
Zauważyła, ze liczne oczy współwięźniów śledziły tą scenę. Posłała im tylko spojrzenie pełne pogardy i już miała wracać na miejsce, gdy usłyszała jego ironiczny krzyk.
-Osamotniony! -mówił bardziej do siebie niż do niej -każdy jest sam i nie może liczyć na nikogo na tym świecie -te słowa pokierował już do niej.
Obróciła się szybko w jego stronę.
-Wiesz masz racje -beznadziejny ton zdradzał jej emocjie -dlatego nie utrudniaj mi tej samotności i zamilcz w końcu!
Przeszedł ją dziwny dreszcz. Jego spojrzenie było tym razem przenikliwe, jakby chciał poznać jej najgłębsze myśli, wysondować kim ona jest. Nie pozwoliła patrzeć mu dłużej. Istniała przecież możliwość, ze zna magie i rzeczywiście mógł czytać jej w myślach.
Wróciła na swoje miejsce, źle czuła się w jego towarzystwie i nie chciała spędzić tam ni sekundy dłużej. Nie miał siły ani ochoty rozmawiać z nim. Chociaż najwyraźniej jej słowa podziałały na niego, bo zaklął tylko cicho i usiadł przy ścianie. Popatrzyła na niego jeszcze raz.
Jego włosy opadały tak, ze zasłaniały twarz; były długie do ramion i dość ciemne. Cała jego sylwetka była idealnie proporcjonalna jakby wyszedł spod dłuta artysty. Jedynie buty zdawały się obciążać go, wyglądało to jakby z całych sił chciały utrzymać na ziemi.
(cdn. jeśli chcecie)
nie wiedziałam, że w języku polskim jest tyle 'ą' i 'ę'...