Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Mistrz i Uczeń - Kryształ Admina
#1
No dobra. Ja nie uważam tego za aż tak śmieszne, ale jeśli Kot mówi, że tak jest.... to nie mam powodu, by w to nie wierzyć.



Rozdział I : Spotkanie
W Demokratycznej Republice Inkaustusa spędziłem całkiem miły, półroczny urlop.
Marszałek Kot, w podzięce za pomoc w "zwycięstwie" w bitwie w dolinie Fizyki, nad
rzekami Volt i Amper, nadał mi różnorakie przywileje. Darmowe, a konkretnie w stu
procentach refundowane, piwo, wino i każdy alkohol na jaki przyjdzie mi ochota.
Siedemdziesięciopięcio procentowe zniżki w "domach rozrywki" i w noclegowniach. I
dyskretna ochrona Literackich Oddziałów Specjalnych. Tak dyskretna, że po tygodniu
uznałem, że Kot sobie ze mnie zażartował. Dzień później grupa zamachowców z Partii
Literatury Komunistycznej została w wyjątkowo efektowny sposób zdekapitowana
podczas ataku na mnie. Trzeba chłopakom przyznać,że dobrzy są.
Cieniem na mój urlop rzucała się sytuacja polityczna. Tutaj ciągle jest tak porąbana, że
trudno z niej cokolwiek zrozumieć, ale ostatnio jest jeszcze gorzej. Kot ostatecznie
przeprowadził swój zamach stanu. Trochę mu on jednak nie wyszedł. Nie poparł
go LSZ, co zaskoczyło zarówno jego, jak i Malberta. Obaj sądzili, że to właśnie ich
poprze wojsko. Podobnie jak armia, postąpiło Wolne Miasto Karadia. Do walki
włączyli się wyłącznie członkowie Partii Metalowych Rewolucjonistów, ale oni lali
jednakowo i jednych i drugich. W efekcie żaden z nich nie może uzyskać przewagi i
w Najwyższej Wieży Literackiej Inkwizycji trwa nieustająca ustawka, w której udział
bierze PMR, LOS i LONS – czyli Literackie Oddziały NieSpecjalne Malberta. LSZ i
Korpus Stabilizacyjny z Wolnego Miasta Karadii dowodzony przez Nemesis,
ograniczyły się do dostarczania obu walczącym stronom zapasów i upijania się z
bojówkarzami PMR-u. Obywatele DRI olewali wszystkich i wszystko. Można wręcz
powiedzieć, że nie odczuli zbytniej różnicy między tym co było przed zamachem stanu,
a tym co działo się teraz. A nie, przepraszam – na ulicy więcej jest żołnierzy, więc
spadła przestępczość. Póki jednak trzymałem się z daleka od NWLI i toczącej się tam
od pięciu miesięcy bitwy – miałem spokój. Z czasem jednak zacząłem się nudzić.
Zastanawiałem się nawet nad powrotem do Twierdzy Rządzonej Przez Złego Lorda,
ale znając szczęście moje i Lorda, to pewnie wywołalibyśmy tym razem potop.
Bezlitosną nudę mojej egzystencji przerwała wizyta całego plutonu LSZ-etu w
karczmie, w której właśnie raczyłem się butelką wina FantasyLit, rocznik 666.
Swoją drogą – straszne paskudztwo. Siedziałem na krześle, z boku sali. Jako pierwszy
do sali wszedł oficer. Ubrany w ciemnozielony mundur z herbem Partii Metali
Kooperatywnych. Za nim wmaszerowało kilkunastu żołnierzy, z mieczami u boku i
podręcznym przyrządem do walki z tłumem, czyli Księgą Fatalnych Opowiadań w
kieszeniach mundurów.
- SZUKAMY MISTRZA !!! – zagroulował oficer. Ci, którzy jeszcze żołnierzy nie zauważyli, teraz do zrobili. Jakaś siedząca w rogu sali babcia osunęła się na podłogę, a mleko, którym popijałem wino skisło.
- A w czym konkretnie ? - odezwał się przerażonym głosem jeden z gości. - Bo ja na przykład jestem mistrzem ciesielstwa, a ten siedzący obok...
Oficer spiorunował cieślę wzrokiem. Ten osunął się na podłogę.
- SZUKAMY CZŁOWIEKA, KTÓRY TAK SIĘ NAZYWA !!! - Tym razem skwaśniały wszystkie napoje alkoholowe. Łącznie z moim winem. O dziwo – nagle zaczęło mi smakować. Ciszę która po kolejnym groulu opanowała całą salę, przerywał tylko płacz jakiegoś pechowego niemowlaka, który dochodził do nas zza ściany.
W odpowiedzi, na końcu sali wstał jakiś człowiek.
- Jestem Mistrz Shadi i jestem... - Oficer jego też spiorunował wzrokiem. Potraktowany nim człowiek, natychmiast usiadł. Uznałem, że muszę to przerwać, bo jak oficer zagrouluje jeszcze raz, to będą ofiary śmiertelne. Wstałem w momencie, w którym nabrał on powietrza do płuc i powiedziałem...
- To ja jestem Mistrz. - Oficer nagle zapowietrzył się. Zrobił się czerwony, a chwilę później biały. Sekundę później rozległ się stłumiony huk i przewrócił się na ziemię. Natychmiast doskoczyło do niego dwóch żołnierzy. Jeden z nich – najwidoczniej jego zastępca – jęknął głośno.
- No nie.... Trzecie płuca w tym tygodniu. A mówiłem żebyś nie groulował w miejscach publicznych. - Odwrócił się w moim kierunku. - A co do ciebie... Wzywa cię Prezydent. Chodź za mną.
- A który konkretnie ?
- Dowiesz się na miejscu. Chodź za mną.
Nie oponowałem. Liczyłem na to, że w końcu zacznie się robić ciekawie. Wraz z
zastępcą dowódcy oddziału wyszedłem na zewnątrz i pod eskortą żołnierzy ruszyłem
ulicą Sapkowskiego w kierunku NWLI. Która majaczyła na horyzoncie. Dotarliśmy do
niej po kilku godzinach marszu. U drzwi stało dwóch żołnierzy. Jeden miał na sobie
szarozielony mundur LOS-u, a drugi karmazynowoczarny LONS-u. To mnie zaskoczyło.
Spojrzałem na mojego przewodnika, ale zanim zdołałem zadać pytanie, powiedział że
mam być cicho i że zaraz wszystkiego się dowiem. Doprowadził mnie przed drzwi Sali
Zmian i Konkursów.
- Wchodź do środka. Ja mam rozkaz pilnować wejścia.
Bez słowa otworzyłem drzwi. W środku zobaczyłem Prezydenta Malberta, który
siedział obok stołu i konsumował wyjątkowo smakowicie wyglądającego pieczonego
dzika. Po drugiej stronie mebla siedział Kot. On zajęty był półmiskiem ze śmietanką i
kilkoma smażonymi myszami. Gdy tylko mnie zobaczyli, zaprzestali jedzenia, odwrócili
się w moim kierunku.
- Witaj, Mistrzu. - odezwał się Malbert. Kot skwitował moje przybycie donośnym
miauknięciem. - Dobrze że już jesteś. Mamy pewien problem.
- I to chyba duży, skoro zdołał was pogodzić.
- Duży i to bardzo. Miau. - odpowiedział mi Kot. - Ktoś wykradł Kryształ Admina. A bez niego walka o władzę nie ma sensu, bo i tak nie można bez niego namaścić nikogo na stanowisko Prezydenta. Miau.
Muszę przyznać, że wciąż nie mogę się przyzwyczaić do gadającego kota.
- Oddział żołnierzy Karadii i grupa żołnierzy LOS-u i LONS-u, którzy mieli odnaleźć Kryształ... zniknęli. - dodał cichym głosem Malbert – postanowiliśmy więc wysłać specjalistę od zadań niewykonalnych, czyli...
- ... mnie. - Dokończyłem za niego. - A co mi tam. I tak ostatnio strasznie się nudziłem. Ale zapłata ma być porządna.
- Pięć tysięcy Literackich Talentów ?
- Nie... - powiedziałem cichym, grobowym wręcz głosem. - Chcę Karty Nieskończonego Kredytu.
Kot z wrażenia spadł ze stołu. Malbert wyglądał, jakby dostał zawału serca.
- CZYŚ TY ZWARIOWAŁ !!?? MY NIKOMU NIE DAJEMU KNK !!! PRZECIEŻ MÓGŁBYŚ DOPROWADZIĆ NAS DO BANKRUCTWA W JEDEN DZIEŃ !!! - Malbert wydarł się tak, że było go pewnie słychać nawet w Wolnym Mieście. W międzyczasie Kot wstał. Na szczęście spadł na cztery łapy.
- No to do widzenia. - Postanowiłem nie ustępować. Zdążyłem zrobić trzy kroki, zanim Kot wspaniałym skokiem dostał się na moje prawe ramię. Po czym spojrzał mi w oczy i odezwał się cichym głosem.
- Powiedz Malbertowi, że zgodziłeś się zrezygnować z KNK. Miau. Ale Kryształ dostarcz mi, a dam ci Kartę.
Chociaż Kot nie mógł o tym wiedzieć, to i tak zgodziłbym się na wykonanie zadania bez
tej wyjątkowo wysokiej nagrody. Poprostu nie miałem nic ciekawego do roboty. Ale
skoro sam pcha mi KNK do ręki... Odwróciłem się i wróciłem do stołu. Kot natychmiast
zeskoczył na blat i wrócił do swojej śmietanki.
- No dobra, z Karty rezygnuję. Ale pięć tysięcy Literackich Talentów to dla mnie za mało. Poproszę dwa razy tyle.
Malbert jęknął cicho. Brzmiało to tak, jakby jednocześnie się cieszył i smucił.
- Dobra. Ale dopiero po wykonaniu zadania. - Pokiwałem głową. To było do przewidzenia.
- Co więc macie mi do powiedzenia ? Kto według was mógł wykraść Kryształ ?
Odpowiedział mi Kot.
- Podejrzewamy pewną małą, modderską republikę podległą Związkowi Socjalistycznych Republik Gothicowych. Miau. To tak zwany Klasztor. Słyszałeś może o nim ? - Pokręciłem lekko głową. Ta nazwa nic mi nie mówiła. - Szkoda. Znajduje się ona dwa dni drogi na południe od Themodderskiej Republiki Ludowej i o dzień na wschód od Socjalistycznej Republiki GothicKomiksów. To jakiś sekciarski odłam bractwa modderów. Miau. Praktycznie nic o nich nie wiemy. Ale dzień przed kradzieżą, obywatel Klasztoru, niejaki Sargon, przebywał w wieży. Zniknął w tym samym momencie, w którym wyparował Kryształ. Miau.
- Obawiamy się – przerwał mu Malbert – że Sargon spróbuje dostarczyć kryształ do znajdującego w pobliżu Klasztoru wulkanu. A jeśli ulegnie on zniszczeniu, Inkaustus upadnie.
- Czegoś jednak nie rozumiem. Przecież ZSRG po bitwie nad Voltem i Amperem stara się DRI nie drażnić.
- Związek Socjalistycznych Republik Gothicowych się rozpada. Rząd Xardassa upada. Daję mu rok, góra dwa. Coraz mniej republik słucha przedstawicieli głównej Partii Komunistycznej. Wkrótce na całej południowej granicy będziemy mieli masę małych i skłóconych ze sobą krajów. - Kot wyglądał na autentycznie zasmuconego. Znałem go jednak dobrze. W głowie już rozmyślał nad podbojami.
Nie orientujecie się, kto tam rządzi ?
Przed komunistycznym przewrotem niejaki Garrador, Arcymag Gothic Komiksów. Było to typowe lenne księstwo podległe Republice Komiksów. Potem był przewrót generała Ado'o, krwawa dyktatura, a na końcu zamach stanu zorganizowany przez Socjalistyczną Partię Komiksów. W Klasztorze schroniły się niedobitki rządy Republiki. Potem władzę przejęli tam komuniści i powywieszali wszystkich ministrów republikańskich, na czele z prezydentem Piotrem i premierem Dartamem. I to praktycznie wszystko co wiemy. Podejrzewaliśmy, że ZSRG pracuje tam nad czymś tajnym, ale naszym agentom nie udało się przeniknąć do Klasztoru.
- A co z Garradorem ? Jego też powiesili ?
- Nie. Znalazł azyl u nas. Jest wyjątkowo przydatny. W końcu to mag. - Słysząc to, poprostu się wściekłem. Wszędzie spotykałem ludzi wierzących w magię. Jak można wierzyć w takie zabobony...
- Ale przecież magia nie ist... - Nie zdołałem dokończyć. W rogu sali, w strumieniach czarnego światła spłynął z sufitu szkielet w wyszywanej diamentami i rubinami szacie z jedwabiu. W oczodołach jarzyło się czerwone światło, a w ręce trzymał laskę, zakończoną największym kryształem jaki kiedykolwiek widziałem. Nieumarły majestatycznie spłynął na ziemię. Gdy już wylądował, otrzepał szatę z nieistniejącego kurzu i odezwał się.
- Wzywaliście mnie ?
- Tak – pokiwał głową Kot – złodziej z twojej ojczyzny zwinął nam coś bardzo wartościowego. Wysyłamy tego tutaj na poszukiwanie. Idziesz z nimi ?
- Z przyjemnością. Zamierzam wysłać pewną osobę, odpowiadającą za odebranie mi władzy w wyjątkowo nieprzyjemną podróż. W jedną stronę.
W tym momencie odzyskałem głos.
- Ale przecież magia nie istnieje ! - W odpowiedzi Kot, Garrador i Malbert wybuchnęli głośnym śmiechem.
- Taak, a ja jestem lalką kierowaną przez grubego kolesia w okularach, siedzącego piętro wyżej. - odparł Garrador, gdy już się uspokoił. Wtedy wszyscy usłyszeliśmy głośny krzyk dochodzący gdzieś z góry.
- SAM JESTEŚ GRUBY KOLEŚ W OKULARACH !!!
- ZAMKNIJ RYJA BO TAM PÓJDĘ I CO NOGI Z DUPY POWYRYWAM !!! - Arcymag wściekł się i to bardzo – I TAK CIĘ ZMASAKRUJĘ, ŻE NIE BĘDZIESZ WIEDZIAŁ, CZY TO CO PRZED SOBĄ WIDZISZ TO TWÓJ NOS, CZY DUPA !!!
- Przepraszam – wtrąciłem się – możebyśmy się tak w końcu ruszyli ? - Garrador zmierzył mnie wzrokiem.
- A kim ty w ogóle jesteś ?
J- estem Mistrz, słynny zabójca potworów. Chwilowo na urlopie.
- Mistrz ? Coś mi się obiło o uszy... W Republice Komiksów jeden z obywateli robił komiks o tobie, ale potem Ado'o zrobił przewrót i zabił kiepskimi dowcipami wszystkich, którzy nie chcieli robić komiksów opiewających jego wspaniałość. Ale koniec wspominania. Masz rację. Trzeba iść. - Skierowaliśmy się do wyjścia, gdy nagle zatrzymał nas głos Malberta.
- A WY GDZIE !?
- No jak to gdzie ? Mamy was przecież uratować !
- Najpierw musicie zapłacić POCB, czyli Podatek Od Czynów Bohaterskich. Sto Literackich Talentów poproszę. Od osoby.
Spojrzałem na Garradora. A on na mnie. Po czym oboje spiorunowaliśmy Malberta
wzrokiem.
- Siekiera, Motyka, Gothic, Spacer, Od Podatków Nas Uratuj, Przenieś Nas Daleko - Chociaż zaklęcie Garradora nie było rymowane, jak we wszystkich wioskowych bajkach, to jednak zadziałało. Ogarnęły mnie ciemności. Gdy się ocknąłem, stałem wraz z Arcymagiem na polu obok stolicy Inkaustusa. Przed oczami miałem jednak ostatnią rzecz, jaką ujrzałem przed teleportacją. Krwiożerczy uśmiech Kota, który wpatrywując się w plecy Malberta ostrzył swe pazury na kawałki smażonej myszy, dosłownie krojąc na kawałki.


Rozdział II : Wioska Skradnąmieszki
Mówiłem Garradorowi, żeby się tak nie eksponował. Przypominałem mu, że
szkielet ze świecącymi oczami, nie jest pospolitym widokiem. Ale on oczywiście nie
posłuchał. Wkroczył do niewielkiej, wyjątkowo brzydkiej wioski, jakby był jej
władcą. A konkretnie wleciał. W połowie drogi przez osadę, ulicę zablokowała cała
horda chłopów z widłami. Kilku niosło pochodnie, a na dodatek z tyłu tej rozochoconej
bandy kroczył jakiś gruby kapłan, z butelką wody święconej pod pachą. Trzeba im
przyznać, że szybko się zorganizowali. Garrador obserwował to zbiegowisko
spokojnym wzrokiem. Zdenerwował się dopiero, gdy wieśniacy wytargali nie wiadomo
skąd zakurzoną balistę. Gdy jednak wystrzelili, Arcymag bez problemu się uchylił i
pocisk rozwalił jakąś chałupę. Niezrażeni niepowodzeniem kmiecie załadowali swoją
broń po raz kolejny. Wkurzony Garrador wymamrotał parę słów i balista stanęła w
ogniu. Jakiś odważny wieśniak odpalił ją jednak, nie zwracać uwagi na szalejące
płomienie. Ognisty pocisk podpalił karczmę. Jej właściciel wybiegł na ulicę i bezradnie
patrzył na swój jedyny środek utrzymania, który pochłaniał właśnie ogień. Wtedy do
ataku ruszyła horda chłopów uzbrojonych w widły, pałki, sierpy i kilka kos
ustawionych na sztorc. Na to nie mogłem patrzyć bezczynnie. Wyskoczyłem przed
szarżujący tłum. Biegnący przodem wieśniak, usiłował mnie nabić na zardzewiałe
widły. Uniknąłem ciosu i stuknąłem go rękojeścią miecza w głowę. Zwalił się na
ziemię, podcinając nogi biegnącym z tyłu. W efekcie wywróciło się ze dwudziestu
wieśniaków, co wcale nie odebrało pozostałym żądzy krwi. Za moimi plecami
Arcymag wymamrotał jakieś zaklęcie. Mgła otoczyła szarżujących chłopów, a gdy
zniknęła, wszyscy leżeli na ziemi. W tym momencie zza pobliskich domów nadleciała
olbrzymia kamienna kula. Ledwo zdołałem uskoczyć. Wyglądało na to, że wieśniacy
posiadali nawet katapultę. Wolałem nie wiedzieć, jaki jeszcze arsenał mieli w
zanadrzu. Garrador chyba też, bo wymamrotał kolejne zaklęcie. Wszystko ogarnęły
ciemności. Kolejne zaklęcie teleportujące. Pojawiliśmy się tuż obok wyjątkowo
zaskoczonej naszym przybyciem załogi katapulty. I tu – niespodzianka. Przed nami
stało czterech żołnierzy ZSRG. Jeden z nich z wrażenia upuścił sobie na stopę
kamienną kulę, średnicy około pół metra, co wyłączyło go z dalszej walki. Pozostali
trzej dobyli mieczy i rzucili się na nas. Durnie. Jednego zabiłem ja, a dwóch
pozostałych kule czarnego ognia ciskane przez Garradora. Ostatni zdołał uwolnić
zmiażdżoną nogę i rzucił się do ucieczki. Dwie sekundy później Arcymag cisnął w
niego błyskawicą, która dosłownie go spopieliła. Zdążyłem tylko obejrzeć dwa
najbliższe ciała. Sądząc po oznaczeniach, jeden z żołnierzy, pochodził z Klasztoru, a
drugi z Poziomkaukaskiej Republiki Rad. Wtedy, z pobliskiej uliczki wymaszerował
cały oddział żołnierzy Związku Socjalistycznych Republik Gothicowych. Garrador
wymamrotał kilka słów, i pobliski budynek się za nich zawalił. Podeszłem do
rumowiska i dobijałem tych, którzy zdołali się wygrzebać. Dwóch, albo trzech
zdołało wydostać się i zniknąć między budynkami. Gdy zapadła cisza, z jednej
z pobliskich uliczek wyszło kilko wieśniaków z widłami. Między między nimi szedł
dosć bogato odziany człowiek. Swoim zachowaniem nie wyrażali chęci walki.
-Witajcie – odezwał się bogacz – przepraszam w imieniu mieszkańców
Skradnąmieszki, za ten nieszczęsny incydent na głównej ulicy. Zareagowali zbyt przesadnie. Przerazili się widokiem.... wiecie kogo. - Pokiwałem głową. Kątem oka zobaczyłem, że Garrador ponurym wzrokiem obserwuje przybyszów. - Ja nazywam się Alfons Kradziej i jestem tutaj wójtem. Jak widzę, przegoniliście tych bandziorów z ZSRG. Chcielibyśmy poprosić was o pewną przysługę. Gdzieś w okolicy obozuje banda dezerterów, których właśnie pokonaliście. Wiemy gdzie są... moglibyście nam pomóc ?
Spojrzałem na Garradora. Pokiwał lekko głową. Miał rację. Oni mogli coś wiedzieć o
złodzieju i sytuacji w ZSRG.
- Dobra. A co będziemy za to mieli ?
- Dozgonną wdzięczność. - Po trzech sekundach ciszy odezwał się raz jeszcze. - No i oczywiście zapłacimy wam dwieście Literackich Talentów.
- Bardzo dobrze. Chodźmy.
Przeszliśmy dziesięć metrów. Wtedy dopiero coś zauważyliśmy. I natychmiast się
odwróciliśmy.
- KRADZIEJ, ODDAWAJ MI MOJE UBRANIE I KOSTUR !!! – wydarł się Garrador.
- ALBO MI ZWRÓCISZ MÓJ MIECZ I STRÓJ, ALBO CIĘ ZABIJĘ !!! - zawtórowałem.


********************************
Wspinaczka na górującą nad osadą górą zajęła nam kilka godzin. Nie była wysoka, ale
ścieżka wiodła przez bardzo trudny teren – stromy, śliski i miejscami zarośnięty
kolczastymi krzakami. Garrador miał o wiele lżej – cały czas unosił się w powietrzu.
Pierwszą rzeczą, któa poinformowała nas o tym, że zbliżamy się do obozowiska
dezerterów, byli oni sami. Z krzaków wyskoczyła na nas piątką. Wszyscy w kolczugach
Pierwszy rzucił się na ziemię, wymachując bronią nad głową. Bez większego problemu
wbiłem mu swój miecz w brzuch. Drugi próbował skoczyć na mnie z niewielkiej
skarpy. Źle jednak wycelował i nabił się na moją broń. Dwóch kolejnych usiłowało
zaatakować mnie z dwóch stron naraz. Byli zgrani. Uderzyli idealnie – nie miałem
szans. Wtedy jednak wkroczył Garrador. Broń wojowników wyrwała im się z dłoni, po
czym dosłownie ich poszatkowała. Ostatni rzucił się do ucieczki. Szybko dowiedział
się jednak, że przed magicznym pociskiem nie da się uciec. Kula czerwonej energii
uderzyła go w plecy. Nastąpił wybuch. Pozostał po nim tylko niewielki krater.
Nagle coś przyszło mi do głowy i odwróciłem się do Garra.
- Hej, nie mógłbyś nas przeteleportować do ich obozu ?
- Mógłbym.
- Mó... to czemu do cholery nie mówiłeś ?
- Bo nie pytałeś.
- Aha. Dobra, no to zrób to.
- Siekiera, Widły, Mieczyk, Modzik, Do Ich Obozu Przenieś Nas, Bo Nie Chce Nam Się Iść Przez Las.
Tym razem zaklęcie było częściowo rymowane. Ale też zadziałało. Ponownie ogarnęły
mnie ciemności. Zmaterializowaliśmy się na skraju ich obozowiska. Dokładnie
dwa metry przed srającym dezerterem. Który na nasz widok wytrzeszczył oczy tak, że
myślałem że mu wybuchną. Sekundę później uderzyła w niego kula ognia ciśnięta
przez Arcymaga. Przekroczyliśmy dopalające się szczątki i wkroczyliśmy do obozu.
Składał się z kilkunastu namiotów na szczycie góry, otoczonych palisadą.
Garrador z uśmiechem na ustach ją podpalił. Poraz pierwszy widziałem
uśmiechającego się trupa. I chyba nie chcę tego ujrzeć już nigdy.
Ogień błyskawicznie rozprzestrzenił się i wkrótce paliła się cała palisada. Co uwięziło
dezerterów w kręgu ognia. My staliśmy w jedynym wyjściu z obozu. Garrador
metodycznie podpalał ognistymi pociskami namiot po namiocie. Obrywało się
również dezerterom, który próbowali się z nich wydostać. W efekcie nie musiałem
nawet sięgać po broń. Dopiero po fakcie przypomniało nam się, że mieliśmy wziąć
jakiegoś jeńca, by go przesłuchać. Na szczęście, jeszcze zanim zdążyliśmy się o to
pokłócić, tuż obok nas, z lasu wyszedł dezerter. Zaskoczonym wzrokiem spojrzał na
obóz, potem na nas, a potem znów na obozowisko. Gdy Garrador odwrócił się w jego
kierunku, odezwał się.
- Witam. Ty musisz być Mistrzem. A ty Arcymagiem Garradorem.
To zaskoczyło nas obu.
- Skąd wiesz kim jesteśmy ? I kim ty jesteś ?
- Jestem Bartek Zalewski i jestem szpiegiem Kota. Aktualnie podszywałem się pod agenta Wolnego Miasta Karadii, który przeniknął do tajnej policji ZSRG i z jej polecenia miałem udawać członka Literackich Służb Bezpieczeństwa i z ich rozkazu dostać się do tego oddziału bandytów, żeby was spotkać i zgodnie z rozkazem Marszałka, przekazać wam ważne informacje i zaoferować swoją pomoc.
Od tego kalejdoskopu rozkazów, przeniknięć i różnych organizacji zakręciło mi się w
głowie.
- Dobra, to co to za informacje ?
- Tuż po waszym odejściu, szpiegom Kota udało się dowiedzieć co nieco o
obecnym przywódcy Klasztoru. To niebezpieczny terrorysta, poszukiwany przez LSB i Kruki. Używa pseudonimu Spiący i jest byłym generałem karadyjskich Wojsk Koronnych. Zniknął, gdy oskarżono go o zdradę. Powiązany jest z próbą dokonania ataku bronią chemiczną na Inkaustusa. Usiłował zatruć dużą ilością moczu miejscowe ujęcie wody pitnej. Wplątany w połowę zamachów na działaczy Wolnego Miasta Karadii i Demokratycznej. Zadeklarowany komunista, a do tego psychopata i sadysta. Dysponuje również jakąś mistyczną mocą wysysania z ludzi snów. Potrafi zaaplikować ją w dowolną ofiarę, co usypia go na zawsze. Znani wspólnicy to Spiąca Królewna i demon nazywany Sniącym.
Rozumiem. A w jaki sposób masz nam pomóc ?
Mam wam towarzyszyć. ZSRG się rozpada i po okolicy kręci się mnóstwo dezerterów, bandytów i poborców podatków. Dodatkowy miecz wam się przyda.
Ja spojrzałem na Garradora, a on na mnie. Bartek miał rację. Jego obecność mogła
nam pomóc.
- No dobra. Wracajmy do Kradzieja.
Wyruszyliśmy w drogę z powrotem do Skrądnąmieszki. Za nami dopalał się powoli
obóz dezerterów.

*************************
- Przeżyliście ? - Kradziej wyglądał na autentycznie zaskoczonego. To mnie zdziwiło. - Ale jak to możliwe ?
- A co ? Liczyłeś na to, że nam się nie uda ?
- Nieee.... Wierzyłem w was od samego początku. - Kłamał. Można to było łatwo wyczytać z jego twarzy. - No to proszę. Oto mieszek z pieniędzmi, jakie wam obiecałem.
- Bardzo dobrze. A może mógłbyś nam jeszcze powiedzieć, czy przechodził tędy
niejaki Sargon ?
- A jak wygląda ?
Wiedziałem, że zapomniałem zapytać o coś Kota. Poprostu wspaniale.
- Mniejsza. Dobra, chodźmy. Musimy się pośpieszyć, jeśli chcemy go dogonić.
Gdy dotarliśmy do skraju osady, coś mnie tknęło. Wyjąłem mieszek ze złotem i
wyrzuciłem pod ściane ugaszonej już karczmy. Bartek i Garrador spojrzali na mnie
jakbym był niespełna rozumu. Kilka sekund później sakwa – wraz z budynkiem –
wyleciała w powietrze. Podmuch miotnął nami o jakaś stodołą. Wpadliśmy przez ścianę
do środka i wylądowaliśmy na składowanym tam sianie. Budynek oczywiście rozsypał
się i dach spadł nam na głowę. Ostatnią rzeczą jaką zobaczyłem, zanim straciłem
przytomność, był karczmarz, który na widok tego, co się stało się z jego budynkiem
dostał zawału serca.

Rozdział III : Zguba von Zgubany

Gdy zdołaliśmy wydostać się spod rumowiska, zapadł już zmrok. Mogliśmy zrobić to
szybciej, ale Bartek znalazł w sianie kilka butelek nielegalnego, wysokoprocentowego
bimbru. Obok czegoś takiego nie można było przejść bokiem. Po raz pierwszy w swojej
długiej karierze łowcy potworów widziałem narąbanego nieumarłego. Polegało to na
tym, że dymiło mu z czachy. Chociaż nie wiem, jak mógł się spić, skoro wszystko przez
niego przeciekało.
Wracając do tematu. Po wydostaniu się na zewnątrz, postanowiliśmy znaleźć
Kradzieja i go za...bić. Pierwszy napotkany wieśniak zaprzeczył, że ktokolwiek taki
mieszka w osadzie. Bartek wysunął pomysł, że Alfons to w istocie Sargon, który
postanowił spowolnić pościg. To poprawiło mi humor. Poruszaliśmy się tak powoli, że
bez problemu mógłby uciec, ale on wolał poruszanie się tuż przed nami i ryzykowne
organizowanie pułapek i zasadzek na nas. Kmieć podał nam również inną ciekawą
informację. Miejscowy kapłan, ten sam co próbował oblać wodą święconą Garradora,
złapał wąpierza. Przyznam się, że nigdy żadnego nie widziałem. Postanowiłem, że
przyjrzę się bliżej temu złemu wampirowi. Garrador i Bartek również byli
zainteresowani. Tym bardziej, że Sargon pewnie szykował jakąś zasadzkę w następnej
po drodze osadzie. Nie było więc sensu się spieszyć.
Wampir siedział w klatce i wyglądał na skrajnie nieszczęśliwego. Był mojego wzrostu,
miał czarne włosy, czarne oczy... no ogólnie wszystko czarne, poza skórą. Ona była
niemal biała. Trochę kłóciło się to ze stereotypowym wizerunkiem wąpierza.
Nie miał ani czerwonych oczu, ani plam krwi wokół ust... Jedyną rzeczą w tym kolorze
jaką widzieliśmy, była twarz kapłana. Biedaczek zmęczył się wykrzykiwaniem oskarżeń
pod adresem wampira. Jakiś wieśniak podawał mu właśnie kufel. Klecha myślał, że
z wodą i dla ochłody wylał sobie zawartość na głowę. Kilka sekund później zorientował
się, że w naczyniu było piwo.
Biorąc pod uwagę, że wąpierz nie wyglądał jak wąpierz, kapłan miał we włosach dużą
ilość zupki chmielowej, a wszyscy wieśniacy na placu zgodnie ignorowali ich obu, cała
sytuacja przypominała bardziej jakiś kabaret, niż sąd na wampirze.
- ZŁY POTWORZE, PRZYZNAJ SIĘ I ZDAJ SIĘ NA SĄD BOŻY !!! - Kapłan ponownie zaczynał swoją natchnioną tyradę. Nie zwracał uwagi, że nie słucha go nikt, łącznie z wampirem. - MAM DOWODY NA TWE ZBRODNIE !!! A OTO PIERWSZY Z NICH !!! W TYM KOCIOŁKU UGOTOWAŁEŚ BIEDNEGO KOTA !!! CHCIAŁEŚ UWARZYĆ Z TEGO JAKĄŚ CZARNOKSIĘSKĄ MIKSTURĘ !!!
Korzystając z tego, że kapłan skoncentrował się na wampirze, podeszłem do kotła i
zajrzałem do środka. Klecha zauważył mnie dopiero wtedy, gdy zacząłem podjadać
dowód zbrodni wąpierza. Trzeba mu przyznać – dobrze gotował.
- Co ty robisz !!! Przecież to wywar z kota !!!
- Taa, jasne – powiedziałem lekko kpiącym tonem. Jednocześnie wyjąłem z kotła pewną rzecz, która przed chwilą rzuciła mi się w oczy. - Ten dziób to pewnie też do jakiegoś kota należy, co ?
Kapłan przez chwili bezgłośnie poruszał ustami. Wyglądało na to, że nie wiedział co
powiedzieć. W końcu wpadł mu do głowy pewien pomysł.
- To szkielet ohydnego wynaturzenia, które stworzył ten wampir ! Kotoptaka !
Przyznam się, miałem dość. "Kotoptak" ? Ciekawe jaki będzie następny dowód
kapłana. Pewnie kozoowca.
- Taa, jasne. Masz jeszcze jakieś "dowody" ?
- TAK !!! WAMPIRZE, POWIEDŹ COŚ !!!
- Nie zamierzam brać udziału w dyspucie między tobą, niedorozwinięty kapłanie ze znaczną nadwagą i tym stosunkowo inteligentnym wojownikiem. Uważam, iż ze względu na twój w niej udział, rozmowa ta osiągnęła poziom dna.
- No i widzisz !!! - wykrzyknął triumfującym głosem kapłan. - Słyszysz jak on
mówi ? Od razu widać, że brał nauki u jakiegoś demona !!! One potrafią tak się wyrażać !!!
- A skąd wiesz – wtrącił się Bartek – jak mówi demon ?
Kapłan zaklnął pod nosem w wyjątkowo nieprzyzwoity sposób. Po czym wydał z siebie
nieludzkie wycie i zniknął w eksplozji płomieni. Gdy już zniknęły, usłyszeliśmy jeszcze
jeden wrzask.
- JA WAS JESZCZE ZAPIERDOLĘ !!!
Mimo widowiskowych efektów specjalnych, żaden z wieśniaków nie zwrócił uwagi na
zniknięcie kapłana. Garrador tylko pokręcił głową i mruknął pod ... kością nosową, coś
na temat przewagi formy nad treścią. Bartek wyglądał na autentycznie zaskoczonego.
Ja w międzyczasie otworzyłem klatkę w której siedział wampir.
- Dziękuje ci, wojowniku. I chociaż mogłem w każdej chwili zmienić się w nietoperza i poprostu z niej wylecieć, to i tak doceniam twój szlachetny gest. Jestem Zguba von Zgubany. I, jak już zdołałeś, wraz ze swoimi towarzyszami zaobserwować, jestem wampirem.
- Zauważyłem tylko, że ta beczka tłuszczu oskarżała cię o bycie nim.
- Beczka tłuszczu ? Hmm.... Ciekawe. Nie wpadłem na takie obelżywe stwierdzenie. Wyjątkowo interesujące. Czy byłbyś zainteresowany moim... czasowym towarzystwem ?
To mnie zaskoczyło. Spodziewałem się wielu rzeczy, od próby wyssania krwi, do
podziękowań, ale tego z pewnością nie.
- Hmmm, ale chyba nie zamierzasz... eee, dokonać transferu płynów ustrojowych ?
- Całe te historie o przedstawicielach mojego gatunku, jako o wysysaczach krwi, to zwykła legenda. Powiedz mi, mój nowy przyjacielu – czemu miałbym pozostawiać takie ... smakowite mięsko, po, jak to powiedziałeś, transferze płynów ustrojowych ?
- Nie wiem... no to inaczej sformułuję to pytanie. Czy w twojej obecności coś nam grozi ?
- Z całą pewnością nie. Jestem... no cóż, jest to dla mnie trochę wstydliwe. Jestem wegetarianinem.
Zdębiałem. Garrador i Bartek zresztą też.
- Wampir-wegetarianin ? Czym więc się... pożywiasz ?
- Owocami i warzywami. W nich również znajduję się... soczysty sok.
- Ale jakby nas ktoś zaatakował, to zdołałbyś przełamać swoje opory ?
- Sądze że tak.
- Garradorze, Bartku, zgadzacie się ?
- A co – odburknął Arcymag – to w naszej grupie też panuje demokracja ?
Wszędzie jej pełno. A ja twierdzę, że nie ma to jak porządna dyktatura.
- Nie, tutaj nie ma demokracji ale jeśli masz po dwóch dniach zamordować
Zgubanego, albo odwrotnie, to może lepiej go nie przyjmować, co nie ?
- Co tak. Ja tam nic do niego nie mam. Krwi zresztą też nie posiadam, to raczej nie powinien mnie zaatakować.
- A co do mnie – wtrącił Bartek – to uważam, że potrafię się obronić.
- No i bardzo dobrze. - Znów zacząłem mówić uroczystym tonem – Zgubo, twoje podanie o przyjęcie do naszej grupy zostało rozpatrzone pozytywnie.
- Wielce ci dziękuje. - Wampir rozejrzał się po placu. - Hmph, czy nie powinniśmy opuścić tej... zacnej osady ? Sądze, że żaden z obecnych tu ludzi nie darzy nas szacunkiem.
- A żebyś wiedział – odburknął Bartek.

Rozdział IV : Przeprawa przez bagna
- Naprawdę musimy tam iść ? - Musiałem przyznać Bartkowi rację. Żadnemu z nas nie uśmiechała się przeprawa, przez nieprzebyte bagna, zwane Mokrym Zadupiem. Nazwa ta była wyjątkowo trafna. Przed nami rozpościerały się największe w znanych nam krainach moczary. Długi i wąski pas, o długości prawie stu kilometrów. Dziękuje wszystkim bogom tym których znam.... i na wszelki wypadek tym, o których jeszcze nie słyszałem, że musieliśmy ją przekroczyć w poprzek, a nie wzdłuż. To jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć kilometrów mniej.
- Taak... musimy – odparł Garrador – chyba że chcesz iść na około. To jakieś dwieście razy tyle.
- A nie możesz nas poprostu przeteleportować ? - Bartek nie odpuszczał.
- No cóż... ustawienie planet jest nie...
- A po naszemu ?
- Nie chce mi się.
- Czy nie moglibyście zaprzestać tej bezsensownej rozmowy – wtrącił się Zguba – Przypominam wam, że im szybciej tam wejdziemy, tym szybciej wyjdziemy.
- No panowie, ruszamy – postanowiłem postąpić zgodnie ze słowami naszego wampira.
- Hej, kim jesteście ? - Dopiero teraz zauważyliśmy, że naszej rozmowie przysłuchiwał się jakiś niski facet o białych włosach, ubrany w niedopasowaną zbroję skórzaną. Na plecach miał pochwę od miecza... ale jego samego widać nie było.
- Podróżnikami. I zastanawiamy się, czy przejść przez Mokre Zadupie, czy nie.
- Ależ co to za problem ? - Nieznajomy wyglądał na mocno zdziwionego powodem naszej rozmowy. - Jestem Ge-srał-t z Rowów Dolnych.I jestem Wiedźmą... Znaczy Wiedźminem. Zajmuję się zabijaniem potworów i poborców podatków. I wielokrotnie przekraczałem te moczary. Pokażę wam.
Jak powiedział, tak zrobił. Powolnym krokiem podszedł na skraj bagien. Zanim w ogóle zdołał do nich wejść, potknął się o kamień i wpadł głową do wody. Gdy usiłował się z niej wydostać, podpłynęła jakaś potężna ryba i pożarła go wraz z kawałkiem ziemi.
- No i po Wiedźmie... Znaczy Wiedźminie.. A myślałem, że wszyscy już dawno zapili się na śmierć. - odezwał się nagle Garrador.
- Co o nich wiesz ? - Przyznam się, że byłem ciekawy. W końcu wyglądało na to, że byli moimi kolegami po fachu.
- To był jakiś porąbany zakon zabójców. Specjalizowali się w zabijaniu wilkoczłeków, wampirów, hydr i poborców podatków. Podczas szkolenia poddawani byli działaniom różnych narkotyków. Niestety, z jakiegoś powodu spowodowało to ekstremalny pociąg do alkoholu i innych używek. Przez to średnia przeżywalność wynosiła dwa miesiące. Prawdę powiedziawszy, myślałem, że wszyscy wymarli jakieś sto lat temu. Ale skąd wzięła się ich nazwa, czyli Wiedźmy... Znaczy Wiedźmini to nie wiem. W skrócie WZW.
- Na pewno musimy tam iść ? - Bartek wyglądał na solidnie przestraszonego. Muszę przyznać, że ja też.
- Tak, obawiam się, że nie ma innej drogi, niż przeż to brzydko pachnące bagno – wtrącił swoje trzy grosze Zguba.
- Dobra, idziemy, a nie gadamy. - Poraz kolejny musiałem przerwać ich rozmowę.
Ledwo zdążyliśmy dojść na skraj bagien, gdy nagle wyłoniło się z niego... coś. Wyglądało jak humanoid, stworzony z błota.
- JAM JEST GORZKIE BŁOTKO, DUCH TYCH MOKRADEŁ. JEŚLI CHCECIE PRZEZ NIE PRZEJŚĆ, MUSICIE ODPOWIEDZIEĆ NA JEDNO PYTANIE.
- A co, jeśli skontrujemy je swoim tak, że nie będziesz wiedzieć, co powiedzieć ? - Garrador jak zwykle zachował zimną krew. O ile w ogóle ją ma.
- WTEDY WAS PRZEPUSZCZĘ. ZACZYNAJMY WIĘC. GONIEC NUMER JEDEN, WYBIEGŁ Z MIEJSCOWOŚCI X, ODDALONEJ OD MIEJSCOWOŚCI Y, O TRZYSTA SZEŚĆDZIESIĄT DWA KILOMETRY. JEDNOCZESNIE GONIEC NUMER DWA, WYBIEGA Z MIEJSCOWOŚCI Y I KIERUJE SIĘ DO X. PIERWSZY PORUSZA SIĘ Z PRĘDKOŚCIĄ DWUDZIESTU KILOMETRÓW NA GODZINĘ, A DRUGI BIEGNIE O POŁOWĘ SZYBCIEJ. PO JAKIM CZASIE...
- Przepraszam – wtrącił się wampir – ale ile razy zatrzymywali się, w celu zaspokojenia potrzeb wydalniczych i konsumpcyjnych ? - Potwór wyglądął, jakby go zamurowało. Po chwili odparł cichym głosem.
- NO DOBRA, ZAŁATWILIŚCIE MNIE. NIKOMU SIĘ TO JESZCZE NIE UDAŁO, POZA JEDNĄ OSOBĄ. SPOTKACIE JĄ PO WYJŚCIU Z BAGIEN. POWODZENIA.
Duch Mokradeł nagle rozpłynął się. Uznaliśmy za stosowne nie komentowanie tego faktu i poprostu ruszyliśmy przed siebie. Gdy wyszliśmy po drugiej stronie mokradeł, nagle zaszło słońce, rozpętała się burza i usłyszeliśmy z oddali dzwony bijące na trwogę. Nie ma co, fajne miejsce.
- Świetnie. Już się nie mogę doczekać poznania tej osoby, która tu na nas czeka. - Skomentował to wszystko Garrador.
Zanim się zorientowaliśmy, weszliśmy na stary, opuszczony od wielu lat cmentarz.
Zdołaliśmy przejść zaledwie kilka metrów, zanim zatrzymał nas potężny ryk.
Pomiędzy nagrobkami nagle wyrosła olbrzymia postać i z wrzaskiem ruszyła do ataku.
Garrador odruchowo wymamrotał zaklęcie "Delete" i napastnik wyparował.
- Nie chcę was martwić – wtrącił się Bartek – ale właśnie wymazaliście z naszej czasoprzestrzeni Komendanta Alfa, Wielkiego Metala, przywódcę Partii Metalowych Rewolucjonistów i kawalera orderu Metalowego Sztandaru. A coś takiego, jest na Inkaustusie karane śmiercią przez kiepskie dowcipy o Chucku Norrisie. - Garrador nie odpowiedział. Wymamrotał tylko słowo "Undo" i Alf pojawił się z powrotem. Wyglądął na lekko zdezorientowanego.
- Co wy tu robicie ?! To moja stółowka !
- Jaka stołówka ? - Zdębiałem – Co, ty trupy jesz ?
- Nie trupy. Coty.
- Koty ? Co ty masz do biednych kotków ?
- Nie koty. Coty. - Wyjął zza pazuchy coś, co wyglądało na lekko nadryziony pytajnik z wąsami. Zamiauczało lekko. - Oto "Co-to". Produkt inżynierii genetycznej korporacji Parasol. A może Umbrella... no, coś takiego. Smaczny, pożywny, zdrowy i miauczący.
- Aha. Czy jeśli spróbujemy ruszyć w dalszą drogę, nie spróbujesz nas zaatakować ?
- A czemu miałbym ? Aaa, chodzi wam o te dekorację - burzę itd. ?
- Tak. To wygląda... przerażająco.
- Hahaha – Alf roześmiał się na cały głos. - My tutaj film kręcimy. Tytuł : "Metalowa rewolucja". Chłopaki, wyłazić. - W odpowiedzi, zza pobliskich nagrobków zaczęli wychodzić metalowcy. Wszyscy jednakowo czarni, mhoczni i ... metalowi.
-Aha. To kiedy wchodzi na ekrany kin ? Bo wejdzie, prawda ?
- Oczywiście. Planujemy skończyć na następne wydanie Bestsellerów na Inkaustusie. A teraz przepraszam – ale film sam się nie zrobi. Zmiatajcie, stąd, zanim staniecie się statystami w scenie palenia ludzi słuchających innych rodzajów muzyki.
Nie trzeba nam było tego dwa razy powtarzać. Natychmiast rzuciliśmy się do ucieczki z cmentarza.


Rozdział V : Czekoladowa zasadzka
Śmierdziało to kolejną zasadzką Sargona. Dosłownie. Z osady dochodził zapach
spalenizny i rozkładu. Wioska wyglądała jednak na nienaruszoną. Jedno z drugim
kontrastowało.
- Powinniśmy tam pójść – odezwał się Bartek – ktoś mógł przeżyć.
- Taa... pójdziemy tam i narazimy się na atak. - Odparł Garrador. - Chyba masz nie tak z głową. Toż to pulapka. Sargon pomyślał sobie – Skorzystam z ich pogoni do bohaterskich czynów i w ten sposób ich wyeliminuję. I ty chcesz tam iść ?
- Czyżbyś był głuchy ? Przecież powiedziałem, że chcę.
- Przepraszam – wtrąciłem się – ale czy którykolwiek widział Zgubę ?
- Ten skubany Zgubany... gdzie on znowu polazł ? – wymamrotał Garrador.
- W obozie go nie ma – poinformowałem go – wiem to, bo w przeciwieństwie do ciebie zamiast się wydurniać, zachowuję ostrożność. - Zmierzył mnie "szczenięcym" spojrzeniem. W wykonaniu nieumarłego wyglądało to.. dziwacznie. - No dobrze już, dobrze. Na poprzednim postoku ograł mnie w karty i cały czas starałem się mieć go na oku, żeby mi pieniędzy z mieszka nie zabrał, bo odmówiłem mu wypłacenia wygrany.
- Bardzo dobrze. Przynajmniej jesteś szczery. - odparł Arcymag, po czym rozejrzał się. - Dobra, ja go tutaj nie widzę. A jedyne miejsce, w którym może się znajdować, śmierdzi zgnilizną i rozkładem. Jakieś skojarzenia ?
- Twój dom – odburknął Bartek. - Garrador go nie usłyszał. Albo tylko udawał.

****************************************************************************************
Podkradliśmy się pod palisadę. Zajrzałem do środka przez bramę. Zobaczyłem dwa, niemal całkiem zrujnowane budynki. I nabitego na wyjątkowo dziwnie wyglądający pal wieśniaka. Jako że nikogo innego nie widziałem, podbiegłem do niego. Powąchałem go.Oczywiście nie nieboszczyka, tylko pal. Pachniał jak... o kurwa. Czekolada.
Wokół mnie dosłownie znikąd pojawiło się kilkanaście zakapturzonych postaci. Każdy na piersi wyszyty symbol Visiora, Mrocznego Lorda Truskawkowego Nadzienia i członka Kongresu Słodkości, będącego w istocie najwyższą władzą w Czekoladowym Kulcie. Po czym dobyli mieczy z czekostali i rzucili się na mnie. Kątem oka widziałem, że pozostali mieli taki sam problem. Sparowałem cios pierwszego i perfekcyjnie wyprowadzonym cięciem go zdekapitowałem. Garrador wymazał z naszej czasoprzestrzeni dwóch kolejnych. Bartek zaś dzielnie odpierał ataki co najmniej pięciu kultystów. Aczkolwiek sytuacja zaczęła się robić paskudna. Szczególnie, gdy dostałem od tyłu pałką w głowę i straciłem przytomność.

***************************************************************************************
Obudziłem się w klatce. Wiszącej jakieś dwadzieścia metrów nad olbrzymim kotłem z gotującą się czekoladą. Ogólnie mówiąc, było kiepsko. Na dziedzińcu stał niewielki podest, na którym przemawiał jakiś kultysta. Wychwytywałem pojedyńcze słowa. "Ofiara", "Niewierni", "Utopienie" i "Kocioł". Niedobrze.
Rozejrzałem się po okolicy. Garrador i Bartek siedzieli w podobnych klatkach, po mojej lewej i prawej stronie. Wyglądali na nieprzytomnych. Niedobrze do kwadratu.W tym samym momencie na dziedziniec weszła... a raczej wtoczyłą się, potężna, niemalże okrągła postać. Wyglądała niczym jakiś olbrzym, zbudowany niemal wyłącznie z tłuszczu. Niesiony przez idących za nim kultystów sztandar, uświadomił mi że to właśnie Lord Visior, zwany Wielkim. Teraz już wiem czemu.
- ZEBRALIŚMY SIĘ TUTAJ, BY POŻREĆ TYCH NIEWIERNYCH...
No pięknie. Miał pożreć jakiś wielki, obwisły... Visior.
- ZANIM TO JEDNAK ZROBIMY, OBTOCZYMY ICH PRZEPYSZNĄ CZEKOLADĄ. A POTEM WLEJEMY IM DO UST NADZIENIE TRUSKAWKOWE. ZANURZYĆ ICH !!!
Klatki zaczęły powoli opuszczać się w dół. Prosto do olbrzymiego kotła pełnego czekolady. Mówiąc krótko – mieliśmy przerąbane.
- Garrador, obudź się !!! - Liczyłem na to, że zdoła nas przeteleportować. Szkielet poruszył czaszką.
- Co się dzieje ?
- Nie pytaj, tylko nas stąd teleportuj !!!
- Siekiera, Motyka, Pika, Włóczna, Boli mnie czacha, boli mnie mózg, przenieś nas stąd, bo leki chcę wziąć.
Otoczyły nas ciemności. Po chwili obudziłem się na łące w pobliżu naszego obozowiska.
- No w końcu. Ci cholerni kultyści chcieli nas pożreć.
- Hej, a gdzie jest Bartek i Zguba ? - Odpowiedział mi nieumarły. Westchnąłem cicho.
- Garrador, weź się przeteleportuj z powrotem, bo chyba zapomnieliśmy o Bartku.
Nieumarłemu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Rozpłynął się w powietrzu. Po chwili pojawił się znowu. Pokrywała go gruba warstwa czekolady.
Obok niego pojawiła się statua, o twarzy i kształcie Bartka.
- No i po nim. - Nie mogłem ukryć smutku. Straciliśmy towarzysza broni. - No, ale przynajmniej się najemy. - Spojrzałem na nieumarłego, który właśnie otrzepywał swe kości z czekolady. – No, a przynajmniej ja się najem. - Poprawiłem się.
Ugryzłem statuę. Była smaczna, jednak zamiast ugryźć tylko wierzchnią warstwę, trochę przesadziłem i uszkodziłem ciało Bartka. W odpowiedzi rozległ się stłumiony jęk.
- Hej, on wciąż żyje ! Garrador, pomóż mi. Trzeba go wyciągnąć.
Po pięciu minutach gryzienia, skrobania i ucinania udało nam się go wydobyć. Legnął wyczerpany na trawę. Ale bez wątpienia oddychał.
- No czyli jesteśmy w komplecie. - Odezwał się Garrador.
- Dokładnie – usłyszałem głos za swoimi plecami. Natychmiast się odwróciłem. Za mną stał Zguba i trzymał w ręce mój mieszek.
- Wiedziałem, że w końcu stracisz czujność. Dlatego w formie nietoperza
ukryłem się w koronie pobliskiego drzewa. A tak w ogóle, to gdzie byliście ?
Cała moja twórczość, z której jestem zadowolony:
Na zwłokach Imperium[fantasy]
I to jest dokładnie tak smutne jak wygląda.

Komentuję fantastykę, miniatury i ewentualnie publicystykę, ale jeśli pragniesz mego komentarza, daj mi znać na SB/PW. Z góry dziękuję za kooperacje Tongue
Odpowiedz
#2
HAHHAHAHAHAHAHHAHA . dobre daje 10/10 , i pytanie , kiedy ja się pojawię? .
,,the last good bye, whne you will join me in tis river, R.I.P DIMM''

[Obrazek: tumblr_m9w66uw9Jr1r9huebo1_250.gif]
Odpowiedz
#3
Buheheh Big Grin Ja też chcę!
"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz
#4
Jak na razie przeczytałam pierwszy rozdział (wrócę jutro) Smile)) to jest świetne na prawde masz talent do takich tekstów.
Najlepszy motyw był z Kotem i to:

"Taak, a ja jestem lalką kierowaną przez grubego kolesia w okularach, siedzącego piętro wyżej. - odparł Garrador, gdy już się uspokoił. Wtedy wszyscy usłyszeliśmy głośny krzyk dochodzący gdzieś z góry.
- SAM JESTEŚ GRUBY KOLEŚ W OKULARACH !!!
- ZAMKNIJ RYJA BO TAM PÓJDĘ I CO NOGI Z DUPY POWYRYWAM !!!"
po prostu wymiata Smile)
Odpowiedz
#5
Na plecach miał pochwę od miecza... ale jego samego widać nie było. - miecza nie było widać czy wiedźmina
Duch Mokradeł nagle rozpłynął się. Uznaliśmy za stosowne nie komentowanie tego faktu i po prostu ruszyliśmy przed siebie. Gdy wyszliśmy po drugiej stronie mokradeł, - mokradła powtórzone
Świetnie. Już się nie mogę doczekać poznania tej osoby, która tu na nas czeka - doczekać .. czeka -powtórzenie
Co, ty trupy jesz - powiedziałem Ci kiedyś i gdzieś że jak jeszcze raz trupy napiszesz to Ci nakopię.. zwłoki lub nieboszczyków brzmiało by lepiej
lekko nadryziony pytajnik z wąsami. Zamiauczało lekko. - nadgryziony i powtórzone lekko
Czy jeśli spróbujemy ruszyć w dalszą drogę, nie spróbujesz nas zaatakować ? - powtórzenie
- My tutaj film kręcimy. Tytuł : "Metalowa rewolucja" - niegramatycznie lepiej My tutaj film kręcimy pod tytułem : "Metalowa rewolucja" albo, My tutaj film kręcimy "Metalową rewolucję"!
czarni, mhoczni i ... metalowi. - mroczni
To potknięcia wyszperane z ostatniej części opka. Wcześniejsze czytałem przedwczoraj i nie miałem warunków do wypisywania, a teraz wracać bardzo nie mam czasu.
Jednak z całą pewnością jest to najlepiej napisany utwór z tych jakie dotąd w Twoim wykonaniu przeczytałem. Ujawniasz tu wielki potencjał pomysłów i są one naprawdę śmieszne. Sprawdzasz się Mirek w parodiach muszę to przyznać. Jeszcze trochę pracy nad szczegółami i będzie całkiem dobrze.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#6
Gorzki, to z "mhocznymi" To było specjalnie ^^
A jeśli chodzi o to z pochwą od miecza... podobny tekst był w jednej z książek, którą miałem okazję czytać i tam błędu nie było -.-
Cała moja twórczość, z której jestem zadowolony:
Na zwłokach Imperium[fantasy]
I to jest dokładnie tak smutne jak wygląda.

Komentuję fantastykę, miniatury i ewentualnie publicystykę, ale jeśli pragniesz mego komentarza, daj mi znać na SB/PW. Z góry dziękuję za kooperacje Tongue
Odpowiedz
#7
Nie ma co, jest dobre i na takie się zapowiada! jesteś bardzo dobry w takich tekstach Wink Cała ta historyjka bardzo mi się podoba. Umieściłeś mnie, cały "internetowy świat" skleiłeś w porządną krainę. No i dodałeś Umbrellę z Residenta! Big Grin
Ogólnie, jestem bardzo ciekaw co będzie dalej Tongue Jeśli chodzi o wykonanie, to tu już gorzej. Ktoś, kto nie jest obeznany bardzo szybko pogubi się w skrótach. Niektóre teksty są bardzo chaotyczne. No i zdaje mi się, że w jednym miejscu coś jest, a czegoś nie ma... ale to raczej tylko moje, takie. Co do ortografii, interpunkcji, stylu - bardzo dobrze, tylko styl zdaje mi się czasem być...
taki nie odpowiedni.
Nie ma co, rządzi parodia. Wykonanie jest dobre. Sumiennie postawię Ci 9/10 - do dziesiątki potrzeba wyeliminować te niektóre błędy. Ale patrząc na to, co mi pokazałeś, to idzie w stronę dziesiątki Wink Powodzenia w pracy, Lest!
Odpowiedz
#8
Mmm, czekolada w nowym rozdziale... "Przynajmniej się najemy" xD
Bieedny Bart Big Grin
"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości